Uncategorized

Fragment ksiazki Powrot do ziemi Praojcow cz 3

 

powrotWyjazd
Każdy pragnął znaleźć się wśród wyjeżdżających. Oczekiwano wszakże z niecierpliwością na możliwość zrealizowania własnych marzeń i planów. Dotrzeć wre¬szcie do Ziemi Obiecanej i rozpocząć tam nowe życie. Nie mniej pociągały przygody tej niezwykłej wyprawy. Nie należałam do grupy towarzyszy, którzy wstąpili wcześniej do tego kibucu, nie byłam więc pewna, czy i ja wchodzę w skład wyruszających w drogę wybrańców. Wzmagało to moje wzruszenie i napięcie. Byłam już obecna przy kilku takich rozstaniach z towarzyszami. Odczuwałam wtedy dziwną pustkę i osamotnienie. By¬łam tu zbyt krótko, tamci byli pierwsi •— ważniejsi. Rozumiałam to, chociaż było mi przykro. Należało czekać na swoją kolejkę, i to długo. Brakowało bowiem statków, które byłyby gotowe przewieźć Żydów niele¬galnie do Palestyny, narażając się władzom brytyjskim, sprawującym wówczas kontrolę nad Palestyną i nie wpuszczającym żydowskich rozbitków.
Okazało się jednak, że znajduję się na liście wyjeż-dżających. Pragnęłam natychmiast podzielić się tą wieś¬cią z bratem. Nie pozwolono nikomu opuścić miesz¬kania.
kania. Wszystkie szczegóły podróży utrzymane były w ścisłej tajemnicy, nie wiedziałam nawet, o której godzinie będzie wymarsz z Poznańskiej i dokąd. Nad ranem wymknęłam się niepostrzeżenie. Było lato, pierw¬sze dni czerwca 1946 roku. Pędziłam po uśpionych jeszcze ulicach warszawskich — do brata na Hożą. Miał akurat nocny dyżur w szpitalu. Bratowa przyjęła wiado¬mość o mojej wyprawie w niewiadome z wielkim spokojem. Spoglądała tylko na mnie z niedowierzaniem, drwiąc z mojego pośpiechu i zdenerwowania. Nie mia¬łam czasu dłużej czekać na powrót brata. Wyszłam z domu, czując nagły chłód. Ogarnęły mnie ból i tęsk¬nota. Fakt, że nie pożegnałam się z bratem, ciążył mi niezmiernie. Pocieszałam się, że wróci niebawem i zdąży jeszcze w ostatniej chwili przyjść do kibucu. Daremnie jednak wyglądałam i wyczekiwałam również na dworcu kolejowym. W końcu pociąg ruszył, a niewiadoma, niepojęta dal pochłonęła mnie, aby niebawem wykreślić mnie ostatecznie z polskiego krajobrazu.
Adam niespodziewanie usiadł obok mnie w wagonie. Nie rozmawiał ze mną w ciągu ostatnich kilku miesięcy z powodu głupiego nieporozumienia i swej ślepej za¬wziętości. Teraz zaopiekował się mną, jakbyśmy nigdy nie byli pogniewani. Jeszcze w nocy zauważyłam, że stara się u przewodnika, aby umieścił nas przed wymar¬szem w tej samej grupie. Wychodziło się w kilku grupach, każda szła osobno i inną trasą. Zrozumiałam, że nie chce rozłąki. Byłam bardzo wzruszona tym odkryciem. Pojednanie z Adamem sprawiło mi ogromną radość, gdyż nie sądziłam, że to kiedykolwiek nastąpi.
Pociąg dowiózł nas do Katowic, gdzie przenocowaliś¬my w jednym z kibuców. Następnie udaliśmy się do Zielonej Góry, skąd nocą przekradliśmy się przez góry do Czechosłowacji. Całej przeprawie towarzyszyło wiel¬kie napięcie i cisza. Ludzie stali się sobie bliscy, poma¬gali sobie nawzajem i dodawali odwagi. Przez kilka dni tłoczyliśmy się w jakimś zapluskwionym hotelu w Braty¬sławie, potem w czystej, gościnnej Pradze, gdzie ludzie okazali nam wiele życzliwości. Do Austrii również przekradliśmy się nielegalnie.
