Uncategorized

Opowiesc o dwoch zydowskich miastach

HENRYK GRYNBERG

Antysemityzm literacki u Żeromskiego i Uniłowskiego był przypuszczalnie nieświadomy. Był w modzie i udzielał się. Nawet rycerzom postępu i sprawiedliwości. Trudno było się oprzeć


Studium Aliny Molisak „Żydowska Warszawa – żydowski Berlin. Literacki portret miasta w pierwszej połowie XX wieku” ukazuje podobieństwo żydowskich dzielnic obu metropolii. Brało się ono z tego, że w berlińskiej Scheunenviertel mieszkali przeważnie imigranci i uchodźcy z ziem historycznie polskich włącznie z Litwą, Galicją i zachodnią Ukrainą, często z wizami tranzytowymi, czekając na możliwość dalszej ucieczki przez Hamburg i Amsterdam do Ameryki. Nawet „ich dzieciom, urodzonym już w Niemczech, nie przysługiwało prawo obywatelstwa” – przypomina autorka. Co ułatwiło ich deportację w 1938 roku do Polski lub na graniczną ziemię niczyją.

Egzotyka określana w książce jako „wschodnioeuropejska”, ale głównie polska, oznaczała obcość nawet w Warszawie. Dlatego Wanda Melcer zatytułowała swój zbiór reportaży o żydowskiej dzielnicy północnej „Czarny ląd”. Autorka z postępowego kręgu „Wiadomości Literackich” widziała tam „ciemną masę ortodoksów”, „ciemnotę, obłudę i wstecznictwo” oraz „dzikie obyczaje obrzezania, mykwy, rytualnego uboju…” (wszystkie cytaty za książką Molisak, jeśli nie zaznaczono inaczej). Podobnie, jeśli nie gorzej, patrzyli na żydowską Warszawę luminarze literatury: „roiło się tam mrowisko żydowskie”, które „pędzi tam żywot na szwargotaniu i próżniactwie”. Krochmalna była „rynsztokiem w kształcie ulicy”; dzieci „same brudne nad wyraz”; „w głębi izby siedział zazwyczaj jakiś ojciec rodziny, zielonkawy melancholik, który od świtu do nocy […] trawi czas na marzeniach o szwindlach”.

Nawet zeświecczeni Żydzi psuli widok: „Ku wieczorowi [do Saskiego Ogrodu] nadciągać zaczęły istne hordy Żydów…”, którzy „fason modnych ubrań doprowadzili do stanu wulgarności, przesady i absurdu”. To Żeromski w „Ludziach bezdomnych”. U Uniłowskiego był to „ropień wielkomiejski”, w którym „mikroby posępnego getta […] tłoczą się, targują, kłócą”, a modlący się stary Żyd „zawodzi lepkim, jakby bełkotliwym głosem” („Moja Warszawa”). Nie empatia, lecz odraza i wzgarda, nie humanizm, lecz dehumanizacja. Oraz skrajna ksenofobia, jak u socjalistki Marii Dąbrowskiej: „Miasta nasze (częściowo dlatego, że nie były nasze) wychowały poza garścią wartościowych robotników – tylko śmierdzące męty” („Paryże innej Europy”).

Egzotyka oznaczała obcość nawet w Warszawie. Nie empatia, lecz odraza i wzgarda, nie humanizm, lecz dehumanizacja. Oraz skrajna ksenofobia

Że to nieprawda, wskazała Maria Kuncewiczowa: „We wnęce jednego z podwórzy niskie, szerokie okno bez firanki. Ubogi stół z rybą po środku, rodzina, małe dzieci i świece. […] maleńkie szabasowe świeczki”. Dla Kuncewiczowej ten obrazek znaczył, że i „na Nalewkach są kwiaty” („Dyliżans warszawski”). Do sprawiedliwych należała także Pola Gojawiczyńska, która w wielokrotnie cytowanych w tym studium „Dziewczętach z Nowolipek” przedstawiała żydowską ezgzystencję i polsko-żydowską koegzystencję bez wartościowania i uprzedzeń. Oraz dobroduszny, wyrozumiały Wiech (Stefan Wiechecki), w którego felietonach mieszkańcy wszystkich dzielnic byli ludźmi o zabawnych nawykach bez względu na różnice etniczne.

