“Dziennik wojenny” Ingeborg Bachmann zaliczyć można do wydawniczych drobiazgów, a wydawnicze drobiazgi mają swój urok. Sześć kartek dziennika, jedenaście listów, posłowie…Dziennik pisała ona – przyszła znana literatka, a w 1945 roku młoda dziewczyna, która doczekała końca wojny. Listy pisał on – austriacki Żyd, który w 1938 roku uciekł kindertransportem z Wiednia do Anglii.
Ingeborg i Jack spotkali się w Austrii, gdzie on wrócił jako brytyjski żołnierz, pracownik Field Security Section, z ramienia której przesłuchiwał starającą się o ausweis dziewczynę.W życiu Ingeborg wszystko, co dobre w jakiś sposób wiązało się z książkami. Podczas nalotów omijała marny schron w piwnicy domku, który byle bomba zniosłaby z powierzchni ziemi; schron z zatęchłym powietrzem i ściekającą po ścianach wodą. Siedziała w ogrodzie, w słońcu (tak łatwiej umierać) i czytała poezje Baudelaire’a. Nie umarła. Jack polubił ją dopiero wtedy, gdy zaczęli rozmawiać o książkach. Manna, Zweiga, Schnitzlera, Hofmannsthala. Dziewczyna z BDM i autorzy wyklęci?!
Polubił, pokochał, a po “najpiękniejszej wiośnie i lecie” w życiu Ingeborg wyjechał do Palestyny. I to stamtąd słał do niej listy. Pełne tęsknoty, smutku, samotności, trudu adaptacji do nowych warunków, zachwytu nad rodzącym się państwem. Nie miał wątpliwości, że związek na odległość ma sens. Gdy ona pisała: “Runęły mosty…”, on żarliwie radził: “Zbuduj nowe, bo moja droga prowadzi do ciebie.”
Wiara, nadzieja, miłość…
Uczucie nie przetrwało, ale nadzieja na normalne – po takiej wojnie! – stosunki pomiędzy Austriakami, Niemcami, Żydami zamieniła się w pewność. “To był straszny czas – czas, którego dziś jeszcze nie da się zrozumieć” – pisał Jack Hamesh o Holokauście w 1947 roku. Te same słowa możemy powtórzyć sześćdziesiąt osiem lat później.
Drogi Jacka i Ingeborg rozeszły się. Ona została uznaną pisarką. I znowu książki – tym razem jej własne – przyniosły coś dobrego: godny byt, sławę, szczęście. Czy gdyby nie owa sława, dziennik Ingeborg i listy Jacka ujrzałyby światło dzienne? Doczekałyby się publikacji i tłumaczeń na języki obce? Zapewne nie. Historia jak wiele innych (być może), okruchy życia (na pewno). Warte ocalenia.
Zachęcam do sięgnięcia po “Dziennik wojenny” Ingeborg Bachmann – wydawniczy drobiazg, nie tylko uroczy, ale także niosący otuchę.
Aleksandra Buchaniec-Bartczak
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czarne.
http://www.fzp.net.pl/ksiazki/dziennik-wojenny
Kategorie: Uncategorized