REUNION 69

Pamietniki z getta w Czestochowie ( 7 )

 

Przyslal Wlodek Proskurowski

 

Pani Bolesława Proskurowska mieszkanka Częstochowy pochodzenia żydowskiego, żyła dziewięćdziesiąt dwa lata, zmarła w sierpniu 2006 roku. Zamieszczone wspomnienia pochodzą z zachowanych wywiadów przeprowadzonych z panią B. Proskurowską w końcowym etapie jej życia. Zgodnie z życzeniem zmarłej po śmierci pochowana została w grobie obok męża na cmentarzu Kule w Częstochowie. Teksty z taśm magnetofonowych spisała studentka politologii Akademii im Jana Długosza w Częstochowie pani Sylwia Chłodzińska. Zamieszczony tekst jest wersją opracowaną i autoryzowaną przez panie Annę Goldman, Halinę Wasilewicz, i pana Jerzego Mizgalskiego.


Żona pracowała ze mną w prochowni. Prochownia była szczelnie zamknięta. Nie było mowy, żeby ktoś wszedł spoza tych, którzy tam pracowali. A ona sprzedawała to mydło dwóm Polkom, które przychodziły do pracy z miasta. Ten, który kradł to mydło też sprzedawał, dawał mojemu mężowi. Mój mąż sprzedawał to mydło znajomemu strażnikowi, był on wyższy rangą i przy wyjściu nie był rewidowany na wasche (przez strażników na wejściu do Hasagu). I dzięki temu mogliśmy czasem dokupić kawałek chleba, od tych, co przynosili z miasta. Niestety dwie Polki, którym ta kobieta sprzedawała mydło, przechodziły przez kontrolę i znaleźli przy nich mydło.

Silnie pobite powiedziały, że kupiły od jednej Żydówki. Gdzie?. W Laborze!. Laborem nazywano prochownię. Labor to jest po łacinie praca, a wszędzie była praca. Pamiętam, że siedziałam przy mojej maszynie, to się nazywało kontrola maszyn, kontrolka potocznie po polsku. To były automaty. Były to ładne maszyny, przyszły ze Skarżyska. One kontrolowały długość tych naboi, ich wagę i czy gilzy są dobrze zaciśnięte. Gilzy zaciskały takie wielkie maszyny, nazywały się wirgomaszyny. Potem przechodziły tą kontrolę i były pakowane. Ona akurat pracowała w pakowalni i tam właśnie te dwie Polki pracowały. Przyszły z Niemcami i miały pokazać, od kogo brały mydło. Pokazały, kto im dawał mydło.

Niemcy wyprowadzili Żydówkę ona podobno powiedziała, że to mydło znalazła gdzieś tam w ruinach. Oczywiście nie uwierzyli jej i wysłali ją zdaje się do Ravensbruck. Ktoś ją widział jak ją prowadzili, była tak pobita, że była czarna. Ale przeżyła w tym Ravensbruck i wróciła, chociaż była już w Niemczech i mogła stamtąd pchać się gdzieś dalej, tak jak ludzie robili na ogół. Wróciła szukać męża, ale jego już nie było, zamordowali go Niemcy.

W Hasagu pracowaliśmy 12 godzin. Prócz nas pracowali z nami majstrowie, którzy nas pilnowali, musieli im dawać jakąś ilość wolnych godzin przy zmianie z nocnej na dzienną. Był, na przykład, taki Niemiec majster. Po wojnie jak UB aresztowało mojego męża, to siedział razem z tym majstrem w więzieniu. Ten majster w więzieniu czyścił wszystkim buty. Mój mąż powiedział wówczas, że: Moja żona cię wspomina, że wcale nie byłeś najgorszy bardzo się ucieszył. Umarł w więzieniu w Częstochowie na Zawodziu. Przy zmianie, na przykład, jak się kończyła noc, to nie można było nazajutrz od rana pracować, tylko całą niedzielę trzeba było przepuścić, dopiero od poniedziałku się pracowało w dzień. Chodziło o to by uniknąć tych wolnych godzin i wolnych dni. Pracowało się przez dwa tygodnie, bez przerwy, po 12 godzin. Wypuszczali do ustępu. Pół godziny było na posiłek, przywozili jakąś lurę i można było ją zjeść, w tej prochowni.

