Przyslala Rimma Kaul
Odwiedziłam go na parę dni przed śmiercią. Wiedziałam, że nie ma z nim kontaktu. Patrzyłam na tę jego mękę. Głaskałam go po ręku – wspomina Barbara Młynarska-Ahrens.
Wojciech Młynarski pisał genialne teksty, Agata i Paulina są dziennikarkami i wydają książki, Jan nagrywa kolejne płyty. Wiemy, że wasza rodzina jest utalentowana od pokoleń.
Wychowałam się w rodzinie o XIX-wiecznych tradycjach. W naszym 12-pokojowym domu w Komorowie nie mieliśmy telewizji. Było radio i patefon z płytami, słuchało się dużo muzyki. Zarówno poważnej, jak i jazzu, który Wojtek [Młynarski, brat – przyp. red.] ubóstwiał, tak samo zresztą jak ja.
Basia ,mama i Wojtek
Mama przez cały dzień pracowała w Polskim Radiu na stanowisku redaktora muzycznego audycji dla dzieci najmłodszych, więc wychowywała mnie babunia Cecylia. Nie babcia – ale babunia. Była oddana ludziom bez granic. Wyprawę ślubną podarła na bandaże dla powstańców, nikomu nie odmówiła schronienia. Kiedyś uciekinier z transportu wiozącego Polaków do Niemiec wpadł do naszego domu i poprosił babunię o pomoc: “Niech mnie pani ratuje!”. “To niech pan wskakuje pod poduszki, które leżą na kozetkach w ogrodzie” – odparła babunia.
Przyszli esesmani, na szczęście bez psów. Wyprowadzili całą rodzinę na korytarz, ustawili pod ścianą. Mamę w żałobie po tacie, małego Wojtusia, ufarbowaną dziewczynę pochodzenia żydowskiego, którą babunia ukrywała, a która trzymała mnie na ręku… Esesman wyjął z kabury pistolet, wycelował do babuni i powiedział: “Mówisz, że go tu nie ma?”. Babunia na to: “Ja nie powiedziałam, że go tu nie ma. Ja powiedziałam: szukajcie”. Zagroził, że jak go znajdą, to nas zabiją. “Nie boisz się?” – zapytał. Babunia spokojnie odparła: “Boję się tylko Pana Boga i szczura”.
Ojca nie pamiętam, bo w dniu jego śmierci skończyłam rok. We wspomnieniach mówiliśmy o nim “tatuś”. Do mamy zwracaliśmy się “mamusiu”, “matuś”, “mateńko”. Wojtek najczęściej mówił “mateńko”, bo ją na swój sposób uwielbiał, tylko nie umiał tego okazać.
A pani jak się dogadywała z bratem?
Mieliśmy niezwykłe, choć bardzo trudne relacje. Mój kochany braciszek szedł drogą zadziornego ucznia najpierw szkoły podstawowej w Komorowie, a później Liceum im. Tomasza Zana w Pruszkowie. Było między nami zaledwie półtora roku różnicy, ale ja przez ciężką chorobę straciłam w szkole rok, a on poszedł od razu do trzeciej klasy. Nigdy nie zapomnę, jak na zakończenie siódmej klasy napisał teksty i zrobił kabaret z kupletami o nauczycielkach.
Pierwszy wierszyk stworzył, gdy nie miał jeszcze pięciu lat. Dyktował go mamie. W naszym wspólnym pokoju mieliśmy na ścianach obrazki. Każdy z nich odnosił się do innego miesiąca w roku. Wojtuś miał łóżko przy “lipcu”, a ja po drugiej stronie przy “styczniu” albo “lutym”. “Lipiec” obrazował pastuszek grający na fujarce, w tle był staw, po którym pływały kaczki. Wojtek wodził po obrazku palcem, a potem recytował własny wierszyk: “Obudź się pastuszku, już słońce wysoko, a ul na skrzypeczkach już gra. Przez liście przenika ulowa muzyka, kaczuszki tam kwaczą “kwa kwa””. Wierszyki wpisywał też do mojego pamiętnika: “Basiu, gdy wyjeżdżasz nagrywać audycje, by podtrzymać rodu muzyczną tradycję, mówisz do mnie na pociechę “niedługo wrócimy”. Z tego wniosek, tęsknisz za mną, choć się pokłócimy””.
Dlaczego mówi pani, że wasze relacje były trudne?
W domu komorowskim przeważały kobiety, więc Wojtek, żeby odreagować, poza domem się “ochłopaczał”, czyli otaczał się kolegami. Poza tym był pochłonięty pisaniem i żył w swoim świecie. W nocy wędrował przy pełni Księżyca po domu. Wybudzony, rzewnie płakał. Nie można go było uspokoić. Kiedy była pełnia, zamykaliśmy okna i drzwi na żelazne sztaby. Mama i babunia bały się o niego śmiertelnie, bo nasz pokój na parterze miał duże okna z wyjściem do ogrodu.
Biliśmy się czasem, zwłaszcza przy lekcjach. Mówił, że nic nie rozumiem, że jestem osłem dardanelskim, zwłaszcza z matematyki. No to ja w płacz. I łup go. No to on mnie też łup. I oboje z krzykiem do mamy.
Więcej: TUTAJ
Kategorie: wspomnienia