Uncategorized

Stefan Bratkowski: Pod tym samym niebem. Historia Żydów polskich ( 10 )

Przyslala Rimma Kaul


Skala procentów

W 1628 roku rabinat poznański dopuścił jako maksymalne oprocentowanie kredytu – 25 procent. Te wysokości będą się długi czas wahały, zależnie od części kraju, terminu spłaty (przed jarmarkiem, przy kredycie na krótki termin, były wyższe) i przeznaczenia. Ale Wielki Waad Żydów Korony dopiero w roku 1673 (!) ograniczy procent „od brata” do 30% przy pożyczkach kupieckich, równocześnie z nim Waad  litewski – do 41 i dwóch trzecich procenta. O jakichś podobnych, rozsądnych barierach w kredycie wobec świata nieżydowskiego mowy nie było. Co pociągnie za sobą fatalne konsekwencje. 

Na wsiach po wszystkich ziemiach Rzeczypospolitej Żydzi przejmowali głównie prowadzenie karczem i jednak – „lichwę”, czyli kredyt. Pod osłoną ze strony szlachty, też jak ona eksploatowali chłopstwo, zwłaszcza na Rusi – i zarabiali jego niechęć. Dzierżawcy wsi mieli prawo wymierzania kar chłopom, włącznie z chłostą; na ziemiach Rusi zarówno dzierżawcy szlacheccy, jak i żydowscy, nie certowali się ze swoimi poddanymi. Tak więc stan żydowski zarabiał nie tylko na niechęć miast. Publicyści ekonomiczni Polski XVII i XVIII wieku atakowali Żydów jako właśnie odrębny stan, który w symbiozie ze szlachtą bogaci się kosztem reszty społeczeństwa, czyli mieszczan i chłopów. I nie ma to nic wspólnego z ówczesną antyżydowską literaturą religijną, znacznie mniej ważną i poważną. 

Procent „żydowski”, ściągany z chłopów, sięgał szeląga tygodniowo od jednego umownego złotego polskiego, co w skali roku oznaczało 57,7 procent – i tak mniej, niż tradycyjny jeden grosz odsetków tygodniowo od grzywny, równej 48 groszom – choć statuty Kazimierza Wielkiego pozwalały na pół grosza tygodniowo od grzywny, też powyżej 50 procent rocznie. Świat żydowski opłaci to krwią na równi z polską szlachtą i duchowieństwem katolickim podczas wojen kozackich w połowie XVII wieku i podczas „buntu hajdamaków” w drugiej połowie XVIII wieku. Nie na terenie ziem polskich. Na ziemiach  przyszłej Ukrainy, czyli właśnie tam, na Rusi kijowskiej, na Wołyniu i Podolu…

Wojownicy i ludzie interesów. Nienawiść przewidywalna

Pisałem, że polscy Żydzi w polskim społeczeństwie feudalnym byli stanem pośrednim, stanem „dwa-i-pół”, powyżej mieszczaństwa i chłopstwa, poniżej szlachty i duchowieństwa. Tę diagnozę potwierdzą wydarzenia dramatyczne – w owej kresowej, wschodniej części Rzeczypospolitej. Warstwom wyższym nad chłopstwo i mieszczan prawdopodobnie zdawało się tam, że wszystko wolno i za nic nie przyjdzie płacić. Tym bardziej krwią.

Nie wiadomo, dlaczego tak się owym warstwom wyższym zdawało. W końcu XVI wieku Jan Kochanowski utyskiwał, że już nie rozmawia się z chłopami jak z przyjaciółmi, ale to w Polsce centralnej; w Wielkopolsce w XVIII wieku 30 % chłopów wykupiło się od pańszczyzny, a 15 % kupiło pełną wolność. Tutaj, na ziemiach Rusi, takich przyjaźni i zamożności chłopskiej najwyraźniej nigdy nie było. Czy tym warstwom wyższym, napływowej szlachcie, duchowieństwu i Żydom, zdawało się, że tak dalece górują nad miejscowymi poddanymi? Czy sądziły, że lud Rusi od dawna przyzwyczaił się, jeszcze pod panowaniem Tatarów, do potulności wobec warstw wyższych? Czy też te warstwy wyższe miały Ruś za pogańską Litwę XIV wieku, gdzie po przyjęciu chrześcijaństwa Wielki Książę mógł po tatarsku rozkazać winnemu powiesić się samemu, by ewentualny wykonawca wyroku śmierci uniknął grzechu mężobójstwa? Nie wiemy nic o duchu tej Rusi, nie wiemy, jak zareagowała na włączenie do Korony… Tymczasem Ruś podwójnie okazała się wrażliwa i drażliwa: nie tylko mówiła innym językiem, ruskim, ale i modliła się w tym języku do Boga inaczej. Modliła się obyczajem prawosławnym lub też po roku 1596, po Unii Brzeskiej – grekokatolickim, czyli prawosławnym, ze swym Kościołem i biskupami, uznającymi zwierzchność katolickiego papieża w Rzymie. Gdyby tym grekokatolickim biskupom udzielono krzeseł w senacie Rzeczypospolitej, dalsza historia prawdopodobnie potoczyłaby się inaczej…

