Anna Karolina Klys
Śledzie
Żywe, mrożone, zielone, matiasy, uliki, w oleju, w occie, moskaliki, rolmopsy, solone ciasno ułożone w wielkiej drewnianej beczce.
Na talerzu jeden śledź. Albo na papierze. Tłusty. W błyszczącej skórze.
Jedyny posiłek w ciągu dnia. Albo jeden śledź na tydzień.
Albo kupowany na kilogramy. Świeży. „Po należytem oczyszczeniu i wyjęciu wnętrzności moczymy przez dłuższy czas wodzie (najlepiej rzecznej). Gotujemy w słonej wodzie i polewamy brązowym masłem czystem albo z pietruszką zmieszanym.” Śledź gotowany w wodzie. To nawet brzmi smutno. Więc może pulpety rybne. Z bułką tartą, cebulą, masłem, jajkiem – smażymy na jasnozłoty kolor. Przepraszam przekłamanie. Na żółto-brązowy.
Albo tak: „Duże, dobre, mocno solone śledzie przez 24 godziny moczymy w wodzie, rozkrajawszy im przedtem możliwie na niewielkiej przestrzeni brzuchy i należycie oczyściwszy”. Później suszymy (najlepiej naciągnąć śledzie na nitkę i powiesić na noc w ciepłym miejscu). Te rozcięte brzuchy wypełni nadzienie -z tartego razowego chleba usmażonego z pieprzem, solą i jajkami. Ma być wyraźne w smaku. A później zszywamy śledziowy brzuch i maczamy całego parę razy w żółtkach i mące. I na patelnię. Tylko trzeba pamiętać o nitkach przed podaniem.
Albo na zimno. W majonezie. Kawałki wymoczonych śledzi polewamy utartymi z oliwą żółtkami i śmietaną. Po dwóch trzech godzinach „ubieramy kaparami, korniszonami i w cienkie plasterki pokrojoną cebulą”
I jeszcze wędzone. Piklingi.
Myślenie o śledziu, mówienie o śledziu, śpiewanie o śledziu. Chodzenie po śledzia do sklepu.
Więc jeśli to dzieje się w Warszawie – to do Icchoka Szczecinera na Zimną 4.
O, to nie ta Zimna co teraz, to tamta – gdzie na kilkudziesięciu metrach było chyba sto sklepów I sklepików. I hurtownia śledzi Szczecinera i jeszcze dwie inne, pod dwójką Abrama Mezera, a pod trójką Radeckiego. Albo na Grzybowską 3 do Braci Bankier: „Import i hurt śledzi”. Śledzie szkockie, norweskie i król śledzi – holenderski tłusty i wielki jak cały świat. Śledzie pocztowe „Matjesy” i do marynowania.
A z hurtowni do sklepów, jasnych i czystych albo ciemnych i brudnych. Do dużych i malutkich, wąskich jak kiszka, z ladą majaczącą w ciemnym świetle żarówki.
Po śledzia na Smoczą pod numer 29, do Bajli Akierman. Albo do Joska na Gęsią 53.
Jest sto piętnaście nazwisk osób handlujących śledziami w Warszawie przed 1939 rokiem. Z czego czternaście to raczej chrześcijanie (Stanisław, Józefa, Semion, Maria itd.). Sto jeden sklepów, sklepików i budek na Placu Kazimierza Wielkiego mieli ludzie, którzy stali się tylko kolejną linijką w spisie branżowym. I sześć hurtowni. I sześć wędzarni.
Rajzla, Fajga, Dawid –Szyja, Frajda, Mojżesz, Chaia, Rywka, Miriam, Aron, Icchok, Blima, Mordka, Szlama, Tauba, Ela, Lejzor i syn- ważyli, pakowali, wyjmowali z beczki, o każdym śledziu opowiadali historię jak o perskim księciu, przeliczali grosze, witali i żegnali kolejnego klienta, mieli ręce śmierdzące rybami, skórę dłoni wygarbowaną solą, byli, byli, byli…
Był dzień wypełniony od świtu pracą i tydzień, który kończył się o zmroku w piątek. Było mieszkanie albo pokój obok sklepu, w którym na Chaię, Dawida, Hersza i Moszka Lejba czekały dzieci, żony, mężowie, matki.
Z tego wszystkiego, z tego życia, zabiegania, kupowania-sprzedawania, ze wszystkich zmartwień o połowy, transporty, o cła, o ceny zostały tylko adresy: Franciszkańska 27-Mendel Lipszyc, Targowa 54, budka 137-Motel Jud, Nowolipie 37- Mirjam Godlach, Pańska 35- Aron Moszek Cukier, Bagno 3-Blima Tenenbaum, Skórzana 4 – Icek Chaim Mindelsohn…
Zostały spisy branżowe, książki adresowe, telefoniczne i świadectwa śmierci.
Kliknij na zdjecie a otworzy sie w pelnym rozmiarze
Wszystkie wpisy Ani
Kategorie: Uncategorized
I ja mam historie o sledziu….”zardzewialym”
o tak…moja mama w ciazy w Rosji w czasie wojny …nic tylko miala ochote na sledzia.
Tata oblecial gdzie tylko mogl, I znalazl…sledzia jak powiedzieli „zardzewialego…chyba nie zaszkodzil,
bo mi sie urodzila siostra zdrowa jak „ryba”