Molisak dodaje, że jego „krótkie objaśnienia narratorskie, dotyczące np. świąt i obyczajów żydowskich” świadczyły „o pewnej znajomości kultury nowoczesnego judaizmu”, a ja bym dodał, że – co najważniejsze – o dobrej woli. Po stronie rzeczywistości zostało również świadectwo zagranicznego obserwatora, Alfreda Döblina, który podczas swojej „Podróży po Polsce” (1925) dostrzegł w żydowskiej Warszawie mężczyzn „w czystych chałatach z żonami w modnych strojach, uszminkowanymi z polską pikanterią…” i dziewczęta, które „śmieją się, rozmawiają w jidysz, noszą się z polska aż po cienkie pończochy”, okazywał wrażliwość na ekstatyczne modły chasydów oraz respekt dla starej tradycji i siły żydowskiego ducha.

Na warszawskim „czarnym lądzie” kwitła w tym czasie poezja Pereca. Na Krochmalnej, „rynsztoku w kształcie ulicy”, dojrzewały talenty Izraela Joszuy i Icchaka Baszewisa Singerów i stał tam najlepszy, najbardziej kulturalny i postępowy sierociniec Janusza Korczaka. „Mikroby”, które „tłoczą się, targują, kłócą”, wypełniały widownię teatru Estery Rachel i Idy Kamińskich. „Czy to ma jakiś sens, aby żyjąc obok siebie, tak mało wiedzieć o sobie, tak zupełnie się nie znać? Grywa się u nas sztuki z całego świata, często błahe i liche, a nie czynimy nic, ale absolutnie nic, dla poznania duszy narodu, z którym jest nam przeznaczone współżyć”. To Boy-Żeleński po obejrzeniu sztuki Pereca w teatrze Idy Kamińskiej (cytat za: Adolf Rudnicki, „Teatr zawsze grany”).

W „ciemnej masie ortodoksów” – w przeciwieństwie do „jaśniejszych” mas miasta – prawie nie było analfabetów i czytano tam literaturę żydowską, polsko-żydowską i polską. „Na Nowolipiu i wszystkich sąsiednich ulicach mieszkali sami Żydzi i słyszało się tylko żydowski. W szkole uczono nas po polsku, ale chodziły do niej tylko żydowskie dzieci i wszyscy nauczyciele byli Żydzi. Ja bardzo długo myślałam, że w ogóle wszyscy ludzie to Żydzi. U nas w domu mówiło się po żydowsku, rosyjsku i niemiecku, ale ja po polsku. Moja wychowawczyni, pani Maria Zagraniczna, była doskonałą polonistką i nauczyła mnie zamiłowania do książek. Mama skarżyła jej się, że ja ciągle czytam”. Tak opowiada Lea „Lodka” Grosman, bohaterka mojego autentycznego opowiadania „Niebieskooka Maria”. Czytano także w warszawskim getcie, bo „książek w getcie nie brakowało. Ja brałam z dwóch wypożyczalni – najlepsza była na Lesznie, róg Żelaznej – i po dwie dziennie czytałam”.

Asymetria polegała na tym, że „o ile żydowscy mieszkańcy Warszawy (i Polski) poznają polską kulturę, mają szanse zapoznać się z tekstami literackimi, nawet nie znając dobrze języka (na jidysz tłumaczono właściwie większość dorobku polskich autorów), o tyle słabe były możliwości odbioru tekstów Żydów przez Polaków (o wiele mniej tłumaczeń było z jidysz czy hebrajskiego na polski); również zainteresowanie kulturą żydowską ze strony polskiej można ocenić jako dość nikłe” – podkreśla badaczka. Analogicznie jednostronny był wkład Żydów do polskiej literatury i kultury, który się często podkreśla, przy niemal zupełnym braku wzajemności, o którym się najczęściej milczy.

Jednostronny był wkład Żydów do polskiej literatury i kultury, który się często podkreśla, przy niemal zupełnym braku wzajemności, o którym się najczęściej milczy

Calosc TUTAJ

Przyslal Janusz K

 

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.