Już w końcu XVI wieku wybuchały na Ukrainie, na Zadnieprzu, pierwsze bunty Kozaków. Bunty ludzi wolnych, broniących swojej wolności. Kim byli? Od XV wieku chłopi z Rusi, Wołynia i Podola uciekali na ziemie dolnego Naddnieprza, tam formowali swoje wojenne wspólnoty, „watahy” jako – „Kozacy”. Kozak to od tatarskiego „kazak”, wolny, nieżonaty, lekkozbrojny ochotnik. Wzory niezależności i dumy osobistej, czyli, jak się dawniej mówiło, wysoki punkt honoru, brał Kozak nie od Tatarów, lecz od polskiej szlachty – o czym wielu historyków zapomina, przypisując konflikty marksistowskim bodźcom klasowym i ekonomicznym.

Najpierw te kozackie wspólnoty wojskowe chroniły Ukrainę przed napadami Tatarów krymskich. Z latami wszystko się odwróciło: Tatarzy, zwani u nas „Lipkami”, od XVI wieku zaczęli się dosyć masowo osiedlać w Polsce, licząc na lepsze, dostatniejsze życie, bez niewolniczych zobowiązań, a co wybitniejsi – z nadziejami na szlachectwo polskie; w połowie XVII wieku będzie ich w polskich wojskach piętnaście chorągwi. Kozacy zaś sami zaczęli  spływać swoimi łodziami, „czajkami”, na Morze Czarne – i napadać posiadłości tureckie, niekiedy bardzo odległe. Owe czajki to przygoda historyczna bardzo swoista. Zbudowały coś nowego w wyobraźni Kozaków; dużymi, a lekkimi, kilkunastometrowej długości czółnami, ze sterami z przodu i z tyłu, z trzcinowymi pływakami po bokach, zapewniającymi stateczność, potrafili oni przebyć, co brzmi fantastycznie, całe Morze Czarne i lądować aż na północnych brzegach Turcji! Grabieże na europejskich brzegach Morza Czarnego były prostą i łatwą rutyną. Spustoszenia jednak w Turcji, za morzem, były już swoistym wyczynem. Te czajki przydały Kozakom wojenną pewność siebie, poczucie niezwyciężoności, wpływając tym na ich dalsze losy.

Część Kozaków zaciągała się do  służby u magnatów ukrainnych, potem kolejno coraz większe grupy najmowały się jako „Kozacy rejestrowi” w służbę Rzeczypospolitej. Byli jej naprawdę potrzebni. Turcja, podbiwszy Węgry, nie zdobyła „Górnych Węgier”, czyli dzisiejszej Słowacji, ale  podporządkowała sobie ziemie dzisiejszej Rumunii i podeszła  swymi ziemiami już pod granice Rzeczypospolitej. Na kozackie  rabunki reagowała irytacją i w konsekwencji – uzasadnioną agresją. Wojnę polsko-turecką lat 1620-21 sprowokowały owe sukcesywne, co roku, napady Kozaków na wybrzeża tureckie. Do  wojny z potęgą turecką Rzeczpospolita nie dążyła; żadnych wojen wszak nie lubiła, bo kosztowały; próbowała jakoś Kozaków spacyfikować, magnaci zaś chcieli ich obrócić w swoich poddanych. Ani jedno, ani drugie udać się nie mogło. Nikt ich nie rozumiał, nikt nie traktował jak dumnych szlachciców bez klejnotu.

