Napisala i przyslala
BARBARA TORUŃCZYK
Marka Edelmana najtrafniej opisał Albert Camus. Chociaż go nie znał. Co myślałby doktor Rieux z Dżumy o skutkach plagi, której był świadkiem? Stwierdziłby może, jak Marek, że spowodowała metamorfozę myślenia o wszystkim, co ludzkie. Ta zmiana była wielka i nieodwracalna – na miarę przewrotu w kosmologii w wyniku zastąpienia geocentrycznej wizji Ptolemeusza przez Kopernikańską intuicję budowy Układu Słonecznego. Holocaust wywołał według Marka równie rewolucyjną zmianę w umysłach. Dzieło zniszczenia dokonane podczas II wojny światowej podcięło ideologię postępu wraz z jej fundamentem – wiarą w dobrą naturę człowieka. Dla niego samego oznaczało to konieczność przemyślenia ideologii Bundu, socjalistycznej organizacji żydowskiej, o której pamięć podtrzymywał całe życie. Rozprawiał o tym na swój własny sposób. Obywał się bez retoryki intelektualistów i nie podejmował tematu bezpośrednio. Pod jakimkolwiek pretekstem dowodził jednak, że klęska dotychczasowej wizji świata i człowieka zapisała się w rozwijanych na Zachodzie naukach społecznych spotęgowaniem odruchu intelektualnej redukcji i relatywizacji wszelkich wartości, łącznie z samą wizją życia ludzkiego i waloru człowieczeństwa. Holocaust – twierdził – nauczył pogardy do człowieka, pokazał, że z ludzkim istnieniem można zrobić wszystko i ani kultura, ani religia, ani cywilizacja czy nauka nie stanęły temu na przeszkodzie. Wręcz przeciwnie, widząc swoją bezradność, przestały stawiać bariery szerzącemu się złu i z czasem same mu uległy.
Tropił we wszelkich dziedzinach ludzkiej aktywności triumf nikczemnych eksperymentów. Mówił o złej i zwierzęcej naturze ludzkiej, uzdolnionej do wyrządzania krzywdy (człowiek to zwierzę, powtarzał, tyle że gorsze od innych, bo niszczy własny gatunek). Swoje obserwacje czynił ze szczególnego, odosobnionego punktu widzenia, gdyż w jego osobie złączył się zarazem badacz i lekarz ludzkiej natury. Dane mu było wypróbować ją wraz z całym kodeksem europejskiej kultury i poddać na swoim osobistym przykładzie wszelkim możliwym sprawdzianom męstwa i granic wytrzymałości. Pod tym względem rzeczywiście przeistoczył się w Camusowskiego doktora Rieux.
W jego wizję historii i kultury wpisane zostało dzieło zniszczenia. Ukryte, niewypowiedziane, nienazwane zło było nieuchronne i irracjonalne. Jego korzeń w każdej cywilizacji i w każdej kulturze był zawsze ten sam – moment, w którym człowieka odziera się z ludzkich przymiotów, odmawia mu się prawa do istnienia, uznaje za nie‑człowieka. Przydarzyło się to Żydom za jego życia. W młodości i w warunkach najbardziej ekstremalnych potrafił się temu przeciwstawić z bronią w ręku, a kiedy trzeba było – przebiegłością, gołymi rękoma, zwierzęcym instynktem tropionego człowieka, który nie zamienił go jednak w bestię.
Jego celem stało się ocalenie ofiar Zagłady od przeznaczonego im nieludzkiego losu. Zamknięty w getcie podczas okupacji zaciekle walczył o życie. W ówczesnych warunkach był to wybór śmierci – wyrażenie zgody na nią; miała ją jednak sprowadzić wojna wypowiedziana przez niego oprawcy, czyli w jedyny sposób pozwalający na zachowanie wolności, gdy na przetrwanie nie było szans. Mówi się często, że bojownicy z getta warszawskiego wybrali godną śmierć. Edelman się na takie określenie nie godził. Uważał, że nie mniej godna była śmierć matki niedającej się rozdzielić z dzieckiem i śmierć córki dobrowolnie dołączającej do rodziców, aby towarzyszyć im w transporcie do obozu zagłady. Jeśli wybrał walkę, to dlatego że nie godził się na wykonywanie upokarzających rozkazów, na los niewolnika III Rzeszy, na pozbawienie prawa do decydowania o swoim losie. Śmierć wpisał do porządku życia. Była sądzona każdemu, a on starał się ją po prostu odwlec, uczłowieczyć. Tak naprawdę kochał życie, o śmierci mówił: „To jest nic, chwilka tylko”. Był do niej przygotowany. Może opisze to kiedyś Paula Sawicka.

Bernard Kouchner.
