Andreas Drahs
Jiszuw
Wszystkim tym przedsięwzięciom gospodarczym było wspólne, że organizowane były na wzorcach komunistycznych lub socjalistycznych. Zakłady produkcyjne działały na zasadzie spółdzielni, a całe wspólnoty na wzór kibuców, tj. nikt nie bogacił się osobiście, lecz pracowano razem na poczet pokrycia potrzeb wszystkich członków wspólnoty. Nie było własności prywatnej, wspólnota zapewniała zarówno wyżywienie (we wspólnych stołówkach) jak i opiekę medyczną oraz program kulturowy.
Ale nie wszystko szło Egitowi gładko. Jeszcze w sierpniu 1945 roku w Dzierżoniowie za sprawą żydowskiej rodziny Honik (lub Honig) wybuchło zamieszanie. Miała ona zniechęcać ludzi do akcji prowadzonych przez WKŻ oraz agitować przeciwko władzom polskim, jak pisał Egit. Praktycznie wzbraniali się oni przed polonizacją i kolektywizacją. Być może chodziło o pomysł stworzenia na Śląsku prawdziwego syjonistycznego żydowskiego państwa na niemieckiej ziemi i nie chcieli dać się instrumentalizować na korzyść PRLu? Z pewnością pozyskali oni sporo smpatyków, skoro tak rychło się nimi zajęto. Egit postanowił wydalić tę rodzinę z miasta uprzedzając tym samym prawdopodobną akcję Urzędu Bezpieczeństwa. Decyzja ta nie spodobała się przede wszystkim działaczom syjonistycznym, którzy zaczęli domagać się odwołania przewodniczącego. Egit zachował swe stanowisko tylko dzięki “pomyślnemu zbiegu okoliczności”, tj. jego najgroźnejsi krytycy nie zdołali wziąć udziału w decydującym posiedzeniu CKŻP w Warszawie.
Działalność Egita w kolejnych miesiącach po sierpniowym konflikcie przybierała coraz to nowe oblicza. Powodami były zarówno dynamiczna sytuacja w komitetach, jak i narodziny idei osadnictwa żydowskiego na Dolnym Śląsku. W następujących po sobie tygodniach między Odrą a Nysą Łużycką, wraz z rosnącą liczbą ludności żydowskiej, powstawały nowe ośrodki osadnicze. Idea stworzenia “jiszuwu” (tj. kraju zamieszkałego przez Żydów) na poniemieckiej ziemi została przyjęta nie tylko na forum CKPŻ, ale i wśród władz państwowych. Egit walczył zdecydowanie o realizację swojej koncepcji, a podczas działań w terenie znajdował nowe miejsca do osiedlenia dla Żydów przybywających z całej Europy i ZSRR.
W końcu docelowe osiedenie ponad 86.000 Żydów z kresów w pierwszej połowie 1946 roku, usankcjonowało status osiedla żydowskiego na Dolnym Śląsku. Niespełna stutysięczna diaspora, rozlokowana w ponad 40 komitetach na dolnośląskiej ziemi, czyniła Egita liderem około połowy Żydów zamieszkujących wówczas Polskę. Powstały żydowskie szpitale, szkoły, sierocińce, domy kultury, wydawnictwa, partie polityczne, no i pierwszy w powojennej Polsce otwarty teatr żydowski powstał nie gdzie indziej jak w Rychbachu, zwanym wówczas nieoficjalnie “polską Jerozolimą”. Natomiast stara synagoga, w której z początku XX wieku spotykała się licząca ledwie 50 członków żydowska gmina, rychło okazała zbyt ciasna dla ponad 18.000 osiadłych tu Żydów. “Żydowski wojewoda” – jak określali Egita polscy komunuści – był dumny ze swych osiągnięć i wcale tego nie ukrywał. Pisząc o swych osiągnęciach w żydowskiej prasie zachęcał on coraz więcej Żydów do osiedlena się na Dolnym Śląsku, a równocześnie wzmacniał własną pozycję przywódcy, nie tylko politycznie, ale również wizerunkowo. Marzył o osiedleniu 100.000 Żydów w samym Rychbachu.