Nie jest oczywiście prawdą, że Turcję prowokowały wyłącznie eskapady czajek; sułtan potrzebował zatrudnienia dla swej doskonałej i ciągle doskonalącej się armii; sułtanat budował swą politykę na ekspansji terytorialnej. Kozackie czajki dostarczały pretekstów.

Nie wiem, czy poprawnie interpretuję podłoże buntów na Rusi. Nic takiego, a nawet nic podobnego nie zdarzyło się przez całe wieki na ziemiach rdzennej Polski; nie było żadnych wojen chłopskich, ani żadnego chłopskiego prześladowania Żydów; jedyny przypadek buntu chłopskiego, słynną „rabację chłopską” w południowej Polsce pod zaborem austriackim, w Galicji XIX wieku, wręcz przypisano żydowskiej inspiracji! Znak, że na terenach rdzennej Polski przynajmniej Żydzi traktowali jednak chłopów inaczej…

Już pierwsze bunty ukazały, że Kozacy i chłopi Rusi tak samo nienawidzą wielkich panów kresowych i szlachtę, jak duchownych katolickich i miejscowych Żydów. Kolejne bunty i kolejne po tych buntach polskie ugody z Kozakami nie  przynosiły pełnego pokoju, ale też ani Królestwa Polskiego, ani możnych Rusi nie stać już było na jakąś wielką myśl polityczną i koncepcję  porozumienia. Po kilkudziesięciu latach dojdzie w końcu do największego buntu – pod wodzą polskiego zresztą szlachcica, o polskim nazwisku, Bohdana Chmielnickiego. Razem z Kozakami ruszą i chłopi  Rusi.

Bunt przerodził się w potężne, a dzikie powstanie ludowe. To powstanie jak wszystkie wojny tamtych czasów nie znało pardonu. Kozacy i chłopi, jeśli zdobyli jakieś miasto czy umocniony gród, jakąś forteczkę, wyrzynali szlachtę i Żydów, oraz bezbronnych księży katolickich, rżnęli – jak to będą głosić w swym buncie hajdamacy ponad sto lat później – „Lachiw, popiw i Żidiw”. Wedle moich szacunków zaludnienia tych miejscowości nie zginęło tam jednak Żydów kilkadziesiąt tysięcy, ani tym bardziej sto tysięcy, jak by wynikało z  ówczesnych pamiętników, a co najwyżej z kilkanaście tysięcy. Kiedy Kozacy zdobyli Połonne, zginęli wszyscy, mężczyźni, kobiety, starcy i dzieci, i Żydzi, i szlachta. Ale wszędzie zaatakowani bronili się, nikt skóry tam nie sprzedawał tanio. Zbrojni Żydzi na równi ze szlachtą.

Szczegółowe informacje czerpie się na ogół od rabina Natana Hannowera z rodu Aszkenazich, który sam zdołał w porę uciec; Sławił Hannower w swoim dziele jako obrońcę Żydów kniazia Jaremę Wiśniowieckiego, chwalił i szlachtę polską, niemniej sam już na ziemie Rusi nie wrócił. Ten uczony, autor słownika hebrajsko-niemiecko-włosko-łacińskiego  i paru zaginionych traktatów kabalistycznych, zostanie później rabinem różnych kahałów we… Włoszech. Jego emigracja być może zaważyła na fałszywych interpretacjach wydarzeń tej epoki.

Żydzi, doświadczeni wojennie, umocnili Niemirów wspólnie ze szlachtą w małą twierdzę, Żydzi wyposażyli obrońców we wszelkie rodzaje broni, strażowali razem na jej murach, odpierali ataki. Twierdza padła jednak i wedle Hannowera dwa tysiące Żydów wraz z sześciuset szlachty zdołało wycofać się do Tulczyna. Tulczyn odparł kilka szturmów, Kozacy przedostali się do środka dzięki zdradzie i zdobyli Tulczyn także.

