
W Domu z dwiema wieżami mieszkało małżeństwo mieszane. On był z polskich arystokratów, ona z żydowskich mieszczan. On wybitnym psychiatrą, ona jego studentką – o trzydzieści lat młodszą, ale nie szkodzi. On przeżył oflag, ona Holokaust. Oboje mieli szczęście, ale ona dużo więcej. Szef ukraińskiej policji wywiózł ją i jej matkę cieżarówką z miasta, gdzie je czekała zagłada i nawet nie chciał nic wzamian (s. 220). Nie miały, gdzie iść, to podszedł starszy pan, powiedział: „Panie zmarznięte, zapraszam na herbatę” i załatwił im kwaterę (tamże). Niemiec, u którego pracowała jako tłumaczka, ostrzegł ją, że gestapo o nią pytało. „Jest pani Żydówką?” – spytał. „Tak” – przyznała się. Dał jej odpowiedni adres. Bez żadnych dokumetów poszła na gestapo po zezwolenie na pobyt w mieście. Sekretarka była zdumiona, ale załatwiła jej zezwolenie i pracę, bo akurat „była wtyczką polskiego ruchu oporu” (s. 225). Po dziesięciu dniach znowu: „Policja tu była, pytali o ciebie”. Niemiec, który mógł je obie oddać w ręce gestapo, kazał je tylko odprowadzić do getta. W getcie podeszła do nieznajomej kobiety, bo było „coś w jej postawie” i miała świeżo umyte włosy. Okazało się, że ta kobieta „była w getcie z ramienia AK” (s. 227) i pomogła im wydostać się z getta. Zbłądziły po godzinie policyjnej i zapukały do domku z szopą: „Czy mogłybyśmy u pana przenocować w komórce?” „Kurwa… Żydówki… […], tylko żeby z kurami już was nie było” (s. 232-233) – powiedział gospodarz, a mogły trafić o wiele gorzej. Gotowała i sprzątała u dwóch niemieckich rodzin na Saskiej Kępie. Niemiecka gospodyni ją uprzedziła, że grozi jej donos i dała jej lepszy adres. Na koniec trafiła do hrabiostwa B., gdzie „raz w miesiącu zjawia się drobna, ubrana na czarno kobieta i przekazuje jej pieniądze”, a „gdyby miała problemy, ma przejechać tramwajem przez rzekę i zostawić wiadomość u inżyniera P.” (s. 238). Podsumowanie: „Być wyciągniętym z getta przez AK, dostać fałszywe dokumenty, dwadzieścia kryjówek, pieniądze i anioła stróża…” (s. 259). Mało prawdopodobne, lecz wierzę, że prawdziwe.
Takie szczęście miała również Maria Koper, prowincjonalna młoda Żydówka, której kto mógł starał się pomóc. „I pani Ch. się odezwała pierwsza, że jak tego, to może pani do nas przyjść, u nas jest cicho i jest gdzie” (patrz Janek i Maria, Warszawa 2006, s. 139). „Wyjęłam pieniądze, żeby zapłacić za mleko, ale pan Ch. nie chciał przyjąć pieniędzy” (s. 140). „Na Goślikach spotykam pana Strusińskiego z żoną i pan Strusiński mówi, niech się pani gdzie ulotni […]. A ja na to, proszę pana, no gdzie można się ukryć? A żona tego pana mówi, do mojej mamy można, ma stodołę i mieszka na uboczu” (tamże). „Jestem już na Goślikach, słyszę za mną wołanie, kobitko, chodź no! […] A to była pani Skulawikowa i specjalnie mnie tak zawołała, żeby ludzie nie poznali. […] Wchodzę, a pani Skulawikowa ma łzy w oczach, mój Boże, co to się zrobiło z tej eleganckiej panny Marii. Częstowała mnie obiadem…” (s. 147). „Później przyszedł tej pani mąż […] i powiedzial, żebym się gdzie ukryła, bo szkoda taką młodą kobietę zmarnować” (S. 151). ”Wchodzę do jakiejś chałupy. […] Ja od razu się nie przyznałam, że jestem Żydówką, ale poznali. Kazali mi się rozebrać, osuszyć i dali gorącej wody, żeby wymoczyć nogi. Ludzie się nade mną popłakali, kazali mi się położyć do łóżka, dali mi gorącej kawy. Buty mi osuszyli i gospodarz, pan Sobczak, dał je do szewca, żeby naprawić. Mieli małą komórkę, to do tej komórki szłam, jak kto przyszedł” (s. 152).
Szczęście sprzyjało także mojej matce. Szmalcownik zabrał jej wszystkie kosztowności, ale pozwolił odejść. Inny pozwolil jej pójść po okup, choć się domyślał, że nie wróci. Pani Taborowa wpuściła nas przed godziną policyjną i pozwoliła zostać parę tygodni – bez żadnej zapłaty, choć samo utrzymanie półtorej osoby w okupowanej Warszawie było kosztowne. Ksiądz w Zarębach Kościelnych od razu się domyślił, że udaje katoliczkę, lecz pomagał jej zachować pozory. Pani Skłodowska, u której mieszkaliśmy w Świerżach, też się domyślała i ją ochraniała.
