.
.
Kuba Paryski:
Jestem na pokładzie samolotu. Przede mną dwie godziny spokoju. Nikt do mnie w czasie lotu nie zadzwoni, nikt głowy nie zawróci. Jak coś zapomniałem to nieodwracalne. Trudno. Odczuwam specyficzny spokój jak przy żadnej innej okazji.
Mógłbym latać całe życie…
Z Paryża wylatuję jako obywatel francuski.
Na pokładzie zmieniam skórę.
Portfel i paszport francuski wkładam do „francuskiej” kieszonki torby podróżnej. W tej samej torbie jest kieszonka „polska”, z której wyciągam portmonetkę i paszport polski. Wysiadam jako obywatel polski…
Ta żonglerka przebiega szybko, prosto, bezboleśnie. Bez traumy. Jadę autobusem do śródmieścia, jak byle kto…Zwyczajnie…
A co się dzieje w głowie ?
To już zupełnie inna żonglerka… Tumult uczuć, trauma za traumą i traumą pogania. Potrafi powalić na łopatki. Zabrać sen i psychiczną równowagę, która jest naszym najważniejszym dobrem. Jest poza kontrolą…
Wybieram kilka…
1) trauma nr 1
Warszawa marzec 68, najazd na Czechosłowację … Mam w sobie bunt nie do opanowania. Nie mam żadnej zadawalającej opcji na kontynuację życia w Polsce. Nie widzę przyszłości. Boję się. Używając forteli, wyjeżdżam z Kraju. Wybieram wolność. Będzie ona często gorzka i trudna.
Ale wolności nie zamieniłbym na nic innego. Będzie moją podporą i moim pocieszeniem.
Zmiana skóry jest pracochłonna, wymaga ambitnej pracy i konsekwencji. Wyzwanie podjąłem i mu sprostałem.
W momencie nabywania francuskiego obywatelstwa mogłem zmienić imię i nazwisko, bez żadnych dodatkowych starań. Mogłem wejść w skórę francuską, przynajmniej na pozór, z zewnątrz. Przecież opanowałem świetnie język, skończyłem prestiżową instytucję postuniwersytecką w Belgii i wszedłem w środowisko, które pozwoliło trzymać głowę wysoko w górę. Biłem przeciętnego Francuza nabytą kulturą, znajomością języków, zainteresowaniami…
Wtedy, nie wiedziałem tego jeszcze dokładnie, nie umiałem intelektualnie wyprzedzić czasu, aby pojąć, że Jean Dupont i tak nie mogłyby być Jeanem Dupont.
Wyszedłem ze środowiska, które miało na mnie wielki wpływ. Miało tradycję i dorobek od pokoleń, czasem nawet szczególny. Miałem to w genach i w świadomości.
Instynktownie, bez większego zawahania, pozostałem przy swoim imieniu i nazwisku.
Kompleksów nie miałem, ale „polskość” była czasem ogonem, który z pewnym trudem wlókł się za mną.
Naraził mnie na przejawy szowinizmu, czy wręcz dyskryminacji.
– won stąd, won !
Krzyczała do mnie tłusta kierowniczka paryskiego biura pracy, której postawiłem zarzut w jej pokoju, że od miesiąca czekam na propozycje pracy, pomimo moich dyplomów i uprawnień.
Wyszła na zewnątrz i rozkraczona, czerwona z wściekłości, krzyczała w kierunku wyjścia, nie bacząc na wszystkich innych urzędników:
– Mamy swoich ! Won, mówię !!!
Nikt się za mną nie wstawił. Wyszedłem zszokowany, usiadłem nieopodal na murku, aby nabrać tchu.
Zawołać policję ? Jean Dupont, gdyby był odważny to by tak zrobił. Ja, nie mogłem, skończyłoby się to całkiem źle …
Zanim zostałem obywatelem francuskim, nie miałem żadnego obywatelstwa i właściwie było mi z tym dobrze.