Nie mam innych szczegółowych wiadomości, ale możemy przypuszczać, że wszędzie, kto zdążył, chronił się do lokalnej warownej synagogi, nawet jeśli dane miasto nie potrafiło się wspólnymi siłami obronić; były i umocnione kościoły z bardzo grubymi murami. Te synagogi i kościoły przez swoje blanki i okienka strzeleckie ziały ogniem z muszkietów i hakownic, z płaskich dachów szedł ogień z armat, a jeśli nawet atakującym udało się wyłamać bramę taranami lub wyrąbać toporami, uzbrojeni Żydzi, schronieni z nimi sąsiedzi mieszczanie i szlachta strzelali tudzież cięli szablami i rapierami niezgorzej. Sądząc po wyglądzie późniejszym tych potężnych, rozbudowanych czasem w samodzielne twierdze synagog, nie zburzonych, nie spalonych, wiele z nich przetrwało oblężenia bez trudności, szturmujący bowiem poszli w swym pochodzie dalej na zachód.

Najtrudniej chyba przyszło bronić w 1648 roku Lwowa, rozsiedlonego już poza obwód umocnień grodowych; wszyscy schronili się w obręb murów. Synagoga stała tu pod miastem; młodzi Żydzi sypali szańce, syndyk gminy żydowskiej wypożyczył dla nich z magistratu 200 samopałów dla obrony tej części murów, które przylegały do dzielnicy żydowskiej w mieście. Kiedy w 1655 roku Chmielnicki podstąpił pod Lwów, Żydzi wyróżniali się swoją dzielnością i umiejętnościami w obronie miasta, nie szczędząc na nią pieniędzy. Chmielnicki zażądał, by mu wydano Żydów; miasto odmówiło. Zadowolił się okupem, na który w dużym procencie złożyła się starszyzna żydowska. A już wcześniej każde dziesięć domów żydowskich na Rusi, Wołyniu i Podolu miało dostarczyć jednego pieszego żołnierza z pełnym rynsztunkiem; wątpliwe, by dało się tam sprowadzić jakichś najemników z odległych części kraju, zwłaszcza, gdy młodzi Żydzi tych okolic sprawdzili się w walce.

W księgach miejskich Przemyśla odnotowano później, że podczas „potopu”, czyli najazdu szwedzkiego, kierował obroną miasta „żydowski pułkownik” – sygnał, że ludzie ze świata żydowskiego byli i zawodowymi wojskowymi. Rzeczpospolita ich ceniła; kiedy Żydzi bronili przed Moskwą Witebska, a twierdzę Moskwa zdobyła i popędziła jeńców żydowskich do Pskowa i aż do Kazania, sporo z nich w tej drodze zginęło, ale resztę wykupiła Rzeczpospolita po rozejmie andruszowskim w 1667 roku. W 1686 roku, za króla Jana III Sobieskiego, nakazano cechom żydowskim zaopatrzyć się we własne muszkiety i kule; Sobieski darował Żydom Żółkwi budulec dla wzniesienia obronnej synagogi na wzór lwowskiej i pożyczył im pieniędzy na jej wykończenie.

Słowem, nic tu nie ma z owego rzekomego „ducha uległości, panującego przez wieki wygnania” w świecie żydowskim, stereotypu fałszywego, bezzasadnego, co się tu okaże, i w wieku XX. Późniejsza, martyrologiczna wyłącznie historiografia, zainspirowana myślą XVI-wiecznego mistyka, Icchaka Lurii, wpisała w epokę, o której opowiadam, wiadomość, że polskim Żydom wszystko to przypomniało opowieści o zachodnich rzeziach XIV wieku;

najbezpieczniejszy dla Żydów kraj świata przestał we wschodniej swej części być krajem bezpiecznym. Ale polscy Żydzi osiedlali się na Ukrainie, u skraju ziem Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego, także w okresie pełnego zagrożenia ich napadami Tatarów i to właśnie dla obrony przed nimi budowali te warowne synagogi, zresztą bardzo pięknej architektury. Gdyby zaś uwierzyć owej interpretacji, trudno byłoby zrozumieć gęste późniejsze żydowskie zaludnienie ziem przyszłej Ukrainy.

Ta „polska” Ruś majętnościami swych magnatów sięgała w dalekie Zadnieprze, aż w pobliże dzisiejszego Charkowa. Stamtąd wiódł się najpotężniejszy z ówczesnych magnatów ukrainnych, z centrum swych włości w Łubniach, kniaź Jarema Wiśniowiecki, Polakom znany jako  jeden z bohaterów Sienkiewiczowskiego bestselleru „Ogniem i  mieczem”. Jego oddziały, z wieloma Żydami w swoich szeregach, nie oszczędzały potem nikogo; w finale  wojny – tym bardziej.