Kilka następnych tygodni spędziliśmy w obozie dla byłych więźniów w Airingu, miasteczku na granicy austriackiej, i w Bad-Reichenhall, pięknej miejscowości uzdrowiskowej w górach. Żywność w niedostatecznych ilościach wydzielała w obozie UNRRA. Władze UNRRA nie chciały wpuszczać napływających wciąż uciekinierów z różnych krajów.
Było ciężko. Wszędzie sprzeciwiano się naszej obecno¬ści, wszędzie byliśmy nielegalni. Walczyliśmy dosłownie o wszystko, co było konieczne do życia, o dach nad głową, jedzenie. Nie mieliśmy pojęcia, dokąd rzucą nas nazajutrz i jak długo będzie się ciągnąć nasza wędrów¬ka. W obozach spotkaliśmy tych, którzy dotarli tu przed nami, a którym w Polsce tak zazdrościliśmy tego pierwszeństwa. Tkwili tu beznadziejnie wypatrując na próżno możliwości dotarcia do celu. Nie mieli czym nas pocieszyć i złagodzić naszego zniecierpliwienia. Oni już zdążyli oswoić się i przystosować do wegetacji w tych lagrach. Przeważnie mieszkali tutaj byli więźniowie obozów hitlerowskich różnych narodowości, którzy nie
mieli do kogo albo nie chcieli wrócić do swych krajów ojczystych w Europie i zostali na miejscu w nadziei na emigrację do Ameryki, Australii bądź Palestyny. Była to jedyna szansa opuszczenia Europy i ucieczki od stra¬sznych doświadczeń i wspomnień wojennych. Ale trzeba było czekać na to lata! Tysiące ludzi tłoczyło się w tych obozach: samotni, rodziny. Utrzymywali się z przy¬działów UNRRA, z prymitywnego rzemiosła, z nielegal¬nego handlu walutą i handlu wymiennego produktami UNRRA z Niemcami. Sklepy niemieckie były puste, niemal niczego nie można tam było kupić — marki niemieckie były bezwartościowe. Za kawę, papierosy lub czekoladę amerykańską niedawni „panowie świata” byli gotowi oddać najcenniejsze rzeczy!
Nasza grupa podlegała opiece Głównego Zarządu Haszomer Hacair w Niemczech. Nie zawsze byliśmy zadowoleni z tej opieki, często sprzeciwialiśmy się, drwiliśmy, a nawet buntowaliśmy się. Musieliśmy być jednak posłuszni — inaczej wydalano z kibucu.
Główny Zarząd znalazł nam miejsce na dłuższy pobyt w gospodarstwie rolnym we wsi Windesche-Leibach. Nie mieliśmy pojęcia, kim jest właściciel tego gospodar¬stwa, który zaofiaruje nam nie tylko „gościnny” dach nad głową, lecz także możliwość nauki w dziedzinie rolnictwa, dziedzinie tak przydatnej w Palestynie. Oka¬zało się rychło, że był to nazista z przekonania, były członek partii narodowosocjalistycznej, wielbiciel Hit¬lera. Trzymał nas w warunkach podobnych do tych, które panowały w obozach koncentracyjnych. Pracowa-liśmy od rana do nocy o głodzie, upokorzeni. Wszyscy we wsi wiedzieli, kim jest gospodarz, ale nie ujmowało mu to szacunku sąsiadów, przeciwnie. Nikt we wsi nie ukrywał swego entuzjazmu do wczorajszego fiihrera i wrogości do nas. Klęska w tej wojnie zmuszała ich do tolerowania naszej obecności. Dławiła nas nasza bezsil¬ność. Wieczorami dzieliliśmy między sobą głodowe porcje jedzenia, wymienialiśmy gorzkie refleksje i uwagi
0 Głównym Zarządzie Haszomeru. Jak mogli posłać nas w takie miejsce?!
Należało czekać, aż znajdzie się jakiś obóz dla emig¬rantów, gdzie UNRRA zgodzi się nas przyjąć. Na razie nie mieliśmy nawet prawa pobytu w Niemczech. W każ¬dej chwili groziło nam aresztowanie i więzienie. Musieli¬śmy więc cierpieć i milczeć. Ściskaliśmy zęby w bezsilnej wściekłości wobec tej absurdalnej sytuacji.
