Marian Marzynski
Matka była piękna i nie wyglądała na Żydówkę. Kochał się w niej kolejarz spod Krakowa, któremu oboje zawdzięczają życie: matka i jej kilkuletni chłopiec. Ojciec ukrywał się pod Lublinem; ktoś, kto chciał mu zabrać cegielnię, wydał go Niemcom.
Rysio miał 8 lat, gdy wyjechali do Izraela. – Za dużo tu Żydów – mówiła matka-malarka, która syna zostawiła w internacie i wyjechała do Paryża, aby pod okupacyjnym nazwiskiem ukrywać się dalej, tym razem wśród polskiej bohemy.
Zvi nosił żydowskie nazwisko ojca. W armii rysował mapy, na studia przyjechał do Bostonu, gdzie ożenił się z Ali, której matka dopiero przed śmiercią powiedziała, że jest z żydowskiej rodziny ukrywającej w Ameryce swoje korzenie. Nasza przyjaźń oparta była na wspólnym szukaniu identyfikacji.
Poznaliśmy się w publicznej telewizji amerykańskiej, gdzie Zvi produkował głośne serie telewizyjne: o anatomii amerykańskiego biznesu, o wyścigu zbrojeń w czasach zimnej wojny, wyprawach żeglarskich Kolumba, konflikcie izraelsko-palestyńskim, o historii XX wieku,
Ali młodo umarła na raka mózgu. Pozostały dwie dziewczynki… i kalejdoskop kobiet, które uprzedzał, że nie jest monogamistą. Jego sceną miłosną był jacht, po Kolumbie nazwany „Nina”. Dwukrotnie przekraczając Atlantyk, spędził na nim sporą część swojego życia.
Na emeryturze postanowił zamieszkać na jachcie, a wtedy pojawiła się żeglarka z Gdyni, z którą kochał się i pływał przez 3 lata. Zastąpiła ją izraelska malarka, jak jego matka. Znów polskie schronienie zamienił na żydowskie. Gdy w styczniu dopływali do Panamy, złapały go gwałtowne bole żołądka. Tydzień później w bostońskim szpitalu dowiedział się, że jest to końcowa faza raka trzustki.
Stoję na naszym decku przy kanale w Miami Beach, a do słuchawki mówi Zvi: przeżyłem wszystko co się dało, było mi dobrze, a nawet wesoło, nie zadaję sobie pytania „dlaczego ja?”. Traktuje to jak swój ostatni show, nie chciałby stracić kontroli nad ta produkcja. Na co ja: stoję na nabrzeżu i wpatruje się w zatokę, czekam na twój jacht, nie udało nam się nigdy popłynąć razem, gdybyś się tu pojawił, zawsze możesz u nas przycumować.
Następnego dnia odwiedza nas Hania, żeglarka z Gdyni, która przeprowadziła nowy jacht z francuskiej stoczni do Miami. Nie może opanować łez. Chociaż ja zostawił, wciąż go kocha. Chciałaby pożegnać się z nim w Bostonie, ale nie wie czy on tego chce. Gdyby wystarczyło jej pieniędzy, kupiłaby od niego „Ninę” i zmieniła jej nazwę na „Zvi”.
Znów dzwonią: jest u nas Hania, chce kupić twój jacht, ja jestem jej agentem, ile chcesz? – Dam ci znać, jak będę mniej zajęty umieraniem, pomysł jest świetny.
Jaki był Zvi? — zastanawiamy się z Hanią: porzucone dziecko, szukające matki? A może szukający rewanżu za to porzucenie? Syn zdradzonego ojca? Nienauczony przez matkę miłości?
Hania kupiła bilet do Nowego Jorku, żeby być bliżej Bostonu i czekać na jego zaproszenie. Opuszczona „Nina” z jego rzeczami stoi w Panamie.
– Powinnam wynieść ja na ląd, żeby nie niszczała w stojącej wodzie – mówi zapłakana Hania. Jachty najlepiej czują się na oceanie, ja mogłabym tak pływać do końca życia. Ze Zvi przy sterze.
http://studioopinii.pl/marian-marzynski-milosc-i-zdrada-zeglarza-zvi/
Kategorie: Uncategorized