Przed drzwiami w prochowni stał taki, mówiło się, że Łotysz. Ci Łotysze się bardzo paskudnie zapisali współpracą z Niemcami. Ten Łotysz, ordynarnie obmacywał wszystkie wychodzące kobiety, pod pretekstem, czy nie mają, przy sobie kul. Po prostu on udawał, że szuka kul, a chodziło o upokorzenie. Nie wiem, czy on nawet z tego miał jakąś przyjemność. Chodziło o upokorzenie. On te kule często podrzucał, jak miałyśmy otwartą kieszeń. Potem te z nas, u których znaleziono kule, wywożono do więzienia albo zabijano. Bo tak naprawdę był jakiś sposób, że te kule przeciekały do partyzantów. Polacy je w jakiś sposób wynosili.

Później Niemcy kazali nam pozaszywać wszystkie kieszenie. Miałyśmy na sobie takie ceratowe fartuchy. Ja nie miałam nic na sobie, wszystko mi się już podarło, nosiłam tylko dwa ceratowe fartuchy. Postarałam się o drugi ceratowy fartuch, jeden nosiłam z przodu drugi z tyłu, bo mi się podarła spódnica. Chyba pierwszego dnia po wyzwoleniu, przechodziłyśmy z koleżanką z Krakowa, która też pracowała w Hasagu z ulicy Jasnogórskiej, przez Kilińskiego, z bramy domu, w którym przed wojną mieszkałam, wyskoczyło dwóch chłopców, byli też z Krakowa i mówią: Mirka chodź, bo myśmy złapali takiego Niemca, on pracował z Tobą, w Laborze to go poznasz, czy to nie jest ten, co Wam podrzucał kule. Ona poszła i powiedziała tak, że to jest ten, co podrzucał kule i zastrzelili go tam na podwórku.

Paskudny był to człowiek. Należało mu się. Bardzo brzydko zapisał się w historii obozu lekarz-żyd, nazywał się Szperling. Operował młodą ładną dziewczynę, miała jakieś bardzo powikłane zapalenie wyrostka robaczkowego. Ta dziewczyna powinna być wcześniej już operowana, ale się ciągle bała, bo ją straszyli, że ten wyrostek jest tak jakoś nieprawidłowo ułożony, że to będzie skomplikowana operacja. Operacja trwała dosyć długo on ją już zaszywał. Ktoś przybiegł i powiedział, że chodzi komisja. Lekarz otworzył na nowo jej brzuch i ustawił się przy niej w takiej pozie, żeby go Niemcy widzieli jak to on dzielnie pracuje i operuje.

Dziewczyna zmarła. Jeden z współwięźniów, młody chłopak, który spał na najwyższej pryczy w baraku nad moim mężem, nie pamiętam co mu było, czy był operowany, czy gdzieś się pokaleczył, czy poranił przy produkcji. Operował go ów chirurg i nie chciał zatrzymać po operacji w szpitalu. Chłopak ten leżał na tej górnej pryczy w baraku, robił pod siebie. Koledzy jak mogli to urywali się z pracy, przychodzili do niego pomagali mu. Byli to młodzi chłopcy, w ogóle nie mieli pojęcia jak można mu pomóc i chłopak zmarł.

Mnie również po zaszyciu prawej części szczęki też nie chciał zatrzymać w szpitalu. W ogóle zachowywał się okropnie. Z jakiejś charytatywnej organizacji ze Stanów Zjednoczonych przyszła przesyłka dla więźniów i potem dotarły do nas informacje, a byli tacy, co wiedzieli o tym już wcześniej, produkty z tej przesyłki były w wolnej sprzedaży w mieście. Ten lekarz chirurg sprzedał, to wszystko, co miało być dla nas, co mogło nam pomóc, lekarstwa też. Jak tylko Rosjanie weszli, to od razu zaciągnął się on do armii radzieckiej. Po wojnie młodzi chłopcy długo go szukali, bo wyjechał od razu z Częstochowy z żoną. Dopadli go i powiedzieli mu, że się okropnie zachowywał w obozie i zastrzelili go. Próbowała go zasłonić żona, to powiedzieli jej: Do Pani nie mamy nic, ale Pani by nas poznała. I ją też zastrzelili. W jednym baraku byli ulokowani oddziałowi i rzemieślnicy, którzy byli potrzebni Niemcom. Wśród tych rzemieślników byli głównie fryzjerzy. Musieli oni codziennie czy co drugi dzień golić wszystkich mężczyzn. Wszyscy musieli być ogoleni, a nikt przecież nie miał ze sobą swoich do tego przyborów, więc musiał iść do fryzjerów. Rzemieślnicy mogli przebywać z żonami. W tym baraku były inne prycze, nie takie w formie długich półek wzdłuż całego baraku, tylko dwupoziomowe pojedyncze prycze.

