
W Kałuszynie nie bylo kanalizacji, caly brud wylewało się do rynsztoka, to okropnie śmierdziało. A do tych małych stawow, Glinek, ludzie wyrzucali wszystkie śmieci, resztki, po myje – tam śmierdziało najgorzej!
Mój ojciec też byl handlarzem. Nie takim bardzo dużym handlarzem, ale zajmował się handlem.
Co on robił? On miał dwa konie, dwa piękne czarne konie, i wielka fure. Wiosna dzierżawił sady, jabłonie, grusze od polskich rolników. Dzierżawił je, jak tylko drzewa zakwitły, jeszcze nie wiadomo Było, czy beda owoce czy nie, to on ryzykował …
A jak się już pokazały owoce, cala rodzina wyjeżdżalismy z Kałuszyna do tego sadu i mieszkaliśmy tam. Wynajmowaliśmy od chłopów izbę i cale lato tam mieszkaliśmy. Ojciec miał przyjaciela, wspólnika czy współpracownika – katolika,
Polaka, razem zrywali te owoce jag wozili tą fura do Warszawy i sprzedawali. I tak żyliśmy. Raz, pamiętam, ojciec mnie wziął
do Warszawy. Na wozie byla taka wielka beczka, en w beczce było pełno ryb. Widziałem, jak się kotłują takie zlote grzbiety.
I zawieźliśmy je do Warszawy, ojciec te ryby sprzedawał. To pamiętam.
Jak się zaczynało ciepło robic, i wszystkie rzeczy, pościel, kubki, garnki się ładowało na te fure ojca, i jechaliśmy na cale
lato pilnować tego sadu. Jechaliśmy droga, wzdłuż rosły drzewa, siedziałem na wozie, głęboko w sianie i widziałem niebo
i czubki drzew. Jag na jednym drzewie było gniazdo bociana. Najlepiej wspominam, jak sie na wsi jadlo ziemniaki g0towane i mleko zsiadłe, geste jak ser. To bylo takie smaczne!
Pamiętam duże kartofle, prawie białe, i zsiadłe mleko
***
Przyslala Anna Karolina Klys
Kategorie: Uncategorized