Po kilku tygodniach nastał kres naszej męki. Ze¬zwolono nam na pobyt w Eschweige koło Kassel. Skończyła się tymczasowo tułaczka, upokorzenie, głód
1 strach. Pozostaliśmy w Eschweige ponad rok, aż do odjazdu do Marsylii i Bandolu. W tym okresie byliśmy niemal zupełnie odcięci od świata, nie mieliśmy radia, gazet, telefonów — nawet listy z ledwością do nas docierały, a i to z ogromnym opóźnieniem i po długo¬trwałym sprawdzaniu przez cenzurę władz amerykań¬skich.
W Eschweige czas dłużył mi się jak wieczność. Drę¬czyła mnie tęsknota i wyczekiwanie na listy od brata z Warszawy. Dzień, w którym otrzymywałam wreszcie list, był prawdziwym świętem. List przypominał, że nie jestem sama na świecie, sprawiał moc wzruszeń. Jednak¬ie
że sprawy, o których pisał brat, były dalekie i zupełnie oderwane od mojej rzeczywistości. Marek nie miał pojęcia o moich warunkach bytu. Nie zawiadamiałam go o tym, nie chciałam, aby wiedział. Nie chciałam także, żeby dowiedział się o moich planach na przy¬szłość: zamierzałam osiąść na stałe w kibucu w Pales¬tynie, a tym samym przerwać naukę, której kibuc nie gloryfikował. Wierzyłam, że w końcu wszystko się jakoś ułoży i brat zrozumie.
W Eschweige Haszomer Hacair posiadał dużą farmę rolną, którą założono na terenie byłego lotniska wojsko¬wego. Znajdowało się tutaj kilka kibuców. Małżeństw lub rodzin przeważnie do kibuców nie przyjmowano. Im trudniej było ruszyć w tak ciężką i niebezpieczną drogę. Nie byli także entuzjastami wspólnoty mienia, pracy, dochodów i wszelkich innych obowiązków dotyczących kolektywu. Ludzie młodzi i samotni, bez żadnych środ¬ków utrzymania, stanowili element o wiele bardziej podatny na kibucowe ideały i różne wyrzeczenia z nimi związane. Byli też silniejsi i zdrowsi — sprawiali mniej kłopotów.
Każdy kibuc na farmie miał swoją nazwę (np. „Mor- dechaj Anielewicz”, „Tosia Altman”, „Chawiwa Reich”, „La Szychrur”, tzn. „Do wyzwolenia”) i włas¬nego przewodnika. Naszą farmę nazwano „Lohamej Hagetaot” („Bojownicy gett”). Było nas tu około 150 osób. Pracowaliśmy razem na farmie: w ogrodzie warzy¬wnym, przy sadzeniu i zbieraniu kartofli, a także w kuchni i w jadalni. Każdy pracował tam, gdzie wyznaczył go towarzysz wybrany przez kibuc na admi¬nistratora. Było z tym niemało kłopotów, dociekań i wyjaśnień na zebraniach. Nie każdy godził się wypeł¬niać to, co mu nakazano. Nie każdy był odpowiedni do wskazanej funkcji. Każdy kibuc zasiadał w osobnej jadalni do posiłków, osobno też prowadził zebrania swych członków. Wszyscy należeli do tego samego ruchu politycznego.
Nasz kibuc przybył na farmę ostatni i oczywiście miał też odjechać stąd ostatni. Nasi poprzednicy znali tu już każdy kąt i rozeznawali się doskonale w panujących warunkach. Dawno zapomnieli o niedostatku i gło¬dzie — ku naszemu zdumieniu. Z początku trudno nam było uwierzyć, że kiedyś najemy się w Niemczech do syta. Teraz uczyliśmy się z ich doświadczeń, zaprzyjaź¬niliśmy się z nimi i spędzaliśmy razem wieczory na tańcach i śpiewie pod gołym niebem. Śpiewaliśmy po żydowsku i hebrajsku, tańczyliśmy horę w wielkich kręgach i inne palestyńskie tańce chaluców.
