Ludwik Janion
Mieszka w Warszawie. Autor opowiadań, poezji, książek dla dzieci także publicystyka i krytyka literacka. Z ważniejszych: powieść „Zwijanie świata ”słowo/obraz terytoria” 2007, dwa tomy „Antologii poezji – Cogito”, antologie poezji młodych autorów: „Zanim wypełni się wiek” i „Dziesięć razy rok”. Poezje publikuje w „Twórczości”, „Toposie”, „Odrze”, w przeszłości także w „Literaturze”, „Fantastyce”, „Nowej Okolicy Poetów”, „Kresach”, „Akcencie” i in. Współpracował z wieloma pismami, od „Szachów” poczynając, na „Kocich Sprawach” kończąc. Od 20 lat prowadzi w pismach „Cogito” i „Victor” działy poświęcone twórczości młodych autorów. W drugim programie Polskiego Radia przez dwa lata prowadził audycję: „Czas na debiut”. Autor słuchowisk radiowych dla dzieci, a także czterech części cieszącej się powodzeniem książki dla dzieci „Adaś i Słoń’, ponadto: „Paca i podróż dookoła świata” oraz zbiór wierszy ilustrujących arcydzieła światowego malarstwa: „Siła wyobraźni”. W latach 2010 – 2015 ghostwriter w Kancelarii Prezydenta Bronisława Komorowskiego. Eksszachista, belfer, radiowiec, scenarzysta… Ma sławną ciotkę i trzy córki.
Ponizej fragment z ksiazki “Zwijanie świata”
Kiedy była mała, to sama szukała tego zapachu. Czekała na łodzie pełne ryb. Przetykała palcami oka sieci, na dłonie nalepiała śliną rybie łuski. To był zapach węgorzy i ten, który czuła od mężczyzn, wcale nie tylko wtedy, kiedy wychodzili na brzeg.
Zapach wyskakiwał z rybich głów, które rozstawiały pyszczki zaraz po odkrojeniu cienkim jak glista nożem. Mieszał się z rybią krwią, wychodził z kotów, które uwijały się przy stole, i męskich spodni; brudnych, pocerowanych i spoconych.
Gdy jej palce stały się mocniejsze, a nie uwierzysz, że mogła mieć tak mocne palce, sama cerowała grubą nicią sztywne portki rybaków i odcinała tłuste łby ryb, długich na łokieć i grubych, jak goniące rybie pęcherze koty
Nie było ryb takich samych. Znała ich nazwy, ale dla niej każda ryba była inna. Zanim odcięła rybi łeb, dotykała rybich łusek, ciągnąc ręką od ogona, i już wiedziała, czy ta ryba jest stara, czy młoda, i czy nie jest chora na rybie pasożyty, na rybią ślepotę.
To dlatego pozwalali jej zostawiać dla siebie te najlepsze ryby.
Patrzyła co dzień na morze, ale morze było nudne. Nie uwierzysz: że ona co dzień patrzyła na morze.
Bo morze było takie samo, tylko chmury nad nim były inne. Potem czytała, że fale opłakują, że grzbiety fal przełamują się w oddali, że bałwany huczą. Ale dla niej tylko chmury były inne, choć też może na pięć sposobów, a może jak dodać do chmur zachodzące słońce, to na dziesięć.
Kiedy się wyprowadzali z Mierzei nad jeziora pod Szczytnem, w Stutthofie zabijano Polaków z Gdańska i trzymano tam polskich marynarzy z polskich okrętów. A widziała, że ojciec miał gazetę z tymi okrętami. Matce pokazywał zdjęcia. Dialektem coś powiedział, szeptem. Słyszała: chlopci, chlopci…
Z jezior uciekali aż do Drezna. I kiedy paliło się Drezno, i z jednego piekła wpadali w drugie, ona myślała tylko o ciotki rybkach w akwarium; co będzie z rybkami. Z welonami pięknymi, wielokolorowymi przezroczystymi welonami, co zrobią czerwone z kolcem na ogonie mieczyki, co te najmniejsze rybki podobne do małego śledzia. A tu paliło się miasto. Nie miasto – tu ludzie się palili.
(Bo przecież tak naprawdę to nie ma ważnych rzeczy, są tylko te, które akurat są pod ręką – łyżka, obroża od psa, jakaś fotografia. I kiedy nic nie masz, tylko to – to to są właśnie ważne rzeczy.)
Kiedy tylko robi się ciemno, czuje, że ryby na nią wchodzą. Łażą po jej brzuchu, dotykają wszystkich w brzuchu narządów, tego, co wiedziała ze szkoły: wątroby, nerek, i śledziony – i że obrasta ślimakami, jak dno statku. Tu mi wlazł śledź, a teraz idzie następny śledź. I teraz idzie śledź do mojej wątroby. To teraz mam wszystkie ryby w sobie, w macicy mojej.
A Wiesiek Mazur mówił mi: Nie ufaj starym babom. Bo stare baby całej prawdy nie powiedzą. I Wiesiek pokazywał ręką na jezioro, na las i znowu na las:
Nikt ci całej prawdy nie powie!
(A Wasia opowiadał, że kiedyś szedł pod nowym lasem do Buga i nagle zobaczył naprzeciwko siebie takiego samego jak on. Mijali się, patrząc na siebie, jak we własne odbicie. – To ja, twój ocaleniec – mógłby powiedzieć tamten. – I wtedy Wasia mógłby odpowiedzieć: no dobrze, ale dlaczego, jak cię widzę, to jesteś taki stary.)
Więc kiedy paliło się miasto (to ludzie się palili), to ja myślałam tylko o welonach i mieczykach, i musiałam biec przez kamienie i złom – i tam zgubiłam matkę. I nigdy jej nie znalazłam, i nigdy nie znalazłam welonów, wielokolorowych, przezroczystych welonów i mieczyków z czerwonym kolcem. I to nie był żaden dobry los, że nagle zabrakło ognia, że płomień uderzył tylko o koniec twarzy.
A ojca głos to: chlopci, chlopci – i te okręty… W tym głosie – bo tak go słyszę do dziś. Ale nie czuję już tamtego zapachu. Nie czuję już żadnego zapachu.
Spłonął razem z włosami. W Dreźnie.
(Ewa może znowu krzyczeć przez sen).
Wszystkie wpisy Ludwika
Kategorie: Uncategorized