Nadeslala Anna P
Izrael jest jedynie narzędziem w rękach Hamasu, któremu jest obojętne, że jego ludność cierpi z powodu ataków, bo cierpi i tak. Hamas zamierza zmienić stosunki w Strefie Gazy i nic innego go nie interesuje. Yuval Diskin, były szef izraelskiej służby specjalnej Szin Bet, mówi o nowej wojnie, której nikt nie chciał, trudnych warunkach niezbędnych do tego, by zapanował pokój, i o nienawiści, wyraźnie odczuwalnej w całym kraju.
Der Spiegel: Po dziesięciu dniach wojny powietrznej armia izraelska rozpoczęła ofensywę lądową w Strefie Gazy. Dlaczego właśnie teraz? Co jest jej celem?
Yuval Diskin: Izrael nie ma innego wyjścia, niż wzmagać nacisk, stąd użycie oddziałów lądowych. Wszystkie dotychczasowe próby negocjacji pozostały jak dotychczas bez skutku. Wojska próbują teraz, za pomocą swego rodzaju mini inwazji, zniszczyć tunel między Izraelem a Strefą Gazy, również po to, by rząd mógł w ten sposób coś pokazać. Jego wyborcy coraz bardziej gwałtownie żądali ostatnio wkroczenia wojska. Armia chce w ten sposób zmusić wreszcie Hamas do zawieszenia broni. To jest więc w równym stopniu konkretne działanie, jak i pogróżka. Mówi ona: nie wejdziemy na tereny zasiedlone, wysadzimy jedynie wejścia do tunelu. W obecnej pustoszącej sytuacji niewiele to oczywiście zmieni. Rakiety stacjonują na terenach zasiedlonych i stamtąd zostaną wystrzelone.
Premier Beniamin Netanjahu reaguje w ten sposób na naciski prawicy?
To dobra wiadomość, że Netanjahu, minister obrony Moshe Ja’alon i szef armii Benny Gantz nie są specjalnie żądni przygód. Żadnemu z nich nie zależało jakoś bardzo na tym, by wysyłać wojska lądowe, a już tym bardziej, by zająć znowu Strefę Gazy. Izrael nie planował tej operacji, lecz został wciągnięty w ów najnowszy kryzys. Pozostaje mieć nadzieję, że sprawa zakończy się na tej ograniczonej inwazji i nie zostaniemy zmuszeni do rozciągnięcia jej również na zamieszkane obszary.
Co będzie dalej?
Izrael jest teraz instrumentem w rękach Hamasu, nie odwrotnie. A Hamasowi jest wszystko jedno, czy ich ludzie cierpią z powodu obecnych ataków, czy nie, bo oni cierpią tak czy inaczej. Również zabici po stronie palestyńskiej niespecjalnie Hamas martwią. Chce on teraz za wszelką cenę coś osiągnąć, zmienić stosunki panujące w Strefie Gazy. Dla Izraela jest to bardziej skomplikowana sytuacja. Zajęcie Strefy Gazy i zniszczenie krok po kroku tunelu, zapasów broni i amunicji potrwa jakiś rok, dwa. Trochę to będzie trwało, ale pod względem wojskowym jest możliwe. Wtedy mielibyśmy znowu prawie dwa miliony ludzi pod swoją kontrolą i krytykowałaby nas cała międzynarodowa społeczność.
Jak silny jest właściwie Hamas? Jak długo będzie jeszcze w stanie odpalać rakiety?
W przeszłości niestety nie zadbaliśmy o to, by zadać mu ostateczny cios. W operacji Płynny Ołów zimą z 2008 na 2009 rok byliśmy już tego bardzo bliscy. Hamas stał przed zapaścią, jego członkowie zaczęli już golić sobie brody. W międzyczasie jednak sytuacja zmieniła się na korzyść islamistów. Ich tunel jest teraz głębszy i bardziej rozgałęziony, stanowi zmyślny wielokilometrowy system. Tam ukrywają broń i ludzi odpalających rakiety. Mogą w każdej chwili dodać ognia, jak to właśnie obecnie obserwujemy.
Czy Izrael nie wpędza Palestyńczyków prosto w objęcia Hamasu?
Owszem, tak to wygląda. Mieszkańcy Strefy Gazy nie mają nic do stracenia, podobnie jak Hamas. I na tym polega problem. Dopóki Muhammad Mursi, członek Bractwa Muzułmańskiego rządził w Kairze, sytuacja również dla Hamasu była bardzo korzystna. Ale potem kontrolę przejęła egipska armia, która w ciągu kilku dni zniszczyła ważną dla niego jak powietrze komunikację tunelową między Strefą Gazy a Synajem. Od tego czasu Hamas znalazł się pod silną presją, nie jest już nawet w stanie wypłacać swoim ludziom pensji.