Niektórzy członkowie poszczególnych grup znajdo¬wali sobie „sympatie” w sąsiednich kibucach i przecho¬dzili tam, chcąc być razem ze swymi wybrankami. A mimo że znajdowaliśmy się w tym samym gmachu, porzucenie jednego kibucu dla drugiego uważane było niemal za zdradę…
Podobnie jak inni mieszkańcy emigranckich obozów, otrzymywaliśmy przydziały z UNRRA. Mieliśmy rów¬nież własną żywność pochodzącą z farmy, jak jarzyny, mleko, mięso. Większość tych produktów, jak i część
przydziałów amerykańskich, wymienialiśmy 11 Niemców na cenny sprzęt techniczny, który trudny był do osiąg¬nięcia w Palestynie. Z nadwyżek pieniężnych uzyska¬nych ze sprzedaży niektórych produktów zakupiono nam nową odzież, zegarek dla każdego oraz aparat fotograficzny i duży akordeon na użytek ogółu. Tak więc nie korzystaliśmy z czekolady, kawy i innych przysmaków dzielonych przez UNRRA. Stały się one podstawą wymiennego handlu. Wciąż żądano od nas wyrzeczeń i poświęceń dla dobra ogółu: dla własnego kibucu, dla Zarządu Głównego naszej organizacji i dla tych w dalekiej i nie znanej dotąd Palestynie. Zwłaszcza ci ostatni liczyli się ponad wszystko. Po nich na¬stępowali w tej hierarchii najwyższego zaszczytu dawni członkowie organizacji, sprzed wojny… I ci, co już wtedy znali język hebrajski. Oni wszyscy stanowili elitę cieszącą się największą sławą i uwielbieniem. Byli naszy¬mi przewodnikami, przykładem.
Rozliczne kłótnie i nie kończące się zebrania wynikały z powodu tej nowej odzieży, zwanej „Bigdej Alija” — odzież na wyjazd do Palestyny. Oznaczało to, że za¬brania się bezwzględnie noszenia jej na farmie. Jednak Palestyna, jak i droga do niej były bardzo, bardzo dalekie, a my chcieliśmy czasem wystroić się w nowe odzienie. No i zaczynały się skandale, posiedzenia, nagany — a nawet groźby wydalenia z kibucu. I to z jakiego powodu?! Rozumieliśmy, że chodziło o nau¬czenie nas bezwzględnej dyscypliny w kolektywie. Jed-, nakże po tym, co przeżyliśmy w czasie wojny, było to więcej niż absurdalne.
Co tydzień chodziliśmy do kina. Kupowano bilety dla wszystkich towarzyszy naszego kibucu. Zazwyczaj cho¬dziliśmy do miasteczka pieszo, małymi grupkami — cza¬sem zawoził nas tam traktor z farmy. Tak było bezpiecz¬niej. Po kinie wchodziliśmy do pobliskiej kawiarni napić się piwa. Nietrudno było zauważyć, z jaką nienawiścią patrzyli na nas siedzący w kawiarni Niemcy. Przypatry¬wałam im się uważnie. Żyją tu w swoich spokojnych, schludnych domach — zwykli obywatele… Czy to możliwe, że zamordowali moich wszystkich krewnych i bliskich, spalili nasz dom, sprowadzili na nas łzy, głód, sieroctwo? A dziś stoję naprzeciw nich, oddycham bezkarnie powietrzem ich ojczyzny, ośmielam się kro¬czyć swobodnie po ich ulicach, bez obawy, że mnie zatrzymają i wrzucą do komory gazowej. A może czyhają na mnie za rogiem ulicy i wyskoczą nagle, napadną jak przedwczoraj, jak wczoraj? Czułam dławie-nie w piersiach, szum w głowie, ale jednocześnie wsty¬dziłam się tych uczuć przed towarzyszami. Bałam się, że mnie wyśmieją. Nasi chłopcy demonstrowali obojętność i siłę. Drwiąco i wzgardliwie, nieczystą niemczyzną żądali obsługi. Peszyli kelnerów zmiennymi zamówie¬niami. Może mścili się w ten sposób? Niemcy podawali w milczeniu pełnym nienawiści. We mnie nie było nienawiści. Moc przeróżnych uczuć i refleksji — ale nie nienawiść. Jestem znowu w Niemczech. Tym razem z własnej woli, w drodze do własnego domu w Ziemi Obiecanej.
