Uncategorized

Sokrates i polityka


Jan Hartman

Niewiele jest na świecie ulic i pomników Sokratesa. Bo też jest postacią tyleż wielką, co niekoturnową.

Sokrates miał powiedzieć „wiem, że nic nie wiem”. Może tak powiedział, a może Platon sobie to wymyślił. W każdym razie od kiedy platońska „Obrona Sokratesa” ujrzała światło dzienne, filozofia reklamuje się światu cnotą powściągliwości, a skromność stała się jej znakiem firmowym.

Niestety, w rzeczywistości nie był skromy ani Sokrates, ani jego następcy. Skromność filozofów często jest fałszywa. Ma równoważyć złe wrażenie, jakie robi na ludziach perorujący bufon, a jednocześnie nieco zmniejszyć odpowiedzialność swobodnie i ryzykownie dywagującego filozofa. „Co złego to nie ja”, mówi możnym tego świata i kapłanom ten, co to „nic nie wie”. Niestety, taktyczne samoumniejszenie Sokratesowi nie pomogło. Doczekał się oskarżenia (jak to w polityce: o bezbożność i psucie młodzieży), a w czasie swego procesu zachowywał się wystarczająco dumnie i hardo, by sprowokować swych współobywateli, średnio biorąc prawie trzy razy od siebie młodszych, do wydania wyroku śmierci. Głosowanie było tajne i większość biorących w nim udział nie przypuszczała, że głosując „na postrach”, przyczyni się do zbrodni sądowej. Potem próbowano to naprawić, lecz Sokrates nie chciał uciekać z więzienia. Można powiedzieć, że umarł śmiercią polityka, oddając życie za ideał praworządności. I dopiero męczeńska śmierć uczyniła z tego sowizdrzała i gawędziarza postać poważną i wpływową.

Trudno powiedzieć, jakie Sokrates miał tak naprawdę poglądy, natomiast bez wątpienia z pomocą Platona stał się wzorcem filozofa. A ma ten wzorzec wyraźne rysy sceptyczne, typowe zresztą dla kryzysowego pokolenia Ateńczyków, do którego należał Sokrates. Utarło się więc, że prawdziwy mędrzec niczego nie twierdzi definitywnie, będąc dialektykiem rozważającym różne „za” i „przeciw”. Do dziś ludziom mądrość kojarzy się z unikaniem mocnych tez, a także z pewnym namaszczeniem, równoważonym przez podkreślanie własnej nieznaczności oraz kokieteryjną autoironię. Tak wiele miernot wpisuje się dzisiaj w tę przystępną i bezpieczną formułę, że ów oportunistyczny styl niemalże się już skompromitował.

Jeśli Sokrates kokietował pozorną skromnością, to pewnie czynił tak w szerszych ramach swojej publicznej misji ironisty, a nie z oportunizmu. Z pewnością oportunistą nie był, a jego słynna „sokratyczna ironia” musiała niejednemu zaleźć za skórę. Poprzestawał jednakże na samej rozmowie. Nie miał umiejętności, a może po prostu nie miał chęci niczego pisać. Tymczasem filozofa „rozlicza się” z tego, co napisał, a nie z treści jego pogwarek na rynku. Taki numer, że uchodzisz za wielkiego filozofa, ale nic nie napisałeś, mógł przejść tylko raz. Trafiło na Sokratesa. Good for him!

Niewiele jest na świecie ulic i pomników Sokratesa. Bo też jest postacią tyleż wielką, co niekoturnową. W Polsce znam tylko jeden pomnik – karykaturalny, bodajże bez żadnego napisu. Stoi na jednej z odrzańskich wysepek w centrum mojego rodzinnego Wrocławia. Ale nasz filozoficzny praszczur nie potrzebuje pomników, aby być pamiętanym. Dysydent, prowokator, a jednocześnie pieczeniarz, przedrzeźniacz sofistów, trochę abnegat – taki jest jego niejednoznaczny i paradoksalny wizerunek. I może właśnie dlatego, że był człowiekiem wolnym, niezależnym, stał się tak wiarygodny dla młodzieży, a jego przesłanie tak nośne.

A było to przesłanie, które dziś nazywamy konserwatywnym albo republikańskim. Jeśli było w nim coś rewolucyjnego, to bynajmniej nie w sensie wywracania porządku społecznego, lecz w sensie radykalizmu, z jakim ten porządek uzasadniał, oraz wymagań, jakie stawiał ludziom, którzy za niego odpowiadają – obywatelom i urzędnikom. Szczegółów nie znamy, lecz możemy przypuszczać, że Sokrates żądał od każdego, aby brał odpowiedzialność za swoje życie i swoje postępowanie, to znaczy wiedział, kim jest, a kim powinien być, co czyni, a co czynić powinien. Wierzył, że samoświadomość i samokrytycyzm prowadzą człowieka na drogę dobrego postępowania, a w konsekwencji czynią z niego dobrego obywatela, służącego pomyślności całej wspólnoty, czyli polis. Dlatego uczynił się nauczycielem myślenia, pobudzającym swych współobywateli do refleksji nad swoimi prywatnymi i publicznymi powinnościami. Wierzył, że człowiek rozumny staje się dzięki swej mądrości również dobry, szczęśliwy i pożyteczny dla innych. Bo jeśli wiesz, co jest dobre, nie wybierzesz zła. Sądził więc, że cnota pochodzi od rozumu i przez rozum należy ją w człowieku wykształcać. Gdy rozumiesz, co to znaczy być dobrym urzędnikiem, to nie weźmiesz łapówki. A kto by chciał być złym urzędnikiem?

Nie bardzo się ta filozofia sprawdza w życiu, lecz na pewnym poziomie wszyscy Europejczycy przyjęli ją za własną. Roztropność była i pozostaje w cenie. Jeszcze bardziej przyjęła się zaś sokratejska idea władzy jako naturalnego następstwa mądrości i cnoty. Bardzo możliwe, że Platon faktycznie przejął ją od Sokratesa, choć zapewne już starszy od Sokratesa Pitagoras utrzymywał, że tym, co uzasadnia posiadanie przez jednego władzy nad wieloma, są osobiste przymioty owego władcy. Pitagorejczycy byli jednak daleko, w Italii. W Atenach chwałę państwa jako wspólnoty opartej na rozumie i cnocie obywateli głosił, jak przypuszczamy, Sokrates, rozwijając myśl państwową Peryklesa.

Spodobało się to możnym i wpływowym, nie wyłączając Platona z Arystotelesem. Bo z filozofami tak to już jest, że starają się być niezależni i krytyczni, lecz na końcu władza wykorzystuje ich do swoich celów retorycznych, by nie powiedzieć propagandowych. To oni nauczyli tyranów, na równi z demokratami, mówić, że „służą ludowi”. Janusowe ma oblicze brodaty filozof.

Jan Hartman

Sokrates i polityka

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.