Zafascynowało mnie to, że Irena Sendlerowa była taka lewicowa, taka niezależna i że do końca nie mówiła prawdy – mówi Anna Bikont, autorka biografii “Sendlerowa. W ukryciu”.
To może być lektura dla wielu szokująca.
- Chyba tylko dla tych, którzy lubią żyć w świecie mitów. Szczególnie mitów opowiadających o szlachetnych Polakach w szlachetnej Polsce. Historia tymczasem jest zazwyczaj nieco bardziej skomplikowana, szczególnie w czasie wojny.
Jest dzisiaj w naszym kraju wielu uważających, że wojna może być czymś dobrym, bo hartuje ducha i super jest zginąć w powstaniu.
Dzieci uratowane przez Sendlerową. Zdjęcie z 1943 r. (fot. Eastnews)
- W mojej książce nic nie jest super, poza bohaterskim kręgiem kobiet, które wraz z Ireną Sendlerową pomagały ratować żydowskie dzieci. Oczywiście opowiadam historie tych, którzy przeżyli, więc w tym sensie książka jest nazbyt optymistyczna. Większość nie przeżyła. I to jest okropne, smutne i przygnębiające.
Dlaczego pani napisała biografię Sendlerowej?
- Przypadkiem. Nie chciałam o niej pisać. Chciałam opisać to, jak trudno było uratować jedno żydowskie dziecko, a co dopiero mityczne dwa i pół tysiąca. Dlatego właśnie dużą część książki stanowią opowieści uratowanych.
Kiedy już zebrałam te historie, postanowiłam je zderzyć z mitem o bohaterstwie Polaków ratujących rzekomo masowo Żydów. I tu pojawiła się Sendlerowa: im dłużej w jej życiu grzebałam, tym bardziej wydała mi się interesująca. W końcu zdałam sobie sprawę, że sama stała u źródeł wielu mitów, które były wykorzystywane przez polskie władze w odpowiedzi na książkę Jana Tomasza Grossa o Jedwabnem. Mówiono, że Sendlerowa jest prawdziwą twarzą Polski, a nie ci, co podpalili stodołę z Żydami.
“Jestem narodowym alibi” – mówiła.
- To prawda, ale z drugiej strony dzięki Grossowi w końcu zaistniała w powszechnej świadomości. Bo to dzięki Grossowi zaczęto po latach milczenia mówić o Polakach ratujących Żydów, o polskich Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Zaczęto ich honorować, pisać o nich, zapraszać. Sendlerowa stała się pożądanym rewersem Jedwabnego i ostatnie lata życia spędziła jako naprawdę szczęśliwa kobieta, co jej się bardzo należało. Irena Sendlerowa – nigdy dość powtarzania – była wielką bohaterką.
I “Żmijką”.
- Takie miała przezwisko przed wojną, bo była stanowcza i pryncypialna. Ten obrazek słodkiej staruszki na wózku, którym nas raczono w ostatnich latach jej życia, nie miał żadnego związku z rzeczywistością.
Dom ks. Boduena w Warszawie, w którym w trakcie II wojny światowej udzielono schronienia ok. 200 żydowskim dzieciom (fot. Wikimedia.org / Domena publiczna)
Co panią w niej najbardziej zaintrygowało?
- To, że mimo poświęcenia swojego życia dla ratowania Żydów ciągle coś sobie dodawała do biografii, ubarwiała ją, zmieniała. Po co ktoś tak heroiczny miałby to robić? I im bardziej się zagłębiałam, tym bardziej nieoczywistą postacią okazywała się być Sendlerowa. Nieoczywistą i idącą w poprzek dzisiejszych czasów.
Niesamowite jest to, że my wszyscy tak się daliśmy złapać na ten lep słodkiej staruszki.
- Ja to rozumiem, bo taki lep jest silny. Wszyscy lubimy dające otuchę obrazki i w tym sensie mit jest czymś dobrym. Ale z drugiej strony ten lukrowany mit, paradoksalnie, pomniejsza jej zasługi, bo Sendlerowa jest w nim jedną z niezliczonych Polek i Polaków ratujących Żydów, a prawda jest zupełnie inna. Ratowanie Żydów odbywało się w najlepszym razie w atmosferze polskiej obojętności, a zdarzało się także, że w atmosferze nienawiści do Żydów i prób czerpania z żydowskiego dramatycznego losu zysków. Żadnego masowego ratowania Żydów nie było.
Sendlerowa doskonale zdawała sobie z tego wszystkiego sprawę i składała na ten temat zeznanie w jednym izraelskim archiwum. Wiedziała, że w Polsce to jest temat tabu i nie można o tym publicznie mówić.
O tym, czyli o powszechnym antysemityzmie i szmalcownictwie. W Marcu ’68 dzwoni do swojej przyjaciółki i współpracowniczki Jadwigi Piotrowskiej, mówiąc: “Jaga, biją Żydów! Zakładamy nową Żegotę!”.
Calosc TUTAJ
Uwaga
Najnowsza książka Anny Bikont “Sendlerowa. W ukryciu.” to opowieść o niezwykłych Polkach i uratowanych przez nie setkach dzieci. W ramach jej premiery w Muzeum POLIN odbędzie się rozmowa Barbary Engelking z Autorką.
30 października (poniedziałek), godz. 18.30, wstęp wolny
Kategorie: Uncategorized
Mnie uratowala w maju 1943 ZEGOTA. Przyszla po mnie Waleria Malaczewska i zaprowadzila do Marii Przewalskiej i jej syna Stefana na ulice Akademicka 3
Pozostalam u Nich az do powstania warszawskiego w sierpniu 1944.
Od pierwszych dni sierpnia do 10/10 1944 bylam na Zoliborzu w podziemiach Cytadeli.
Nina Vardy
O dzięki dzięki za podrzucenie tytułu 🙂