Zanim ustawili baraki, to wszystkie spałyśmy na jednej sali, nazywała się górną salą. Schody do tej sali prowadziły z zewnątrz. Jedna z kobiet krzyczała calusieńką noc: Morderca kobiet i dzieci!. Nie wiem jak jej nie brakło oddechu i siły. Calusieńką noc do świtu, do pobudki. A pobudkę trąbił młody chłopak. To była jedna noc, która utkwiła mi w pamięci. Druga, noc to ta, co jednej z nas spadła prasa na końce palców, są one bardzo unerwione. To jest straszny ból. Nikt jej nie dał środka przeciwbólowego, krzyczała całą noc z bólu. Trzecia noc, to ta, w której naszą znajomą przyprowadzili z bunkra. Krzyczała, wołała swoje dziecko, wiedziała, że już go nie zobaczy. A czwarta to ta, w której krzyczała młoda dziewczyna. Była salową w tym szpitaliku.

Po prostu się zdarzało, że któraś z nas była w ciąży i, że na czas jej nie usunęła. Jedną z nich była moja znajoma Genia, jej mąż tuż przed wojną, wyjechał do ówczesnej Palestyny, dzisiejszego Izraela, żeby się rozejrzeć czy tam można będzie wyemigrować. Były to przecież inne warunki. Oboje byli po żydowskim gimnazjum. Po wyjeździe męża ona była sama. Potem mi powiedziała: Sam to może być tylko kamień. I po prostu zeszła się z takim młodym chłopakiem, z młodym bratem mojej dużo młodszej koleżanki, więc on od niej był o lekko 10 lat młodszy. I po prostu była w ciąży. Jak mogła, tak starała się ściągać czy nosić luźno płaszcz no ale wiadomo, że jak jest w ciąży no to musi być poród. I urodziło się dziecko w tym obozowym szpitaliku. Szperling mógł w jakiś sposób uśpić to dziecko, tak jak się usypia chore pieski, ale on zmusił tą dziewczynę, która była w charakterze salowej, żeby utopiła dziecko Geni. Żeby wzięła oseska za nóżki i zanurzyła główkę w wiadrze z wodą. Dziewczyna nie chciała. Powiedział jej: Jak Ty tego nie zrobisz to ja zawołam Niemca, on Cię zabierze i zastrzeli. I ona to zrobiła a potem calusieńką noc krzyczała. Myśmy nawet nie miały do niej żalu.

Wszystkie byłyśmy gotowe krzyczeć razem z nią. Czy to sobie można wyobrazić, żeby wziąć oseska za nóżki i za koc i utopić w wiadrze z wodą?! Żeby to musiała zrobić Żydówka, że to było żydowskie dziecko? Niemcy przecież wywozili dzieci, czy roztrzaskiwali im główki o słupy. Mój znajomy, który potem zmarł w Izraelu, widział to w Drohobyczu. Ona znała przecież tą matkę i to dziecko, to małe krzyczące dziecko… Jeszcze dzisiaj nie mogę… Po wojnie Genia, której oseska utopiono, wyjechała do Izraela, przyjechał po nią mąż i urodziła w Izraelu jeszcze zdaje się dwoje dzieci. W dwóch obozach razem było tylu więźniów ile zostało po akcji deportacyjnej, czyli chyba z pięć tysięcy. Na Rakowie było bardzo mało osób. Z obozu na Rakowie uciekł mój kolega, którego pielęgniarka, katoliczka, gdzieś tam, poznała i wyprowadziła w jakiś sposób przechowywała u siebie w szafie. Po wojnie pobrali się, mieli córkę. On później zmarł, ona jest zdaje się w Warszawie, ta córka jest w Paryżu. Pięknie śpiewa, śliczna dziewczyna. W dalekim kuzynie mojego ojca, adwokacie, zakochała się kobieta katoliczka, która postanowiła go uratować. Mieszkała w swoim domu. Sprowadziła go do siebie i z pieca kuchennego, takiego jak to były dawniej duże z białych kafli, wybrali wszystko. W piecu powinna być przegroda, bo były zawsze cztery fajerki, on tam wchodził do tej części, z której wybrali wszystko i tam siedział. Oczywiście ktoś zadenuncjował i ją wezwali do gestapo.

cdn


Poprzednie czesci

TUTAJ

Kategorie: REUNION 69, wspomnienia

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.