Uncategorized

100 lat temu zwolennik prawicy zabił prezydenta Narutowicza. „Zajścia w Warszawie były groźniejsze niż atak stronników Trumpa na Kapitol”


Prezydent Gabriel Narutowicz

Prezydent Gabriel Narutowicz (Fot. Saryusz Wolski / Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Trzeba to jasno cały czas przypominać: zabójca pierwszego prezydenta niepodległej Polski był motywowany przez popularną i szeroko akceptowaną ideologię antysemityzmu, która była lansowana przez dużą część polskiej klasy politycznej i polskiego społeczeństwa – mówi dr Paweł Brykczyński. 16 grudnia mija dokładnie 100 lat od zamordowania Gabriela Narutowicza.

Arkadiusz Gruszczyński: Jaka atmosfera panowała w Warszawie w grudniu 1922 roku?

Dr Paweł Brykczyński, autor książki „Gotowi na przemoc. Mord, antysemityzm i demokracja w międzywojennej Polsce”: To okres wielkiej polaryzacji politycznej, jak i epoka, w której przemoc była akceptowanym narzędziem politycznym. Mieliśmy do czynienia z dużą liczbą konfliktów ulicznych, po Warszawie grasowały bojówki. Robotnicy z PPS walczyli endekami, a zwolennicy partii żydowskich, na przykład Bundu i Syjonistów, często bili się między sobą. Ale największych aktów przemocy dopuszczały się prawicowe bojówki atakujące Żydów. Dyskurs nienawiści był wszędzie. Prawica posługiwała się skrajną retoryką antysemicką.  

Cztery lata po odzyskaniu niepodległości nie starano się w jakiś sposób tego opanować?

– Mówimy o nowym państwie, w którym władza nie zdążyła okrzepnąć. W dyskusjach o wizji nowej wspólnoty politycznej ścierały się dwie, wykluczające koncepcje narodu. Pierwsza zakładała, że tylko etniczni Polacy mogą sprawować władzę w państwie. Te idee głosiła Narodowa Demokracja pod przewodnictwem Romana Dmowskiego. Druga koncepcja, która była programem politycznym obozu Józefa Piłsudskiego, opierała się na postulacie budowy narodu obywatelskiego. W tej wizji Żydzi, Ukraińcy i nawet Niemcy, przyjmując polskie obywatelstwo, stawali się równoprawnymi gospodarzami kraju, w konsekwencji mogli więc wejść do parlamentu i rządzić Polską. Ówczesne społeczeństwo podzieliło się więc na dwa, wrogie obozy, nie można było znaleźć narzędzi do wypracowania narodowej zgody, któraś z tych koncepcji musiała zostać przyjęta.  

I wtedy pojawia się Gabriel Narutowicz. Jak trafił do polityki?

– Przez przypadek. Był profesorem na politechnice w Szwajcarii. W 1919 roku zdecydował się wrócić do kraju, którego właściwie nie znał, ponieważ wychował się na Litwie, a potem wyjechał na Zachód. Chciał zobaczyć, czym jest odrodzone państwo polskie i na miarę swoich umiejętności pomóc nowej administracji. Dosyć szybko został ministrem spraw zagranicznych, ponieważ dobrze znał języki obce, poza tym był bardzo szanowanym człowiekiem i naukowcem. Znalazł się w orbicie obozu Piłsudskiego.

Chciał zostać prezydentem?

– Nie, to też wina przypadku. Wybór prezydenta leżał w 1922 roku w gestii Zgromadzenia Narodowego, czyli połączonych izb Sejmu i Senatu. Narutowicz został kandydatem lewicowej partii Wyzwolenie. Endecja wystawiła Maurycego Zamoyskiego, a chłopi Stanisława Wojciechowskiego. Z kolei Blok Mniejszości Narodowych zaproponował kandydaturę Jana Baudouin de Courtenay. Piłsudski nie startował, ponieważ z urzędem prezydenta nie była związana żadna władza, miał ograniczyć się jedynie do funkcji reprezentacyjnej. Taką „słabą” koncepcję prezydentury przeforsowała prawica, właśnie dlatego, że bała się, iż prezydentem zostanie Piłsudski. W rezultacie nikt poważny, na czele z Dmowskim, nie chciał ubiegać się o ten urząd, wystawiono więc kandydatów z drugiej linii. Od początku jasne było, że prawica będzie głosować na kandydata endecji, zaś lewica i mniejszości narodowe na Narutowicza. Nikt jednak nie wiedział, jak zagłosuje chłopska partia PSL „Piast,” gdy odpadł jej kandydat. Narutowicz zapewne nie został by wybrany prezydentem, gdyby nie fakt, że Zamoyski był jednym z najbogatszych posiadaczy ziemskich w Polsce. W latach 20. było to dla partii chłopskiej nie do zaakceptowania i ostatecznie stronnictwo „Piast” zdecydowało się zagłosować na Narutowicza.