Ludzie w obozach starali się zorganizować jakoś swój byt. Utworzyli szkoły, gdzie uczono różnych zawodów.
Powstały trupy aktorskie, w których występowali uzdol¬nieni artyści, istniały kluby sportowe. Odbywały się rozgrywki między drużynami rozmaitych obozów i ki- buców. Nie było to jednak normalne życie. Wszystko było wszak tymczasowe, chwiejne, oparte na spekulac¬jach i demoralizujące. Szukano głównie rozrywek, przy¬jemności, szybkich zarobków.
W kibucu panowała zgoła inna atmosfera. Tutaj nikt nie myślał o prywatnych korzyściach, nie zabiegał o pieniądze czy jakiekolwiek mienie. Uczyliśmy się podstaw języka hebrajskiego, słuchaliśmy referatów o syjonizmie, socjalizmie, o Palestynie. Uczono nas śpiewać, pracować, maszerować, być posłusznymi i du¬mnymi robotnikami na farmie, a zwłaszcza w przyszło¬ści — w kibucu w Palestynie.
Co dzień, przed posiłkami, musieliśmy śpiewać całą serię hebrajskich pieśni. Siedzieliśmy wszyscy wzdłuż dużych stołów i nie wolno nam było zacząć jeść, dopóki nie ukończyliśmy tego repertuaru. Śpiewaliśmy bardzo głośno, oczarowani hebrajskimi tekstami, które kaleczy¬liśmy niemiłosiernie, nie rozumiejąc niemal ani słowa.
W ciągu tygodnia, po pracy, przygotowywaliśmy się do wieczorków piątkowych — „Oneg Szabat”. Wy¬brano w tym celu komisję kulturalną, w której skład weszli towarzysze o zdolnościach pisarskich, muzycz¬nych, malarskich. Redagowaliśmy gazetkę poświęconą sprawom wewnętrznym naszego kibucu. W piątkowe wieczory nakrywaliśmy stoły białymi obrusami, zasta¬wialiśmy je świątecznymi przysmakami. Ubrani w gra- ^ natowe spódnice i spodnie, w białe bluzki i koszule przewiązane wokół szyi czarnymi chustkami, zasiadaliś¬my najpierw kołem i —jak zwykle — zaczynaliśmy nasz głośny repertuar piosenek. Po wieczerzy czytaliśmy wcześniej przygotowane prace. Niektórzy pisali je po żydowsku, część —ja także — po polsku. Tematy były różne: wspomnienia, plany na przyszłość. Nieraz urzą¬dzaliśmy krótkie przedstawienia. Na zakończenie tań¬czyliśmy skoczną horę. Tango i walc były zabronione w kibucu, gdy jednak przewodnik „ulatniał” się — nie przestrzegaliśmy tego zakazu. Wydawał mi się absurdal¬ny, ale z przepisami kibucu nie można było dyskutować. Źle było z tym, kogo przewodnik przyłapał na łamaniu nakazów. Siedziało się potem godzinami na zebraniach kibucu i debatowało o tym z największą surowością i powagą. Niektórzy członkowie kibucu szczególnie lubili zabierać głos w dyskusjach, a ich przemówienia, często zupełnie bezsensowne, dłużyły się w nieskoń¬czoność.
