cywilizowanym państwem
Szczepan Twardoch
Wikipedia o Szczepanie Twrdochu TUTAJ
– To strasznie śmieszne, iż Polacy, ci rzekomi potomkowie husarzy, tak bardzo boją się 300 tys. ludzi deklarujących śląską tożsamość etniczną, że starają się w ogóle wyprzeć nasze istnienie ze swojej ciasnej świadomości. Oni przywykli do całkowicie jednorodnej etnicznie, gomułkowskiej wizji Polski – mówi portalowi tvp.info pisarz Szczepan Twardoch.
Ostatnio ukazały się dwie nowe pańskie książki: wywiad rzeka z Mamedem Khalidovem, pochodzącym z Czeczenii polskim zawodnikiem MMA (mieszanych sztuk walki), oraz powieść „Król”. Można odnieść wrażenie, że obie one zdradzają pańską fascynację tym, co przyjęło się określać jako bycie macho, bycie wojownikiem. Tymczasem współczesna kultura zachodnia promuje metroseksualny wzorzec mężczyzny. Czy dając wyraz swoim fascynacjom, nie popełnia pan na jej gruncie obrazoburstwa?
Nie, nie sądzę, żeby zachodnia kultura promowała metroseksualny wzorzec mężczyzny. Ten wątek gdzieś tam jest, ale jednak główny nurt naszej kultury jest mocno zafiksowany na silnych mężczyznach, przede wszystkim w popkulturze. Najlepszym dowodem na to jest popularność rzeczonych sportów walki. I chodzi w ogóle o ich popularność – rozumianych zarówno jako widowisko, jak i sport do uprawiania. Nie żyjemy w społeczeństwie „zbetryzowanym”, czyli za pomocą pewnego zabiegu pozbawionym agresji, o jakim pisał Stanisław Lem w „Powrocie z gwiazd”.
Nie dostrzega pan takich tendencji we współczesnej kulturze Zachodu?
Nie, wystarczy zwrócić uwagę na kinematografię. Cała popkultura, wczoraj i dziś, opiera się na przemocy. Można się tylko cieszyć z tego, że ta przemoc jest w niej od pewnego czasu jakoś niuansowana. Wolę zdecydowanie takie zniuansowane podejście do przemocy, jak w nowej szkole filmów wojennych, które również wskazują jej konsekwencje, niż starą, dobrą gloryfikację wojny w tradycyjnym modelu patriotyzmu i wynikającej z niego twórczości. Gloryfikację, którą wyraża dewiza: „Dulce et decorum est pro patria mori” („Słodko i zaszczytnie jest umrzeć za ojczyznę”). Jak weźmiemy „Zielone berety” Johna Wayne’a – film o wojnie wietnamskiej – to jest to obraz fałszywy, szkodliwy i bezwartościowy.
Dlaczego?
Bo ten film traktuje wojnę i w ogóle przemoc w kategoriach radosnej przygody. A w XXI wieku trzeba być idiotą, żeby myśleć o wojnie w kategoriach radosnej przygody. Jestem jeszcze w stanie jakoś tam zrozumieć takie myślenie w USA przed Wietnamem, chociaż i amerykańscy chłopcy, którzy lądowali w czasie drugiej wojny światowej na plaży w Normandii nie postrzegali tego w kategoriach radosnej przygody. Równocześnie wojna, wojowanie, i w ogóle przemoc, to nieodłączny element natury ludzkiej, którego z życia póki jesteśmy ludźmi, nie wyeliminujemy. Możemy go najwyżej skanalizować, możemy go ograniczać normami, outsorcingować za granicę, powściągać. Nasz „kryształowy pałac”, w którym żyjemy, daje nam złudne poczucie, że wyrzuciliśmy z niego przemoc, ale to iluzja, przemoc może wkroczyć w życie każdego z nas zarówno w swoim indywidualnym, jak i w zbiorowym, wojenno-politycznym wymiarze.
O ile mogę się zgodzić, że w przypadku wojen XX i XXI wieku, a więc wojen masowych, totalnych, trzeba uwzględniać perspektywę cywila jako ofiary, o tyle w refleksji nad wojną jako taką, nie mogę uznać tej perspektywy za jedyną…
Calosc TUTAJ
Przyslala Marysia Stauber
Kategorie: Uncategorized