W Domu z dwiema wieżami, autobiograficznej opowieści szwedzkiego autora Macieja Zaremby Bielawskiego o mieszanym polsko-żydowskim małżeństwie jego rodziców, główny temat pojawia się tam, gdzie opowieści o ocaleniu się na ogół kończą. W tym domu dzieci „mają być utrzymywane w niewiedzy o wszystkim, co mogłoby zakłócić ich duchową równowagę” (s. 29), ale to się nie uda. „Tego tematu” nie ma w rodzinie, ale do czasu. Gdy taki czas przychodzi, „nie wiadomo, jak wytłumaczyć dziecku, że wprawdzie są Żydami – ale nie chcą być” (s. 115). Mnie matka to wytłumaczyła to w kwietniu 1943 roku (patrz Żydowska wojna), gdy nie było to trudne. „Musimy uciekać” – mówi w 1968 roku niearyjska żona, która „nie chce przeżyć tego jeszcze raz” (s. 103). Moja matka miała zawsze przyjazne stosunki z sąsiadami, ale od razu chciała uciec. W 1947 mieliśmy paszporty i wizy, lecz aresztowano ojczyma. Uciekli przy następnej okazji, w 1957. „Ja tego nie wytrzymam”- mówi w 1968 roku niearyjska matka autora (s. 107). Ja to samo powiedziałem w 1967, uciekając. Gdy czytam o sadystycznych szykanach, jakim poddawano ocalałych w 1968-1969 to jestem pewny, że bym nie wytrzymał, i szczęśliwy, że moja matka w porę uciekła.
„Sporo wiem o tym, jak być obcym w obcym kraju, ale nic o tym, jak być obcym we własnym” (s. 123) – pisze autor Domu z dwiema wieżami. Wobec tego wyjaśniam: „Być obcym we własnym kraju” znaczy to samo, co być Żydem. Przykłady. „Jej koledzy nie chcą jej na zbiorowym zdjęciu klasy” (s. 123-124). „Wpuszczenie Żyda do rodziny, do towarzystwa, do spółki, do interesu, do stowarzyszenia, do korpusu oficerskiego, do urzędu, do grona nauczycielskiego, do szkoły, do klubu, do jakiegokolwiek przejawu zbiorowego życia polskiego jest rodzajem zdrady stanu” (s. 133). „17 października 1937 roku walny zjazd Związku Lekarzy Państwa Polskiego wprowadził do swojego statutu paragraf wykluczający lekarzy żydowskiego pochodzenia (s. 142-143). Tak samo trzydzieści lat później usuwano lekarzy i każdego, kto był „syjonistycznego” pochodzenia. Sto lat temu John Maynard Keynes pisał, że Polska „to gospodarcza niemożliwość, w której jedyny przemysł to judzenie przeciw Żydom” – przypomina Zaremba Bielawski. (s. 149). Sto lat później Polska ma więcej gospodarczych możliwości, ale wciąż jest krajem, gdzie wolność znaczy, że wolno judzić przeciw Żydom. Dla żydowskiej matki z Domu z dwiema wieżami wojna „może nigdy się nie skończyła?” (s. 196). Znak zapytania jest tu raczej zbędny. „To nie Polska, to przejdzie” – powiedział jej aryjski mąż w 1968 roku (s. 279). Tak mówili wszyscy uczciwi Polacy, ale się mylili.
O tej pomyłce świadczą monologi zebrane przez Mikołaja Grynberga pod tytułem Rejwach. „Jest rok 2016, a ja dalej się ukrywam” – wyznaje dziewięćdziesięcioletnia Żydówka (s. 55). Matka każe dziecku przyrzec, że nigdy nikomu nie powie, że jest Żydem (s. 68). Dokładnie to samo, co moja matka kazała mi przyrzec w kwietniu 1943 roku, gdy paliło się warszawskie getto. Dwaj mężczyźni zabiegają o poświadczenie, że „bracia taki i taki nie są Żydami” (s. 53). Też jak za okupacji. „Tajny Żyd” podróżuje do Izraela na „aryjskich papierach” z katolickimi pielgrzymkami, żeby się nie wydało, że odwiedza tam swych żydowskich krewnych (s. 67). Żyje „nie swoim życiem” jak za okupacji. „Mama przeprowadziła mnie przez całą wojnę, ale dalej już nie dała rady” – wyznaje protagonista (s. 24), bo dla niej ta wojna się nie skończyła. „A może ja oskarżam niewinnych ludzi?” – mityguje się antysemitka (s. 28), bo dalej się „oskarża” i wciąż o to samo. Dzieci lubią „patrzeć, jak Żyd się pali” i jak „zaraz wyleci przez komin” (s. 27), dlatego go podpalają. Tylko palce nóg, niby dla zabawy. „Pewnej wiosny mama wyskoczyła przez okno” (s. 93). Jak w płonącym warszawskim getcie. Ktoś dochodzi do wniosku, „że może już lepiej być przegranym Niemcem” niż Żydem (s. 44). Lepiej, bo nie Niemiec jest przegrany, lecz Żyd.