Archiwum prywatne
Po Zagładzie przyświecający mu cel się nie zmienił. Nadal robił wszystko, co było tylko w jego mocy, aby ocalić od nieludzkiego losu jej ofiary. Po ich śmierci utrwalał o nich pamięć – jakby chciał na zawsze ocalić od zapomnienia rysy ich twarzy i charakteru i wyodrębnić z abstrakcyjnej unicestwionej zbiorowości; anonimowej masie zabitych przywracał w ten sposób jej ludzki charakter, ukazując potworność wydarzenia – zrządzonego ludziom przez ludzi – i czyniąc z tego przestrogę dla współczesnych i potomnych.
W wymiarze praktycznym była to walka o każde istnienie ludzkie – godne życie lub godną śmierć; po wojnie wytrwał przy tym usiłowaniu – został lekarzem kardiologiem. Walczył o życie każdego pacjenta i o każde życie, na arenie międzynarodowej angażując się w każdy konflikt zbrojny, w którym dostrzegał tlącą się groźbę ludobójstwa, gdy trzeba było – także przeciwko Izraelowi. Nie był filozofem, ale właściwe mu było dążenie do zgłębienia sekretu życia ludzkiego, uchwycenia jego istoty, do przekazania zdobytego doświadczenia potomnym. Miał niezwykle rozwinięty zmysł obserwacji, czujnej i rejestrującej wszelkie odcienie doświadczenia, zapisującej na kliszy pamięci odruchy istoty zwanej człowiekiem. Tak badali naturę najwięksi przedstawiciele ludzkości. Mógłby za nimi powiedzieć: „Nic, co ludzkie, nie jest mi obce” – gdyby nie to, że unikał szczytnych deklaracji na własny temat.
Doświadczenie Holocaustu mogło porazić i sparaliżować, zwłaszcza jeśli tak jak on doświadczyło się (miało się odwagę doświadczyć) przede wszystkim ogromu zbrodni. Doktor Rieux rzadko otwierał usta. Po wojnie milczenie o przeszłości zaległo między ludźmi sobie najbliższymi; okazywano w ten sposób respekt dla wzajemnych doświadczeń, gotowość zapomnienia. Szukano zrozumienia bez słów. Postawa Edelmana była inna. Postępował jak wielki pisarz. Nasuwa się porównanie ze sposobem reagowania największych artystów naznaczonych tym przeżyciem, takich jak Tadeusz Borowski, Imre Kertész, Primo Levi. Jak oni, Marek czuł się powołany do dania świadectwa. Jak oni, chciał obrócić swoje doświadczenie w rodzaj ostrzeżenia. Jak oni, starał się odnaleźć trafny sposób wyrażenia go i przekazania. Uchwycić, jak przeistacza ludzką naturę i jak naznacza ją w całym późniejszym życiu. To ostatnie zachowywał dla siebie, postępując zgodnie z maksymą Miłosza: „Nie będziesz zasmucał brata swego”. Jego najbliżsi – dzieci i ich dzieci, i nieżyjąca żona Alina Margolis-Edelman, podobna w tym do niego jak podobne są do siebie dwie krople nieprzelewanych przez nich łez – wiedzą, o czym mowa.
Calosc TUTAJ
Kategorie: wspomnienia
Jakiż to cenny „nabytek” w osobie pisarki pani Barbary Toruńczyk. REUNION 69 coraz „bogatszy”.
Jerzy Klechta
Kiedy się walczy o przeżycie każdej jednostki ludzkiej nie patrzy się w jej czy jego wiarę. Kim jestesmy i jakie prawo mamy by krytykowac tych którzy walczyli aby ocalić każda jednostke ludzka? Czy to komunista, czy Zyd, czy Chrześcijanin czy Syjonista, co to ma do znaczenia? Życie ma najwyższą i najbardziej uznana cenę, wszystko inne nie ma znaczenia. Wielki człowiek Marek Edelman, dziś takich nie ma..
Zawsze bundowiec. Uznający cechy narodowe każdej grupy chuliganów oprócz cech narodowych Żydów.
Dobry i utalentowany człowiek wyznający kłamliwą wiarę i bardziej dbający o moralność narodu któremu nie uznawał prawa do samostanowienia niż dbał o moralność Polaków.
Barbara Toruńczyk nie raczy wspomnieć syjonistów jako członków Powstania. Są tam bundowcy, komuniści i antykomuniści, ale nie syjoniści.
Naiwny czytelnik pomyśli sobie że ci ”antykomuniści” to pominięci ”syjoniści”. Ale to sugestia nieprawdziwa. Wielu syjonistów było też komunistami albo blisko tej ideologii. Może ci są na tajnej czarnej liście. Dziwnym przypadkiem żaden ocalały syjonista nie został w Polsce. Może to dziwne dla pani Toruńczyk.
Przepisywanie historii, może nawet mimowolne,
Pominięcie syjonistów z listy bojowników Powstania jest zgodne z antysyjonizmem Edelmana i prawdopodobnie samej autorki artykułu.
Pomimo wielkiego podziwu dla Edelman, czy to jednak nie przesada widzieć ”groźbę ludobojstwa” w konflikcie Izraela z wrogami kwestionujacymi istnienie tego państwa?