Wszelkie próby podjęcia negocjacji spełzły na niczym. Kto może powstrzymać tę wojnę?
W ostatniej próbie doprowadzenia do zawieszenia broni mogliśmy zobaczyć, że Egipt, inaczej niż dotychczas, przestał nadawać się do roli negocjatora. Próbował wykorzystać swoje znaczenie jako partner w rozmowach, by jeszcze bardziej upokorzyć Hamas. Nie można w takiej chwili mówić: “Najpierw przerwijcie wasze ataki, a potem zobaczymy, co dalej”.
Co by było, gdyby Izrael spróbował bezpośrednich rozmów z Hamasem?
To nie jest możliwe. Właściwie tylko Egipcjanie mogą być wiarygodnymi negocjatorami, ale muszą wyłożyć na stół hojną ofertę: na przykład otwarcie przejścia granicznego do Egiptu w Rafah. A Izrael musi pójść na ustępstwa i pozwolić na większą swobodę poruszania się.
Czy Hamas z tych właśnie powodów sprowokował obecną eskalację?
Również on nie chciał z początku tej wojny. Ale tu, na Bliskim Wschodzie, często dzieje się tak, że sprawy toczą się inaczej, niż chcemy. Zaczęło się od tego, że na Zachodnim Brzegu Jordanu uprowadzono trzech izraelskich nastolatków. Według tego, co wiem, kierownictwo Hamasu było tym bardzo zaskoczone. Wydawało się, że ani nie planowali takiej akcji, ani nikomu nie rozkazali jej przeprowadzić.
Premier Netanjahu twierdził jednak, że jest inaczej, a tym samym surowe działania przeciwko Hamasowi na Zachodnim Brzegu Jordanu są całkowicie usprawiedliwione.
Hamas natychmiast po porwaniu nastolatków zrozumiał, że ma poważny problem. Kiedy operacja wojskowa na Zachodnim Brzegu została rozszerzona, radykałowie ze Strefy Gazy zaczęli ostrzeliwać Izrael rakietami, a siły powietrzne przypuściły ataki na Gazę. Inaczej niż w poprzednich miesiącach, Hamas nie zrobił nic, by powstrzymać rakiety. Kiedy w Jerozolimie zabity został palestyński chłopiec, stało się to powodem, by znowu zaatakować Izrael.
Jak powinien był zareagować rząd?
Błędem Netanjahu była chęć zniszczenia rządu jedności narodowej złożonego z członków Hamasu i partii Al-Fatah prezydenta Autonomii Palestyńskiej Mahmuda Abbasa. Izrael powinien był zareagować w mądrzejszy sposób. Powinniśmy byli wspierać Palestyńczyków, bo chcemy przecież zawrzeć pokój ze wszystkimi, nie tylko z częścią. Porozumienie z rządem jedności narodowej byłoby rzeczą znacznie bardziej sensowną, niż ogłaszać Abbasa terrorystą. Warunkiem jest oczywiście to, by ów rząd zobowiązał się do przestrzegania postanowień Kwartetu Madryckiego (powstała w 2002 r. grupa złożona z ONZ, UE, USA i Rosji, dążąca do pokoju na Bliskim Wschodzie – przyp. Onet). Musi więc wyrzec się terroru, uznać istnienie Izraela i dotrzymywać wszystkich wcześniejszych umów.
W tych dniach co chwila przywoływane jest znów widmo trzeciej intifady, wznieconej przez wojnę w Strefie Gazy.
Nikt nie może przewidzieć intifady, bo nie jest to coś, co dałoby się wcześniej zaplanować. Ale ostrzegam przed wiarą w to, że Palestyńczycy są dziś już nastawieni pokojowo, bo są wyczerpani okupacją. Oni nigdy nie zaakceptują izraelskiej okupacji wraz z jej status quo. Kiedy odbierze się ludziom nadzieję na zmianę czy polepszenie swojej sytuacji, zaczną się radykalizować. Taka jest nasza natura – a Strefa Gazy stanowi na to najlepszy przykład. Wszystkie składniki potrzebne do wielkiego wybuchu od dawna są już gotowe. A ponieważ już tego tak wiele razy doświadczyłem, czuję to już niemal końcami palców.