To się dzieje w kraju, gdzie Żyd prędzej czy później „dowiaduje się, że nie jest u siebie” (s. 17). Jeśli nie czuje się Żydem, to poczuje, gdy za sprzątanie żydowskiego cmentarza obrzucą go kamieniami (s. 105). Ale lepiej o tym nie mówić, bo ludzi to denerwuje (s. 87). „Chcecie dalej tu mieszkać, to czas się pogodzić z rzeczywistością” – poucza nauczycielka historii, która wie, „kto Ruskim pomagał naszych zabijać” (s. 88)). Owszem, „są kraje, w których bycie Żydem nie jest jedynym punktem odniesienia” (s. 85), ale nie w Polsce. Owszem, „są nieuleczalni” (s. 128) i słuszna się wydaje diagnoza, że „społeczeństwo, które się wstydzi swoich czynów, prędzej czy później zwraca się przeciwko świadkom…” (s. 116), lecz akurat ta część społeczeństwa się nie wstydzi. Inaczej nie pisaliby na murach i nie śpiewali: „Gdzie są Żydzi z tamtych lat, kominami poszli w świat” (s. 87). Zwłaszcza że nigdzie nie poszli. Ja ich znałem, często byli moimi krewnymi. Zostali i wsiąkli w ziemię. Użyźnili ją i zjadacie ich, żydożercy. Ale wierzę, że ta wojna się nie skończyła i że Hitler nie przegrał.

Kategorie: Uncategorized
Hitler przegrał bo Żydzi przeżyli i nawet judaizm przeżył. Jeszcze jedna stacja w długiej historii Diaspory. Ale, jak autor zauważył, większość Żydów w centralnej i wschodniej Europie przeżyła dzięki splotom wydarzeń o niskim prawdopodobieństwie.
Następnym razem może być gorzej, bo żydożercy wiele nauczyli się z niepowodzenia Hitlera.
Y. HY owszem zaprzeczanie prawd nieprzyjemnych to ludzka cecha. Ale jeśli przedstawiciele rządowi, rządowi historycy to robią, to to jest polityka.
Hitler przegral, dzis Niemcy buduja dla zydowskiego panstwa lodzie podwodne I razem z izraelskimi spadochroniarzami na niemieckiej ziemi cwicza obrone przed wrogiem. To co wojny nie przegralo to ludzka nienawisc do ‘innych’. Istnieje chyba w kazdym kraju, nie tylko w Polsce, wystarczy przesledzic co nie tak dawno dzialo sie w exJugoslawii, w Ruandzie, w Iraku czy w Maymar.
A to ze Polacy zaprzeczaja faktom ze swojej historii to tez ludzka cecha. W kazdym kraju (nawet w Izraelu) sa ludzie ktorzy uwazaja ze o Ojczyznie mozna mowic tylko dobrze, a kto podaje przykre ale prawdziwe fakty ten “wlasne gniazdo kale”.
Sory jak zawsze za szybko i glupio .W tekscie J:H. stoi “adaptowali dwie dziewczynki”.Przepraszam wiec to byly pewnie polskie sieroty
Wldek T
“Partia przywrocila im katolickie nazwisko”.
A skąd się wzięło to “przywrócone” katolickie nazwisko jeśli obie dziewczynki były Zydówkami? Coś tu jest nie tak…
Jozef Hen Bez strachu strona 8
Cytat:
“Po wojnie Szleyenowie adaptowali zydowskich dziewczynki,sieroty. W marcu 1968 odchowane juz
dorosle panny zwrocily sie do wladz partyjnych.ze nie chca byc corkami zydowskich rodzicow.Zeby uniewazniono adopcje.Partia przywrocila im katolickie nazwisko”
Moje: Tego jeszcze nie slyszalem.
Wkodek T.
Owszem, Hitler przegral wojne! Tylko polski antysemityzm jest od niego znacznie starszy i istnialby tez bez Hitlera: on tylko przyspieszyl proces rozwiazywania “problemu zydowskiego” w Polsce. Jak wyjezdzalem w 1969 roku to zastanawialem sie na kogo oni teraz beda zwalac wine za wszystkie niepowodzenia i nieszczescia, jak nie bedzie Zydow. Okazalo sie, ze oni wcale Zydow do antysemityzmu nie potrzebuja!! On zyje wlasnym symbolicznym zyciem – z mlekiem matki…!!!