Najlepszym wzorem odpowiedniego zachowania się byli owi, nie znani nam, wspaniali członkowie „praw¬dziwych” kibuców w Palestynie. Emisariusze stamtąd, którzy często odwiedzali nas, opowiadali o nich nie¬zwykłe rzeczy. Nasz przewodnik pragnął wychować nas na ich podobieństwo, tak, abyśmy byli godni żyć w ich gronie. Jednak nasza rzeczywistość w Niemczech była tak inna! Jak mogliśmy żyć według cudzych norm i zasad w warunkach tak odmiennych, z tak różnymi rodzinnymi tradycjami, nawykami i doświadczeniami wojennymi?! Nasi przełożeni nie liczyli się z tym, nie widzieli nas — widzieli cel związany z nami. Sami nie
zuawaiismy sobie z tego sprawy, pochłonięci jedynie myślą o jak najszybszym dotarciu do kibucu w Palestynie.
W obozie śmiano się z nas, że pracujemy za darmo, że nie korzystamy z owoców naszego trudu ani z otrzymy¬wanych przydziałów UNRRA, że nie posiadamy nicze¬go na własność. Niektórzy uważali nawet, że nie jesteś¬my wolnymi ludźmi, tak wiele bowiem obowiązuje nas zakazów. Byli i tacy, którzy krytykowali samą myśl o osiedleniu się w upalnej Palestynie, gdzie panują ciężkie warunki bytu, bieda i niebezpieczeństwo poty¬czek z Arabami. Dlaczego jechać do takiego kraju, po tylu okropnościach i wstrząsach, jakie przeżyliśmy? Oni pragnęli wyjechać do bogatych krajów zamorskich. Nie myśleliśmy jednak o tych wszystkich trudnościach, wręcz je bagatelizowaliśmy. Z daleka nie wydawały się groźne — a idea własnego państwa w kraju naszych przodków była najbardziej logiczna i nęcąca właśnie po tym, co przeszliśmy. Zaś życie w kolektywie, w równo¬ści, wolne od materialnych dążeń — wydawało się czymś szlachetnym, w imię czego warto znosić rozmaite trudności i niedostatki. Arabowie niewiele nas wtedy interesowali. Najtrudniejsze było dotarcie do uprag¬nionej przystani. Tam, na miejscu, poradzimy sobie ze wszystkim — byle tylko dojechać! Tym bardziej że rozmaici przywódcy syjonistyczni przyjeżdżali do Nie¬miec i entuzjastycznie nawoływali Żydów do osiedlenia się w Palestynie. Byli wśród nich Ben Gurion, Zeruba- wel, Meir Jaari — przywódca Haszomer Hacair. Słucha¬no ich w skupieniu i przejęciu. Ich słowa były dla nas marzeniem i nadzieją.
Mijały miesiące. Rzeczywistość warszawska oddalała się ode mnie. Chwilami opanowywała mnie tęsknota za Warszawą, jak za drogim wspomnieniem młodości. Często myślałam o bracie, o egzaminach maturalnych, których nie zdążyłam złożyć. Tutaj nikt nie troszczył się o indywidualne potrzeby każdego z nas, nie myślano
0 naszym wykształceniu. Na nikim nie robiły wrażenia moje zdolności do nauki, z których taki dumny był brat. Stale mnie ostrzegał, żebym ich, broń Boże, nie za¬przepaściła… Czegoś było mi niezmiernie żal w takich chwilach. Czułam się nie na swoim miejscu, do czego nie śmiałabym przyznać się nikomu.
Kiedy przybyliśmy do Eschweige, przyjął nas nowy mądrych, tzn. kierownik. Nie przypominał w niczym ojcowskiego Ichiela, warszawskiego kierownika. Ichiel miał około czterdziestu lat, był członkiem Haszomeru jeszcze sprzed wojny — prawdziwy idealista. Człowiek skromny, delikatny i konsekwentny. Odnosił się do swych podopiecznych z wyrozumiałością i szacunkiem. Nowy kierownik, Rami, był młody, o wielkich aspira¬cjach, energii i gorliwości fanatycznego zakonnika. Wciąż czytał, przygotowywał się skrupulatnie do refera¬tów i posiedzeń. Pilnował, przestrzegał, zakazywał. Nie był typem nauczyciela budzącego w nas pewność siebie
1 dobre samopoczucie. Był kapryśny, o zmiennych humorach i stosunku do towarzyszy — oficjalny w obej¬ściu. Ale dobrze kierował sprawami naszego kolektywu, mimo że był młodszy od większości jego członków. Odznaczał się także ważną wtedy umiejętnością — znał hebrajski, ponieważ uczył się kiedyś w chederze i jeszy-
bocie. Okupację przeżył w obozach hitlerowskich. Po wojnie wstąpił do Haszomer Hacair. W kibucu opowia¬dano, że ma dziewczynę w Monachium, w Głównym Zarządzie naszego ruchu. Óna także, jak wszyscy ważni ludzie w owym czasie w organizacji, władała biegle językiem hebrajskim. Miłość kierownika do towarzyszki pracującej w Głównym Zarządzie absorbowała nas wszystkich. Kwitły na tym tle rozmaite ploteczki i do¬mysły.
