
Wiele narodów, w tym naród polski, tworzyło się w rozdarciu pomiędzy tymi dwiema pokusami: demokratyzmu i faszyzmu.
„Abyśmy byli jedno”, śpiewają wybrańcy ludu wraz ze swymi pasterzami. Wiernych na ziemi łączy wiara, miłość i nadzieja zbawienia, a zjednoczonych przez te nadprzyrodzone cnoty ku wiecznej szczęśliwości prowadzi ich kapłan-pasterz. Niewierni na razie uczestniczą w tej wielkiej komunii tylko wirtualnie. Jeśli się nawrócą, staną się w pełni jej członkami. Jeśli zaś świadomie odrzucą dobrą nowinę i ofiarę mesjańską, sami wyłączą się ze wspólnoty, skazując się na potępienie. A w piekle każdy jest sam. Nawet diabły są samotne. Bo wspólnota wiąże ludzi poprzez wspólny „wektor”, skierowany ku górze, czyli ku samemu Stwórcy, źródłu miłości. Zło zaś odwraca się od Boga, zwiedzione pychą i mirażami rozkoszy; jego drogą jest samotność, upadek i śmierć. Chrześcijańska wspólnota nie wyklucza – chyba że ktoś wykluczy się sam, odmawiając przyłączenia się. Zwyczajne i świeckie ludzkie wspólnoty nie polegają na transcendentnych celach, lecz raczej na podzielaniu codziennych życiowych praktyk, takich jak praca i rozrywka. Jednakże gdy dodać do tego wspólne interesy, wspólnych wrogów i więzy krwi, powstaje wspólnota gotowa do procesu upolitycznienia. Jeśli to nastąpi, to taka wspólnota może stać się narodem.
Arystoteles zachwalał wspólne życie jako podstawę państwa. Nigdy jednakże Arystotelesowi nie przyszło do głowy, że wspólnota musi zakładać równość. O narodzie, który łączy chłopa z panem, na podobieństwo wiary, aż do XIX w. nie słyszano.
Niestety, tworzenie megawspólnot religijnych i narodowych nie wyszło ludzkości na dobre. Nacjonalizm ma jednakże niebagatelną zaletę. Zakładając równość wszystkich członków narodu wobec nadrzędnej i wspólnej wartości, jaką jest narodowe państwo – rozumiane jako byt polityczny i duchowy, czyli ojczyzna – nacjonalizm przygotowuje grunt pod demokrację, której podstawą jest przecież obywatelska równość. Niestety, ten sam zrównujący gest może też okazać się inicjacją faszyzmu. Wiele narodów, w tym naród polski, tworzyło się w rozdarciu pomiędzy tymi dwiema pokusami: demokratyzmu i faszyzmu.
Demokratyzm zakłada indywidualną wolę jednostki jako samoistną i podlegającą ochronie wartość, a spoiwem wspólnoty czyni konstytucyjne gwarancje swobód osobistych i politycznych. Faszyzm wyrasta z fascynacji organiczną jednością „substancji narodowej”, kierowanej przez jej emanację i hipostazę, którą jest przywódca narodu. On jest głową, a naród ciałem. Zupełnie jak w religii, gdzie wysłannik bóstwa staje na czele wspólnoty wiernych, z którą jednoczy się właśnie tak jak głowa z ciałem. Faszyzm przenosi tę starą ideę na grunt polityczny, administracyjny i militarny, nadając organicznej jedności narodu strukturę i konkretny kształt. Sprężona i zorganizowana moc narodu musi znaleźć dla siebie ujście – wspólnota narodowa musi eksplodować swą chwałą i potęgą, zmiatając z powierzchni ziemi wszystko, co nie potrafi stawić jej czoła. Dlatego faszyzm oznaczać musi podbój, a więc wojnę. Wojnę, którą zawsze poprzedza miłosierna oferta: poddajcie się bez walki!
Faszyzm fascynuje się tym, co w ludzkiej więzi jest najbardziej pierwotne – cielesnością. To przywierające do siebie w poszukiwaniu ciepła i bezpieczeństwa ciała stanowią archetyp jedności. To w „litości”, czyli fizycznej spoistości grupy ludzi, ma swoje korzenie każda wspólnota. Dlatego polityka faszystowska w ostatecznym rozrachunku jest zawsze biopolityką, czyli zarządzaniem „substancją biologiczną”, ciałami. Czy są to zarządzenia sanitarne, czy polityka demograficzna, czy też brutalne czystki etniczne – w każdym przypadku chodzi o sięgnięcie władzą tam, gdzie rodzi się organizm społeczny, czyli ciała człowieka. Dlatego faszyści kochają tortury, sterylizacje, koncentracje, przesiedlenia, zasiedlenia i eksterminacje. Dopiero wtedy czują, że rządzą, gdy ich władza przeniknie przez mury domów i przez ubrania, dotykając ludzkich ciał.
Faszyzm najbardziej ze wszystkiego nienawidzi intymności, tej najbardziej ukrytej, niewinnej, nieszkodliwej zdawałoby się sfery wolności człowieka. Jak można zagrozić państwu i armii, leżąc w łóżku? Jednakże o tę właśnie sferę wyłączenia, czyli prywatności, faszyści są zazdrośni najbardziej. To ją z największą zaciekłością i wścibstwem starają się poddać kontroli i regulacji. Nie ma bowiem prawdziwej wspólnoty, jeśli jej części, czyli jednostki, zachowują coś dla siebie – swoją jednostkowość właśnie. Jednostka „prywatna”, czyli okresowo wyłączająca się ze wspólnoty, uchylająca się przed nadzorem obyczajowym, religijnym i politycznym, jest horrorem faszystowskiej władzy. I właśnie dlatego nasza prywatność jest polityczna. Jest szańcem demokracji.
Jan Hartman
Kategorie: Uncategorized