Narutowicz był technokratą i wykonawcą woli politycznej Piłsudskiego, czy miał jakiś pomysł na państwo?

– Dzisiaj nazwalibyśmy go technokratą, był głównie specjalistą od stosunków międzynarodowych. Natomiast miał dosyć jasno sprecyzowane poglądy, był jednocześnie potomkiem polskojęzycznej szlachty litewskiej, spadkobiercą tradycji Rzeczpospolitej Obojga Narodów oraz człowiekiem umiarkowanej lewicy. Podzielał koncepcję narodu obywatelskiego. 

Jak na wynik wyborów zareagowała warszawska ulica?

– Zaczęło się od stosunkowo łagodnych demonstracji, które bardzo szybko przerodziły się w sytuację prawie rewolucyjną. 

Coś na wzór ataku na Kapitol pod wodzą Donalda Trumpa?

– Mówimy o czymś o wiele groźniejszym. W Waszyngtonie pojawiła się stosunkowo niewielka grupa radykalnych zwolenników ustępującego prezydenta, nie było prawdziwego zagrożenia zamachu stanu. W Warszawie na ulice wyszły masy niezadowolonych obywateli, którzy nie zgadzali się z wyborem „Żyda” na prezydenta. Zaskakujące jest to, że do zamachu stanu nie doszło.

Prezydent Gabriel Narutowicz i marszałek Józef Piłsudski

Prezydent Gabriel Narutowicz i marszałek Józef Piłsudski Domena Publiczna

Narutowicz był Żydem?

– Nie był, ale jedna z partii, która oddała na niego głos, reprezentowała mniejszości narodowe, w tym i mniejszość żydowską. Tylko z tego powodu Gabriel Narutowicz został okrzyknięty „prezydentem żydowskim”. I właściwie na tym opierała się cała krytyka, na tym jednym wątku, co było oczywiście skutkiem społecznego i politycznego przyzwolenia na antysemicką retorykę. Na warszawskiej ulicy szybko zaczęła gromadzić się młodzież licealna i studencka. Podczas demonstracji nie tylko wykrzykiwano antysemickie hasła, takie jak „Precz z Żydami,” ale stosowano przemoc wobec Żydów, mówiąc wprost: na ulicy bito przypadkowych Żydów lub tych, których wzięto za Żydów. Panowała atmosfera pogromu aż do momentu zaprzysiężenia. 11 grudnia padły strzały, doszło do regularnej bitwy między bojówkami endeckimi a socjalistycznymi na placu Trzech Krzyży. Siły porządkowe nie potrafiły zapanować nad sytuacją, wiele osób zostało rannych, w stronę Narutowicza również leciały kamienie, jeden z nich trafił go w głowę, kiedy zmierzał do budynku Sejmu na ulicę Wiejską. Istna wojna domowa.

Czy wiemy, jak na te protesty reagował Narutowicz?

– Zachował niezwykłą powagę, godność, i spokój, nie chciał zaogniać sytuacji.

Jak wyglądały pierwsze dni sprawowania funkcji prezydenta? Czy protesty ustały?

– Po wielkich manifestacjach na placu Trzech Krzyży 11 grudnia przywódcy polskiej prawicy jednak przestraszyli się wojny domowej. Wierzyli jeszcze w demokrację, chcieli oprzeć władzę na modelu francuskim, a nie włoskim, wówczas już faszystowskim. Nie byli po prostu gotowi na faszyzm w polskim wydaniu. Natomiast młodsi zwolennicy Narodowej Demokracji często wznosili okrzyki na chwałę Mussoliniego, ale przedstawiciele studentów nie byli jeszcze we władzach partii. Politycy prawicy po 11 grudnia starali się uspokoić swoich zwolenników, co w jakieś mierze się powiodło. Natomiast sam Dmowski spędził koniec 1922 roku w swoim majątku w Chludowie, gdzie chwilowo wycofał się z polityki. Nie wiadomo do końca, jak by się zachował, gdyby był w tych burzliwych dniach w Warszawie. Być może stanąłby na czele prawicowego puczu.