Trauma nr 2
Po prawie dwudziestu latach nieobecności przyjeżdżam do Polski, przede wszystkim, aby zapewnić opiekę bardzo źle starzejącemu się ojcu, mieszkającemu w gruncie rzeczy samotnie: z moją młodszą siostrą z zespołem Downa, którą kocham nad życie. Brakuje matki, z którą się minąłem. Zginęła dawno temu w wypadku, w kilka lat po moim wyjeździe…
Kiedy samolot lądował w Warszawie i zobaczyłem pierwsze drzewa, wstrząsnął mną niespodziewany szloch i trzymał za trzewia… Taki szloch jest rzadki, zostawia ślady. Szloch polski. Matki obecność wyczułem w zieleni liści drzew…
Trauma nr 3 (i na dzisiaj starczy, niedługo ląduję…)
Kilka lat temu znowu jestem w Polsce. Postanawiam udać się na Śląsk, skąd mam pierwsze wspomnienia. W Knurowie, gdzie dorastałem, została pochowana Jadzia Dymidziuk, bezimienna bohaterka, którą los zetknął z matką w Warszawie, tuż przed przyjściem na świat mojej starszej siostry w 1941 r. Jadzia ma zaledwie 17 lat, jest już wykształconą na pedagogice Korczaka opiekunką i, przymierając głodem, oczekuje w Czerwonym Krzyżu na jakieś zatrudnienie. Matka się na niej z miejsca poznała, gdyż Jadzia to był anioł, który czasem zstępuje z niebios, aby czynić dobro… Stała się członkiem rodziny. Odważnie pomagała matce ukrywać dzieci żydowskie, pielęgnując je i ochraniając.
Po upadku Powstania przeszła z nami do Pruszkowa, skąd okupant wysłał ją na ciężkie roboty do Austrii. Trafiła do nas na Śląsk poprzez Czerwony Krzyż i nam we wszystkim pomagała. Druga matka…
Wracała do swego mieszkania, kiedy podstępny złodziej wszedł za nią, uderzył w głowę… Anioły giną okrutnie, boga nie ma. Nie łudźmy się …
Niedaleko Knurowa, w Zabrzu przyszła na świat Zula, to szczególne wydanie człowieka, który unieszczęśliwia najbliższych a jednocześnie daje im dowód bezwarunkowej, tkliwej miłości, jakiej od nikogo innego nie doznasz…. Prawdziwej, bezpiecznej i wiernej. Trzeba czasu, aby zrozumieć, że od takiej istoty należy uczyć się życia…
Pociąg mnie wiezie do Knurowa, rozmyślam o Jadzi, boję się spotkania z płytą nagrobną, z wyrytym na niej nazwiskiem.
Nie znałem trasy pociągu. Niespodziewanie zatrzymuje się w Zabrzu!
Nagle, poczułem przejmujący ból w brzuchu, jakąś ognistą kulę w okolicy żołądka, która powoli unosiła się w górę. Wystrzeliła krzykiem, płaczem nieposkromionym, grymasem i łzami.
Uratował mnie siedzący na wprost nijaki pasażer, którego zdziwione spojrzenie nakazało mi zebrać się w sobie, schować głowę w ręce i przytulić ją do własnej piersi…
Zabrze, Zabrze, gdzie matka o mało nie straciła życia przy skomplikowanym porodzie, gdzie nasza Zuleńka przyszła na świat i uczyniła z życia rodziców cierpienie, przed którym nie było ucieczki.
W Zabrzu byłem tylko raz, kiedy matka poprosiła ojca, aby się z nami mogła pożegnać…
Przyjechaliśmy z Jadzią. Przy głowie matki, w białym tobołeczku leżała Zula. Z twarzy matki pamietam jej niezwykle piękne, ogromne i miłujące oczy… Nad jej głową, ojciec ustawił białe róże w wazonie. Mam takie zdjęcie. Jakim cudem ?
Po powrocie do Warszawy obudziłem się z poczuciem katastrofy. Nie wyszedłem z łóżka przez trzy dni.
Zaraz lądujemy. Portmonetka, papiery i klucze francuskie już w kieszeni. Nie było mnie tu trzy tygodnie. Powrót do rutyny…
Bez Zabrza.
Zmiana skóry…
Kategorie: Ciekawe artykuly, REUNION 69