Kończy się marzec, jeden z kilku ważnych „polskich miesięcy”.
Pięćdziesiąt lat temu, (strach pomyśleć, że to już pół wieku), rozpętała się w Polsce kampania polityczna, w której tamta władza odwołała się do głęboko zakorzenionych wśród Polaków postaw antysemityzmu, czyniąc z niego broń w politycznej rozgrywce, toczącej się wewnątrz rządzącej wtedy ekipy.
Działo się!
Od wystąpienia studentów, protestujących przeciwko zdjęciu „Dziadów” Adama Mickiewicza, w którym władze dopatrzyły się akcentów antyradzieckich a nie antyrosyjskich, i pacyfikacji wiecu na terenie Uniwersytetu Warszawskiego przez „aktyw robotniczy”, do zebrań i masówek w zakładach pracy w całym kraju, na których zgromadzeni wyrażali poparcie dla aktualnego kierownictwa partii w walce z agentami syjonizmu i wrogami Polski Ludowej.
Władysław Gomułka walcząc z Mieczysławem Moczarem zagrał kartą antyżydowską mówiąc wprost o „piątej kolumnie”. Mieli nią być obywatele polscy pochodzenia żydowskiego, z których wielu zajmowało ważne stanowiska w rządzie, w aparacie propagandy, na wyższych uczelniach. Hasło „piątej kolumny” zaowocowało antyżydowską nagonką i wyrzuceniem z kraju kilkunastu tysięcy polskich obywateli, mających żydowskie korzenie.
W marcu 2018 na wielu konferencjach, zebraniach, wystawach, koncertach powracaliśmy pamięcią do tamtych dni. Wypędzeni opowiadali o traumie związanej z koniecznością opuszczenia kraju, który był ich ojczyzną. Było smutnie i podniośle.
Rozpamiętywanie tamtych wydarzeń było tym bardziej bolesne, że odbywało się atmosferze kolejnej nagonki antyżydowskiej, będącej pochodną od próby nowelizacji ustawy o IPN i światowej reakcji na zawarte tam rozwiązania prawne. W Polsce, po pięćdziesięciu latach od tamtych wydarzeń, ponownie wylała fala antysemityzmu, jak za najgorszych lat, jak z czarnego snu.
Przez cały kończący się właśnie miesiąc toczyły się ostre debaty i spory pomiędzy zwolennikami „dobrej zmiany” i resztą społeczeństwa, krytycznie oceniającą poczynania rządów Jarosława Kaczyńskiego. Każda ze stron prezentowała swoje racje. Ale w fazie argumentacji strona rządowa, jak to jest zawsze w jej zwyczaju, używała argumentu siły.
Jako drobny przyczynek do tego swoistego wzmożenia emocjonalnego, szczególnie widocznego po „naszej” stronie, chciałbym podzielić się wrażeniami z uczestnictwa w seminarium naukowym, poświęconym rocznicy Marca 68 jakie odbyło się na Uniwersytecie Gdańskim. Organizatorami byli Uniwersytet Gdański, Gdańskie Towarzystwo Naukowe, Gdańskie Towarzystwo Przyjaciół Sztuki i Gdański Oddział Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce. Na seminarium przewidziano dwa referaty i koncert związany z tematyką konferencji.
Wszystko odbyło się jak w programie – referat dr. Marcina Starnawskiego z Wrocławia pt „Wokół pamięci o Marcowej krzywdzie. Piętno wygnania i refleksje po półwieczu” był interesujący i oparty na wielu źródłach, wypowiedź Jakuba Szadaja, Przewodniczącego Niezależnej Gminy Wyznania Mojżeszowego w RP z siedzibą w Gdańsku – inspirująca, a lampka wina do koncertu oryginalnej muzyki doskonała.
Ale efekt całościowy był mniej niż mierny.
Aula Instytutu Pedagogiki Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego może pomieścić ok. 150 osób. Na seminarium poświeconym rocznicy Marca 68 było… 25 osób. Wszystkie raczej z pokolenia, które tamten marzec musiało mieć we własnej pamięci – i ani jednego studenta z licznych kierunków studiów, jakie prowadzi Wydział Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego takich jak : pedagogika, socjologia, psychologia czy dziennikarstwo. Absencja studentów na seminarium naukowym odbywającym się na terenie uczelni, w dniu normalnych zajęć, w godzinach wczesno popołudniowych, z atrakcją muzyczną popartą winkiem jest twardym dowodem na to, jak duży jest rozziew pomiędzy pokoleniami – tamtym, które Marzec 68 pamięta, a obecnym, które żyje bieżącymi wydarzeniami i głosuje nogami w takich momentach, jak te związane z wspomnianym seminarium.