Trzej pańscy synowie są w tej chwili żołnierzami. Boi się pan o nich?
A czwarty jest rezerwistą. Jestem więc ojcem pełnym trosk. Ale tak już musi być – ja broniłem swojego kraju i oni też będą to robić. Ponieważ jednak trwałe bezpieczeństwo można osiągnąć jedynie przez pokój, Izrael pomimo swojej militarnej siły musi próbować wszystkiego, by porozumieć się ze swoimi sąsiadami.
Dopiero co kolejne negocjacje zakończyły się porażką, znowu.
Tak. I nie ma w tym nic dziwnego. Mamy dzisiaj problem, jakiego nie mieliśmy wcześniej, na przykład, kiedy w 1993 roku podpisane zostało pierwsze porozumienie w Oslo. Wówczas uczestniczyły w tym prawdziwe osobowości, jakich dzisiaj już nie ma. Kimś takim był na przykład Icchak Rabin. Wiedział, że zapłaci za to swoją cenę, a mimo to zdecydował się na rozmowy z Palestyńczykami. Również po stronie palestyńskiej był taki przywódca, w osobie Jasera Arafata. Będzie bardzo trudno zawrzeć pokój z Mahmudem Abbasem. Ale nie dlatego, że on tego nie chce.
W takim razie dlaczego?
Ani Abbas, którego dobrze znam, ani Netanjahu nie są prawdziwymi przywódcami. Abbas to dobry człowiek, jest przeciwny stosowaniu terroru i głośno to mówi. Mimo to dwaj ludzie, którzy nie są osobowościami przywódczymi, nie będą w stanie zaprowadzić pokoju. Poza tym nie lubią się ani sobie nie ufają.
Amerykański sekretarz stanu John Kerry próbował być pośrednikiem między nimi.
Tak i owa tak zwana inicjatywa Kerry’ego była jakimś żartem. Jedyną drogą rozwiązania tego konfliktu jest porozumienie regionalne, w którym wezmą udział Izrael, Palestyńczycy, Jordania i Egipt. Konieczne byłoby również wsparcie ze strony takich krajów, jak Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie i być może Turcja. Tylko w taki sposób uda się uzgodnić żądania i rozwiązać wszystkie problemy. I potrzeba na to więcej czasu – pięciu lat, a może jeszcze dłużej, by postanowienia wprowadzić krok po kroku w życie.
Dlaczego więc Netanjahu nie pracuje nad tego rodzaju kompromisem, lecz zamiast tego woli przypominać stale o zagrożeniu przez irańską bombę atomową?
Zawsze mówiłem, że prawdziwym problemem Izraela nie jest Iran! Jest nim konflikt z Palestyńczykami, który trwa już o wiele za długo, a teraz się jeszcze znowu zaostrzył. Ów konflikt, w powiązaniu z izraelską okupacją Zachodniego Brzegu Jordanu to największe zagrożenie bezpieczeństwa państwa Izrael. Ale Netanjahu z zaklinania się na egzystencjalne zagrożenie ze strony Iranu uczynił swoją mantrę, w której jest coś mesjanistycznego. I oczywiście czerpie z tego polityczne korzyści. O wiele łatwiej jest mu osiągnąć w społeczeństwie konsensus w kwestii Iranu niż w sprawie umowy z Palestyńczykami. Bo tu Netanjahu ma problem ze swoimi tradycyjnymi wyborcami.
Ostrzega pan, że żydowskie osadnictwo na Zachodnim Brzegu Jordanu wkrótce stanie się rzeczą nie do odwrócenia i nie będzie mogło już tam powstać państwo palestyńskie.
Stoimy tuż przed owym punktem krytycznym. Liczba osadników stale rośnie, już teraz polityczne rozwiązanie tego problemu wydaje się prawie niemożliwe pod względem logistycznym, nawet jeśli istnieje po temu wola polityczna. Obecny rząd zbudował więcej osiedli niż jakikolwiek wcześniej.
Czy rozwiązanie tego konfliktu jest jeszcze w ogóle możliwe?
Trzeba działać krok po kroku, metodą wielu małych sukcesów. Potrzebujemy z jednej strony zaangażowania strony palestyńskiej, z drugiej zaś zapewnienia, że postanowienia Kwartetu Madryckiego nadal obowiązują. A potem Izrael musi zaprzestać wszelkiej działalności związanej z osadnictwem, i to natychmiast. W przeciwnym razie pozostaje jedynie możliwość jednego, wspólnego państwa. A to dość przerażająca alternatywa.