Turcji ekspansja wojenna nie dawała nic poza chwilowymi zdobyczami i łupami; dyktowały tę ekspansję wymagania armii. Jak się rzekło, nie sułtan, nie państwo Osmanów miało armię, lecz armia, najlepsza ówcześnie armia świata, z własnymi wojskami inżynieryjnymi i doskonałą piechotą, miała sułtana i państwo. To państwo Osmanów, państwo muzułmanów, państwo bardzo okrutnego prawa, było jednakże w sprawach religii znacznie tolerancyjniejsze od wielu ówczesnych państw Europy, stosujących zasadę „cuius regio, eius religio”, czyli, że w co wierzy władca, w to wierzą, muszą wierzyć i poddani. Dzięki temu pod władzą sułtana żyli poddani różnych wyznań i Żydzi polscy mogli prowadzić szeroki handel ze swoimi pobratymcami w tym imperium, nie tylko z wyznawcami islamu.

Przez długi czas nie udało się ekspansji tego imperium mimo zwycięstw Sobieskiego powstrzymać; w drugiej połowie XVII wieku tureccy, najwyższej klasy inżynierowie wojskowi ówczesnego świata, oblegli i zmusili do poddania twierdzę nie do zdobycia, Kamieniec Podolski, i Turcy dzierżyli Podole 29 lat; słynna Sobieskiego odsiecz Wiednia w roku 1683 i dalsze wygrane bitwy z Turkami nie przywróciły Królestwu Kamieńca. Kozacy, jak i Żydzi, bohatersko walczyli przeciw „nawale tureckiej” pod rozkazami polskich „hetmanów”, czyli dowódców armii polskiej, ale potem Kozacy znowu  napadali tureckie posiadłości. Nie atakowali nigdy polskich Tatarów z ziem Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego, zwanych Lipkami, którzy całymi owymi chorągwiami wiernie stawali do boju za Rzeczpospolitą; tylko Lipkowie spod Kamieńca Podolskiego, gdy go wzięli Turcy, zmienili poglądy; ale sprzyjali Turcji do czasu, gdy Kamieniec wrócił do Rzeczpospolitej.

Żydzi wcale nie opuścili ziem Rusi. Ani ci, którzy razem z mieszczanami i szlachtą zdołali obronić swe miasta czy miasteczka, swoje umocnione synagogi, cerkwie i kościoły, walką lub okupami; ani ci zbrojni, którzy wracali z oddziałami Jaremy Wiśniowieckiego tudzież z innymi oddziałami rycerstwa Rzeczypospolitej. Z czego te wnioski? To proste: z późniejszego, bardzo gęstego, jak wspominałem, zaludnienia żydowskiego tych ziem. Ruś kijowska z Podolem i Wołyniem pozostanie głównym skupiskiem biednego świata żydowskiego, niebywale właśnie tam rozrodzonego. Gdyby Kozacy Chmienickiego, jak 120 lat później hajdamacy, zdołali tak masowo rżnąć „Lachiw, popiw i Żidiw”, nigdy by nie stały się te ziemie krainą żydowskiej wdzięczności Bogu i zadowolenia z Jego łaskawości, krainą szczęścia chasydów.

Szlachta polska pokonała w końcu Kozaków Chmielnickiego, ale – jak  napisałem w swojej „Najkrótszej historii Polski” – przegrała dalszą historię Ukrainy. Nie zrównała jej statusu z Wielkim Księstwem Litewskim, nie obdarzywszy biskupów grekokatolickich krzesłami w senacie. Ukraina dumnych, a lekceważonych Kozaków i chłopów ruskich zaczęła szukać teraz oparcia – w Rosji carskiej. To lekarstwo okaże się potem dla Ukrainy groźniejsze od  choroby, sprowadzi poddaństwo znacznie gorsze, ale winę za to ponoszą jednak nie Kozacy i chłopi Rusi, lecz spolonizowani i polscy jej możnowładcy. Mój tamtejszy przodek, szlachecki  fraszkopisarz, da później podobno głowę za spiskowanie z chłopami ruskimi, ale z jego fraszek, najzjadliwszych nawet, nie da się odczytać, by ktoś tam głębiej zastanawiał się nad sytuacją. 


Stefan Bratkowski: Pod tym samym niebem. Historia Żydów polskich

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.