Nie skończyła się jednak nienawistna propaganda w prasie prawicowej, w takich tytułach jak „Gazeta Warszawska” czy „Gazeta Poranna Dwa Grosze” cały czas ukazywały się skrajnie antysemickie artykuły, które nie akceptowały Narutowicza jako prawowitego prezydenta Polski. Stanisław Stroński na łamach „Rzeczpospolitej” nazwał Narutowicza „zawadą”, którą trzeba usunąć, aby wybudować niepodległą Polskę. Czyli przemoc na ulicy się skończyła, ale atmosfera nienawiści trwała dalej.

Pisze pan w książce o tym, że zamieszki były skutecznym narzędziem w nacisku politycznym. Wymusiły zgodę Narutowicza na wykluczenie mniejszości z procesu politycznego. Może pan to rozwinąć?

– Po wyborze Narutowicza prawica ogłosiła tezę o rządach „większości polskiej”. Blok Mniejszości Narodowych, który w parlamencie uzyskał 22 proc. głosów w wyborach 1920 roku, miał zostać pozbawiony jakiegokolwiek wpływu na politykę, żadna z polskich partii nie miała zawiązać z nimi koalicji. Zdaje się, że po masowych manifestacjach zarówno lewica, jak i centrum i chłopi przystali na tę propozycję. Politycy przestraszyli się gniewu tłumu. Nie dowiemy się jednak nigdy, czy Gabriel Narutowicz stałby się zwolennikiem tak uprawianej polityki.  

Ponieważ został zamordowany 16 grudnia podczas wernisażu w Zachęcie. Czy wie pan, że co roku na Starych Powązkach na grobie zabójcy Narutowicza są składane kwiaty i znicze?

– Tak, wiem, to mnie nie zaskakuje. Pogrzeb Eligiusza Niewiadomskiego, który został bardzo szybko osądzony i skazany na śmierć, był tak naprawdę wielką demonstracją poparcia dla jego czynu. Niewiadomski do końca nie okazał skruchy, a podczas procesu twierdził, że jego wrogiem była „Judeo-Polska,” którą rzekomo stworzył Piłsudski. Prasa prawicowa okrzyknęła go bohaterem narodowym. Choć nie usprawiedliwiała jego czynu, ale wychwalała pobudki, dla jakich to zrobił. W kościołach odprawiano msze za jego pamięć, a jego grób był miejscem licznych pielgrzymek. W prasie prawicowej nazywano go „szlachetną duszą” i „człowiekiem wielkiego charakteru.” Niewiadomski został szybko zrehabilitowany, o czym dzisiaj nie bardzo się pamięta.

Czy coś się zmieniło po zabójstwie Narutowicza w Polsce? Czy mniejszości były lepiej traktowane?

– Nie, nic się nie zmieniło. Tak jak wspomniałem, nawet lewica i partie umiarkowane wycofały się z postulatów nadania pełni praw obywatelskich mniejszościom etnicznym. Co prawda nie zaakceptowały antysemityzmu, ale nie licząc nielicznych wyjątków przestały przeciwko niemu protestować, i jak gdyby zapomniały o idei państwa obywatelskiego. Bały się powtórki wydarzeń grudniowych.    

I jak to jest, że przez ponad 100 lat antysemityzm co jakiś czas odradza się w polskiej polityce i społeczeństwie, i jest często silnikiem politycznym dla partii prawicowych i neofaszystowskich? Niczego się przez te wszystkie lata nie nauczyliśmy?

– W dużej mierze należy za to winić Romana Dmowskiego, który wykrystalizował nowoczesną koncepcję polskiego narodu i niestety wmieszał do tej koncepcji antysemityzm. W dwudziestoleciu międzywojennym antysemityzm doszedł do poziomu dzisiaj niewyobrażalnego. W każdej chwili Żyd mógł zostać na ulicy pobity, a policja mogła na to w żaden sposób nie zareagować. Za wszystko, co działo się złego w Polsce, począwszy od inflacji, przez zadłużenie państwa, aż po choroby weneryczne, obwiniano Żydów, pisano o tym wprost w codziennych gazetach. Figura Żyda była przydatna w objaśnianiu świata i nieszczęść konfliktów klasowych.

Dlaczego zabójstwo Narutowicza nie stało się mitem założycielskim państwa wielonarodowego? Dlaczego Piłsudski tego nie wykorzystał?