Zamordowany przez skrajną prawicę nastolatek Mohammed Abu Chidair został uznany za ofiarę terroryzmu, wypadek bezprecedensowy. Dlaczego służba specjalna SzinBet dotychczas nie przeciwdziałała w tak zdecydowany sposób terrorowi izraelskiemu, jak arabskiemu?
Od dawna troszczyliśmy się o to, ale bez wielkiego sukcesu. Nie mamy tu do dyspozycji takich samych narzędzi jak w walce z palestyńskim terroryzmem. W przypadku Palestyńczyków na okupowanych terytoriach obowiązuje prawo wojskowe, w przypadku osadników zaś prawo cywilne. Największym problemem jest jednak doprowadzenie sprawców przed sąd, a potem do więzienia, ponieważ sędziowie traktują nas, ludzi z tajnych służb bardzo surowo, gdy podejrzanymi są Żydzi. Musi się zdarzyć coś naprawdę okropnego, by władze wszczęły działania przeciwko terroryzmowi żydowskiemu.
Jedna z posłanek partii Żydowski Dom napisała, że wrogiem Izraela jest “każdy pojedynczy Palestyńczyk”.
Nienawiść i narastające nastroje nacjonalistyczne dawały się odczuć jeszcze przed tym strasznym morderstwem. Ale to, że do niego doszło, i to w tak brutalny sposób, jest nie do pojęcia. Może zabrzmi to paradoksalnie, ale również w zabijaniu są różnice. Można kogoś zastrzelić i zakryć jego ciało kamieniami, jak zrobili to zabójcy trzech żydowskich nastolatków. Ale można też wypełnić płuca ofiary benzyną i podpalić ją żywcem jak w przypadku Mohammeda Abu Chidaira… Nie chcę nawet o tym myśleć. Tacy ludzie, jak Naftali Bennett (izraelski minister gospodarki handlu, przewodniczący partii Żydowski Dom – przyp. Onet) stworzyli ów klimat, wraz z innymi skrajnymi politykami i rabinami. Działają w sposób nieodpowiedzialny, bo myślą jedynie o wyborcach, a nie o długotrwałych konsekwencjach dla izraelskiego społeczeństwa ani o państwie jako całości.
Czy dostrzega pan niebezpieczeństwo izolacji Izraela?
Niestety tak. Nigdy nie poprę sankcji przeciwko mojemu krajowi, ale pewne jest, że nasz rząd prowadzi Izrael właśnie w tym kierunku. Tracimy legalność, a w takiej sytuacji pole manewru staje się dość wąskie. Podobnie jak wtedy, gdy zagraża niebezpieczeństwo.
Czuje się pan czasem osamotniony ze swoim widzeniem rzeczy?
Jest wystarczająco wielu ludzi w Szin Bet, w Mosadzie czy w armii, którzy myślą podobnie jak ja. Ale za pięć lat będziemy dość osamotnieni w swoich poglądach, bo liczba religijnych nacjonalistów w centrach dowodzenia władzy oraz w wojsku nieustannie rośnie.
58-letni Yuval Diskin od 2005 do 2011 roku pełnił funkcję szefa wewnętrznej służby specjalnej Szin Bet. Dowodził akcjami zabijania w Strefie Gazy i rozszerzał jednocześnie współpracę z władzami palestyńskimi oraz z policją na Zachodnim Brzegu Jordanu. Od ponad dwudziestu lat należy do wewnętrznego kręgu aparatu bezpieczeństwa, tym bardziej więc zadziwiający jest fakt, że od czasu, gdy przestał pełnić swój urząd, otwarcie krytykuje rząd premiera Beniamina Netanjahu. Za jego przykładem również inni byli szefowie tajnych służb zaczęli występować publicznie, obawiali się bowiem, że jeśli nie dojdzie do poważnych rokowań, nierozwiązany konflikt znów zostanie doprowadzony do krwawej eskalacji. To właśnie stało się wraz z niedawnym rozpoczęciem operacji Niezniszczalna Skała. Od tej pory w Strefie Gazy w wyniku bombardowań i strzałów z moździerzy zabito ponad 290 ludzi, w tym dziesiątki dzieci. Kiedy Hamas odrzucił propozycję zawieszenia broni i kontynuował ataki rakietowe, Izrael rozpoczął inwazję z użyciem wojsk lądowych. Celem jest zniszczenie zapasów broni oraz tunelu islamistów w obszarze granicznym.
Kategorie: Uncategorized