Każdy z nas miał swój zasób doświadczeń — fascy-nujących, zdumiewających. Sypialiśmy po pięć—sześć osób w pokoju i wiedzieliśmy wszystko o sobie. Z powo¬du braku miejsca dwie osoby zajmowały jedno łóżko. Ja spałam z Felą, koleżanką z warszawskiego kibucu. Często opowiadałyśmy sobie nasze okupacyjne przeży¬cia. Nie brakowało też rozmaitych problemów bieżą¬cych, które jedna drugiej pomagała rozwiązać. Fela była dobrą, pracowitą dziewczyną, starszą ode mnie o kilka lat. W kibucu była razem z młodszym bratem, którego sama niemal wychowała w łagrze na Syberii. Rodzina jej uciekła do Rosji, kiedy Niemcy wkroczyli do Warszawy. Niedługo potem zostali zesłani na Sybir, gdyż odmówili przyjęcia obywatelstwa radzieckiego. Po krótkim czasie rodzice i starszy brat umarli z głodu, mrozu i wycień-czenia katorżniczą pracą przy wyrębie i spławie drewna. Fela była silna, zaradna, o optymistycznym usposo¬bieniu. Przetrzymała. Po śmierci rodziców i brata na¬dal pracowała przy spławie. W ten sposób utrzymywała siebie i młodszego braciszka. W Eschweige cierpiała bardzo z powodu zawiedzionej miłości. Związała się w Warszawie z chłopcem z kibucu, Berkiem. Pochodził z Litwy. Pragnęła wyjść za niego, założyć rodzinę, ale kibuc nie zezwalał na to — dopiero w Palestynie. W Niem¬czech posłano Berka w jakiejś misji do obozu imigrantów w innym mieście. Po powrocie odsunął się od Feli. Powiedział, że odnalazł dawną narzeczoną z lat wojny… Po pewnym czasie ponownie zbliżył się do Feli. Uwierzy¬ła — przebaczyła. Ale i tym razem nie trwało to długo. Po kilku miesiącach znów ją zostawił.
Moją drugą bliską koleżanką była Golda. Ona także przeżyła wojnę w Związku Radzieckim. Pochodziła z Chełma. Była cicha, rozumna, zamknięta w sobie. Niełatwo nawiązywała kontakty z ludźmi, bardzo sta¬rannie dobierała sobie przyjaciół. Nie przejmowała się tym, co ludzie mówią lub myślą o niej. Zamiast złościć się i obrażać, śmiała się wraz ze wszystkimi. Miała także nieudany romans. Wiedziała o tym. Jednak starała się jak najdłużej utrzymać z Mońkiem bliskie stosunki. Nie mogłam tego pojąć. Moniek był wyrafinowany, szukał wyłącznie własnej korzyści, kpił z ideałów. Był też jednym z pierwszych, którzy opuścili kibuc po przyjeź¬dzie do Niemiec, aby wydostać się stąd do Ameryki. Ale był przystojny i bardziej dojrzały niż inni koledzy w naszym kolektywie. Może to właśnie tak imponowało Goldzie? W każdym razie po jego odjeździe nie związała się z nikim. Dopiero po latach, w Palestynie, gdy opuściła kibuc, znalazła sobie odpowiedniego partnera w Tel-Awiwie i wyszła za niego. Rozwaga Goldy i jej oddanie dla mnie pomogły mi w ważnych i trudnych decyzjach w Eschweige.

Wybrala i przyslala Halina Birenbaum

birenbaum

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.