W dyskusji przedstawiciele kadry nauczającej podnosili sprawę zadań, jakie nauki – takie jak pedagogika, a zwłaszcza pedagogika społeczna – mają do wykonania. Mówiono wiele o potrzebie kształtowania postaw młodzieży – tak, aby tamte wydarzenia nigdy się nie powtórzyły.
Jeżeli przyjąć te zadania na serio, to przed tą uczelnią widzę ogrom pracy.
Zarysowana wyżej różnica pomiędzy temperaturą i wielkością słów, skalą emocji a chłodnym osądem tego, co tu i teraz – jest widoczna również w wielu innych sytuacjach.
Jako przykład niech posłuży kilka refleksji z odbytego właśnie 34 już wykładu w Europejskim Centrum Solidarności, na którym dr hab. Maciej Gdula mówił na temat „Neoautorytaryzmu i granic solidarności”.
Na spotkania z Maciejem Gdulą przychodzi wiele osób. Oglądałem kilka internetowych zapisów ze spotkań wcześniejszych, odbywających się w innych miastach – wszędzie to samo, dużo słuchaczy czy aktywnych uczestników.
W Gdańsku było podobnie: pełna sala i ponad godzinna dyskusja, na dobrym, merytorycznym i naukowym poziomie. Doktor habilitowany Maciej Gdula kierował badaniem w Miasteczku, małym mieście na Mazowszu, w którym zwycięstwo PiS-u w ostatnich wyborach było absolutne, wyższe niż średnia w kraju. Celem badania – jakościowego, innego niż te badania, do których przyzwyczaiła się publiczność – była chęć wyjaśnienia tego fenomenu Udało się!
Raport z badań i esej polityczny pt „Nowy Autorytaryzm” Macieja Gduli wywołał spore zamieszanie na polityczno medialnej scenie. I dobrze że tak się stało – tak myślę.
Ponieważ przebieg spotkania został zarejestrowany przez ekipę techniczną ECS i już jest do odtworzenia w Internecie – pozwolę sobie dodać kilka uwag, ilustrujących tezę postawioną na wstępie. Jest dla mnie bezsporne, że obóz władzy robi politykę topornie, bez finezji, bez hamletyzowania – jedzie jak walec i zagarnia wszystko. Po dwóch latach sprawowania władzy rzeczywisty władca Polski – Jarosław Kaczyński – zbudował podstawę, na której może się oprzeć jedyny jego prawdziwy cel wszystkich posunięć. Celem tym jest władza, trwanie władzy. Zupełnie tak, jak w naukach o teorii organizacji i kierowania, zupełnie jak w klasycznych satrapiach
Doktor Maciej Gdula, przecież nie zwolennik rządów Jarosława Kaczyńskiego, podkreślał jego przywiązanie do demokracji, do parlamentaryzmu. Można głosić przywiązanie do zasad demokracji i skutecznie rozmontowywać wszystkie jej zabezpieczenia; można głosić potrzebę utrzymania legitymacji, pochodzącej z demokratycznych wyborów – i jednocześnie budować system administracyjnych zabezpieczeń przed niekorzystnym dla siebie wynikiem wyborczym. W sporach z przeciwnikami politycznymi rację ma pieczątka, a nie siła argumentu – a finalnie zawsze silniejsza jest pałka niż słowo, karabin niż protestujący tłum.
Słuchając subtelnych wywodów, przywoływanych autorytetów ze świata nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to tylko puste słowa. Słowa przeciwko władzy i pieniądzom, publicznym a więc dużym.
Maciej Gdula jest optymistą – wierzy, że rządzący przegrają najbliższe wybory i oddadzą władzę. Nie wiem czy Maciej Gdula jest w stanie założyć scenariusz przegranych wyborów – ale utrzymania władzy. Przecież o wygranych wyborach przesądza werdykt Sądu Najwyższego, Sądu, który jest właśnie w przebudowie tak jak Trybunał Konstytucyjny, który jest już po przebudowie.
Więcej realizmu, mniej pięknoduchostwa. Wtedy może się pojawić szansa na optymizm.
ZBIGNIEW SZCZYPIŃSKi
Kategorie: Uncategorized