Mimo tak znacznych postępów w jiszuwie nabierającym cechy autonomicznej republiki w kwietniu 1946 roku Egit wraz z rodziną przeniósł się do Wrocławia – miasta, które powoli odzyskiwało ład i przyjmowało rozproszone struktury administracyjne należne stolicy województwa. Egitowie osiedlili się w spokojnej części miasta, niedotkniętej przez wojnę, a wkrótce potem świętowali narodziny syna, Marka, który przyszedł na świat w 1947 roku. „Nowe życie” – organ prasowy, gdzie publikował Egit – czasami przejawiało się i w dosłowny sposób.
Echo pogromów
Po pogromie kieleckim 3.07.1946 Egit ponoć “stracił głowę”. Ale cóż mógł poradzić WKŻ wobec lęku i ludzkiej paniki? Na podstawie oficjalnych dokumentów archiwalnych oraz wspomnień Egita trudno dziś wyjaśnić sedno zarzutów, które mu stawiano. Żydzi czuli się zagrożeni. Bali się o siebie i o losy społeczności. Mimo że Wrocław i okolice nie sąsiadowały bezpośrednio z Kielcami, to jednak strach w największym skupisku żydowskim w Polsce był wszechobecny. Ci, którzy po wydarzeniach kieleckich zdecydowali się opuścić kraj, kierowali się właśnie na Dolny Śląsk, gdzie przez zieloną granicę w pobliżu Kudowy Zdroju opuszczali Polskę. Nie chodzi tu o pojedynczych emigrantów lecz o dziesiątki tysięcy ludzi chcących opuścić Polskę.
Ludzie stracili zaufanie no nowych władz. Również tradycyjne bojówki partyjne nie gwaranrowały bezpieczeństwa w potencjalnie wrogim żwiole. Wtedy też dolnośląscy syjoniści przypominali, aby nie zapominać o Palestynie i przygotowywać się… do samoobrony i walki o interesy narodu żydowskiego czując wsparcie “wielkiego brata”. Tak więc paramilitarne szkolenia od początku organizowane były sukcesywie i docelwo, by – wobec braku szans na realizację żydowskiego państwa na ziemiach poniemieckich czy w ZSRR – wspierać walkę o własne państwo w Palestnie.
Na terenie całego kraju działały różne organizacje syjonistyczne, które organizowały własne struktury. Jednymi z najważniejszych były kibuce, w których kształcono dzieci żydowskie. Prócz tego w środowisku działały liczne organizacje młodzieżowe, powiązane z żydowskimi partiami politycznymi, jednak o ich wpływach decydowało nie tylko zaplecze, ale też liczba powstałych ośrodków. Jescze w 1946 powstały takie na Dolnym Śląsku, między innymi w Bielawie, Rychbachu, Wałbrzychu oraz we Wrocławiu, czyli w największych, a raczej najliczniejszych, skupiskach żydowskich. W 1947 roku powstawały kolejne ośrodki, między innymi w Świdnicy, Legnicy czy Żarach. Jesienią tegoż roku na terenie byłego obozu treningowego Hitlerjugend w Bolkowie Hagana (organizacja samoobrony Żydów w Palestynie) rozpoczęła szkolenia i rekrutacje kobiet i mężczyzn, którzy chcieli wyemigrować do Palestyny. Zbyt wielką tajemnicą ten punkt szkoleniowy hagany raczej nie był, skoro instruktorami byli polscy i sowieccy oficerowie. Ochotnicy zaś otrzymywali umundurowanie z amerykańskiego demobilu. Po odbytym kursie wszyscy dostawali zgodę na wyjazd z kraju, wystawianą w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego. Tym sposobem kilka tysięcy żołnierzy wyszkolonych w Bolkowie zasiliło walczących w Palestynie o własne państwo. Wraz z powstaniem państwa Izrael znikło zapotrzebowanie na istnienie takich jednostek za granicą, więc obóz szkoleniowy zamknięto pod koniec 1948 roku, a oddziały Hagany już w maju 1948 weszły w skład nowo powstałych Sił Obronnych Izraela, tj. regularnego wojska.
Dla Egita ten czas był bardzo niespokojny. Choć ucieczka przez granicę nie była legalna, odbywała się za cichą zgodą administracji państwowej co osłabiało dolnośląski jiszuw. Zmiana oficjalnej nazwy miasteczka z powojennego “Rychbach” na “Dzierżoniów”, a więc przemianowanie żydowskiego osiedla nazwiskiem katolickiego księdza-pszczelarza być może uwidacznia zmianę nastroju Stalina i jego polskich towarzyszy wobec Żydów.