– Wydaje się, że w polskim społeczeństwie nie było popytu na taką koncepcję. Piłsudski rzeczywiście był charyzmatycznym przywódcą, który posiadał spójną wizję państwa i obywatelstwa. Ale jego władza nie była nieograniczona, żeby rządzić państwem, musiał mieć poparcie przynajmniej części społeczeństwa. 

Mimo że miał wszystkie narzędzia w ręku, szczególnie po zamachu majowym?

– To wielki paradoks jego biografii. Mógł jedną decyzją na nowo ułożyć stosunki polityczne i społeczne w państwie, a jednak z jakichś powodów tego nie zrobił. Ale i tak najsmutniejsze jest to, że po śmierci Piłsudskiego duża część jego zwolenników zaakceptowała antysemityzm i zaczęła używać wykluczającego języka do uprawiania polityki. O ile jeszcze w latach 20. tacy politycy jak Adam Koc czy Rydz-Śmigły podzielali koncepcję państwa obywatelskiego, to dekadę później pod wieloma względami przeszli na stronę endecji i jej programu. To największa tragedia tamtej epoki i samego Piłsudskiego.

Czy o Narutowiczu pamiętano w II RP?

– Pamiętano, że został zamordowany, jednak nikt nie zadawał sobie trudu zrozumienia mechanizmów, które doprowadziły do politycznego mordu. Prawica w jakiejś mierze wstydziła się samego morderstwa, natomiast lewica wstydziła się tego, że głosowała na Narutowicza wraz z Żydami. Jeśli spojrzy się na wspomnienia o pierwszym prezydencie pisane w latach 30., to nie znajdziemy tam ani słowa o poparciu, jakie udzielili mu Żydzi i inne mniejszości. Zostały wygumkowane z tej opowieści. Skupiano się natomiast na rytualnych obchodach w Sejmie, odsłonięto tablicę upamiętniającą prezydenta, nie był zapomniany.

Zaciekawiło mnie, że w Polsce nadal nie pamięta się o okolicznościach zabójstwa Narutowicza, nie stawia się na pierwszym miejscu wątków antysemickich, raczej mówi się o tym, że Niewiadomski był szaleńcem, co jest jego niewątpliwym zwycięstwem zza grobu. Trzeba to jasno, cały czas przypominać:

zabójca pierwszego prezydenta niepodległej Polski był motywowany przez popularną i szeroko akceptowaną ideologię antysemityzmu, która była lansowana przez dużą część polskiej klasy politycznej i polskiego społeczeństwa.

Myśli pan, że historia lubi się powtarzać i w latach 20. XXI wieku też „jesteśmy gotowi na przemoc”?

– Przyzwolenie na przemoc, nienawiść w życiu politycznym i społecznym to problem nie tylko Polski, ale też wszystkich krajów, gdzie istnieją silne ruchy populistyczne. W Polsce jednak niestety mamy do czynienia z silniejszą niż w wielu innych krajach tradycją antysemityzmu. W zależności od kontekstu politycznego ta tradycja może znowu się wydobyć na powierzchnię, zmienia się tylko wróg odpowiedzialny za nasze aktualne nieszczęścia. Trzeba jednak pamiętać, że tak samo, jak antysemityzm w latach dwudziestych i trzydziestych nie był tylko polskim problemem, tak samo dzisiaj populizm i polityka nienawiści wkraczają w dyskurs polityczny na całym świecie. Polska nie jest tu wyjątkiem.  

Widzi pan receptę?

– Myślę, że musimy sobie zdać sprawę z mechanizmów, które doprowadziły do nienawiści i przemocy wobec mniejszości w XX wieku. Chociaż sytuacja w dzisiejszej Polsce pozostawia wiele do życzenia, daleko nam jeszcze od ekscesów międzywojnia. Może dzięki poznaniu i zrozumieniu tej historii, uda się nam jej nie powtórzyć. Ale prawdę mówiąc nie jestem optymistą.  

Paweł Brykczyński jest historykiem, absolwentem University of Toronto I University of Michigan.  Książka „Gotowi na przemoc. Mord, antysemityzm i demokracja w międzywojennej Polsce” ukazała się kilka lat temu nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.


100 lat temu zwolennik prawicy zabił prezydenta Narutowicza. „Zajścia w Warszawie były groźniejsze niż atak stronników Trumpa na Kapitol”

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.