Komitet Wojewódzki nie mógł zapobiec masowemu exodusowi, do którego przyłączali się również Żydzi dolnośląscy. Ponad 75.000 faktycznie opuściło wówczas tą drogą z jiszuw. Potępienie mordu kieleckiego stanowiło oczywiste działanie Frakcji PPR oraz działaczy WKŻ. Gorzej, gdy samym członkom partii udzielał się wszechobecny lęk. Wśród informacji, jakie docierały od współpracowników Egita do Urzędu Bezpieczeństwa, pojawiają się i takie, które sugerują, iż przewodniczący „stracił głowę po wypadkach kieleckich, głosząc syjonistyczne hasła”. Trudno o mocniejszy zarzut skierowany wobec komunisty niż działanie przeciw własnemu krajowi. Choć wówczas określenie „syjonista” nie miało jeszcze takiego znaczenia, jak 20 lat później, niemniej jednak latem 1946 mogło być rozumiane jako dość poważne pomówienie. Dokładną pozycję i zachowanie Egita w tym okresie trudno odtworzyć, udało mu się jednak przetrwać ten politycznie trudny czas na swoim stanowisku.
Znacznie częściej od zarzutów ideologicznych, np. związanych z syjonizmem, Egit był oskarżany o nadużywanie władzy i bogacenie się. Wysoka funkcja partyjna czy administracyjna zawsze daje okazje do osiągnięcia dodatkowych korzyści. Na tej podstawie Egita oskarżano wielokrotnie, bo wiele też było sposobności do nadużywania władzy. W tym kontekście Egit nie wyróżnia się zbytnio wśród innych liderów lokalnych komitetów i PRLowskich dygnitarzy. Może tylko skala jest trochę większa, a znajomości bardziej rozległe. Równie liczne było grono tych, którzy, zapewne nie bez zazdrości, domagali się sprawiedliwości. Według doniesień wielu „uprzejmych” informatorów przewodniczący miał dopuścić się pobrania zbyt dużych kwot pieniędzy, w czym współdziałał z komitetowym buchalterem. Podobno przywłaszczył sobie różnego typu dobra przysługujące żydowskim górnikom z Wałbrzycha, a swoje wrocławskie mieszkanie obstawił ochroną za pieniądze z WKŻ. Podobno miał też pobierać dwie pensje: jedną w Komitecie, drugą w żydowskim wydawnictwie. Wymienione zarzuty są dość mocne, ale te anonimowe donosy trudno jest zweryfikwać. Egit pewnie miał “mocne plecy” i nie poniósł konsekwencji; nadal pozostawał przewodniczącym WKŻ. Nie oznacza to jednak, że wszystkie oskarżenia były jedynie wymysłem przeciwników.
Koniec jiszuwu
Idea osiedlenia Żydów na Dolnym Śląsku z pewnością była dla Egita powodem do dumy. Dlatego tym boleśniej odczuwał klęskę odniesioną na tym polu działalności podczas Wystawy Ziem Odzyskanych we Wrocławiu latem 1948 roku. Na to bardzo ważne wydarzenie zarówno dla Dolnego Śląska, jak i dla Polski, Egit wraz z Komitetem Wojewódzkim miał przygotować specjalny pawilon, przedstawiający życie żydowskie po wojnie na południowych „Ziemiach Odzyskanych”. Zadanie zostało wykonane, lecz tuż przed otwarciem władze zdecydowały o rozebraniu stoiska i przeniesieniu elementów wystawienniczych do innych pawilonów. Wydarzenie to było nie tylko przejawem zmiany stosunku władz do mniejszości żydowskiej. Była to osobista porażka Egita, który mocno się zaangażował w zaprezentowanie nie tylko dorobku kilku lat życia ocalonych z obozów, ale przede wszystkim swoich własnych osiągnięć. W wydanych później wspomnieniach pisze on z rozgoryczeniem i smutkiem, ale również i świadomością wydarzeń, które nastąpiły w kolejnych miesiącach. Egit i jego projekt stały się poniekąd ofiarami zmiany stosunku władz komunistycznych (polskich i sowjeckich) do powstającego w Palestynie Izraela, który wbrew socjalistycznej genezie szybko przeszedł do obozu zachodniego. W 1968 na Dolnym Śląsku liczono już tylko ok. 3500 Żydów, reszta wyemigrowała do innych krajów lub zasymilowała się w społeczeństwie polskim. W latach 1980-ych w Dzierżoniowie i okolicy nie było nawet dziesięciu wyznawców judaizmu niezbędnych do odprawiania nabożeństw w synagodze.
Epilog
Na tym nie koniec: Pod koniec 1949 roku Jakub Egit został usunięty z funkcji przewodniczącego Wojewódzkiego Komitetu Żydowskiego i przejściowo aresztowany pod zarzutem szerzenia żydowskiego nacjonalizmu. Odszedł z Dzierżoniowa w wyniku zmian partyjnych, w czasie gruntownej redefinicji stosunku PZPR do mniejszości narodowych, w tym do Żydów. Jego miejsce zajął Jakub Wasserszturm, odgrywający ważną rolę we frakcji żydowskiej PPR, a później PZPR. Pomimo że obaj byli z jednej partii, można stwierdzić, że Egit przegrał tę rozgrywkę z politycznym rywalem. Klęska nie była jednak całkowita. Ustępujący przewodniczący opuszczał Wrocław, kierując się do Warszawy, gdzie w 1950 roku otrzymał stanowisko redaktora w wydawnictwie „Idisz Buch” wraz ze służbowym mieszkaniem. Być może to lepiej, że nie doczekał końca WKŻ, który nastąpił zaledwie kilka miesięcy później. Już w 1950 roku zredukowano struktury WKŻP i lokalnych komitetów do jednostek Towarzystwa Społeczno Kulturalnego Żydów. W lutym 1953 Egit został aresztowany pod zarzutem działalności na rzecz odłączenia Dolnego Śląska od PRLu.
Bilans niespełna pięcioletniej obecności Jakuba Egita na Dolnym Śląsku jest bardzo ciekawy i wbrew pozorom skomplikowany. Nadzieja odbudowania życia żydowskiego i trud organizacji komitetów przeplatają się z polityczną grą między frakcjami politycznymi, biedą i brutalnością powojennych realiów, trudnymi stosunkami społecznymi, a także szczęściem rodzinnym. Nie udało mu się zintegrować śląskich Żydów, których naogół traktowano jako Niemców. Tak więc musieli oni opuścić ojczyznę. Ten etap jego życia jest zarazem fragmentem życia żydowskiego na Dolnym Śląsku po wojnie. Na ten czas przypadają także najbarwniejsze karty działalności Jakuba Egita – komunisty. Jego wielkim nakładem sił i środków forsowany projekt padł ofiarą wielkiej polityki, ale pomógł on przetrwać i utrzymać świadomość narodową tysiącom ludzi oraz wyrwać się ze strefy komunizmu przez opuszczenie Polski.
Od roku 1949 nastąpiła kolejna fala prześladowań żydowskich funkcjonariuszy i urzędników we wszystkich krajach bloku sowjeckiego, która trwała aż do śmierci Stalina w 1953 r. Ale i potem Jakub Egit nie potrafił powrócić na arenę organizacji żydowskich ni partyjnych ni państwowych. Rozczarowany, widząc unicestwienie sego życiowego projektu, który polskim władzom już nie pasował, zdecydował się na emigrację do Kanady w 1957 roku. Począwszy od 1958 roku działał jako związkowiec i funkcjonariusz żydowski w Toronto. Zmarł w 1996 roku na Florydzie. Jeszcze przed śmiercią wydał jednak swoje wspomnienia o swojej działalności w Polsce pod tytułem “Grand Illusion”.
Andreas Drahs – “krojcok” z Opola, urodzony w 1972 r. Z zawodu dyplomowany ekonomista i doradca PR. Udziela się społecznie na rzecz ludzi niepełnosprawnych i imigrantów (również tych z Polski) w Niemczech. Interesuje się także historią nowożytną Śląska.
Żydowska Republika na Śląsku – cz. 2
Żydowska Republika na Śląsku – cz. 1
Kategorie: Uncategorized