
Marsz Żywych, wyruszył z obozu Auschwitz-Birkenau na teren obozu w Brzezince. 24.04.2017, Oświęcim (Fot. Jakub Porzycki / Agencja Gazeta)Co młodzi Izraelczycy wiedzą o Holocauście po szkolnej edukacji i wycieczkach do Polski?
Że izraelska młodzież ma prawo szlochać w Treblince, Majdanku i Auschwitz – to absolutnie oczywiste. Można nawet zrozumieć (co nie znaczy, że akceptować), że gdy samolot wraca do Izraela, nastolatki upijają się tanią pokładową wódką, gdyż natłok tak silnych emocji w krótkim czasie trzeba odreagować. Lecz bywają i takie wyjazdy izraelskiej młodzieży do Polski, które nie są tylko chodzeniem wśród grobów zamordowanego narodu żydowskiego. Do czasu pandemii było ich coraz więcej.
Jesteście nastoletnimi Żydami z Izraela
W 2014 r. Ela Sidi, Polka zamieszkała w Tel Awiwie i autorka wnikliwej książki o Izraelu („Izrael oswojony”), ogłosiła w „Wyborczej” tekst „Serdecznie witamy w Auschwitz”, wyróżniony później nagrodą Grand Press. Opowiadała o wycieczkach izraelskiej młodzieży licealnej do Polski szlakiem Zagłady i martyrologii Żydów; takie wyjazdy, gdyby nie COVID, odbywałyby się i dzisiaj.
Sidi pisze: „Wyobraźcie sobie, że jesteście nastoletnimi Żydami z Izraela. Odkąd pamiętacie, jeden dzień w roku kojarzył się Wam z wyciem syren, smętną muzyką i programami w telewizji, których rodzice nie pozwalali Wam oglądać. Tego dnia Wasz dziadek, nie chcąc widzieć nikogo, zamykał się w pokoju, a babcia płakała, przytulając Was do siebie. Już w przedszkolu powiedziano Wam, że to smutny dla Żydów dzień wspomnień o tych, których zamordowano gdzieś na końcu świata, w kraju, którego nigdy nie widzieliście na oczy.
W szkole kazali Wam uczyć się nazw trudnych do wymówienia: Holocaust, Brzezinka, Treblinka, Płaszów, Bełżec, Chełmno, Tarnów, Łódź, Oświęcim, Auschwitz. A ten jeden dzień w roku nazwano Dniem Zagłady – Szoah. W liceum pokazywali Wam filmy, w których umierały dzieci, a wśród lasów pędziły pociągi; ich bydlęce wagony były pełne przerażonych ludzi. Słyszeliście też Icchaka Szamira, premiera Izraela, twierdzącego, że: Polacy antysemityzm wyssali z mlekiem matek “.
Później zaś uzupełnia: „Macie po 17 lat i czekacie na wyjazd do kraju – cmentarza narodu żydowskiego, ojczyzny obozów koncentracyjnych. Do Polski, do której co roku wyjeżdżają Wasi izraelscy rówieśnicy i Żydzi z całego świata. Chcecie skonfrontować zdjęcia obozów z realnymi ich odpowiednikami i zrozumieć niewinną śmierć 6 milionów. Uczy się Was, że Holocaust zgotowali Żydom Niemcy. Czasami jednak podaje się Polaków jako współwinnych, a czasami jako tych, którzy ratowali. A to komplikuje ocenę i budzi ambiwalentne uczucia. Poza tym Wasi znajomi Izraelczycy z przyjemnością jeżdżą do Niemiec, osiedlają się w Berlinie. Ale do Polski boją się jeździć lub robią to bardzo niechętnie. Nawet kiedy przed wycieczką Zagłady (tak często określacie wyjazd do Polski) zabiera się Was do Instytutu Pamięci Narodowej i spacerujecie Aleją Sprawiedliwych upamiętniającą 5850 Polaków, którzy uratowali życie Żydom, nie potraficie odrzucić stereotypu Polaka antysemity”.
Jest w tekście Sidi opis autobusów wiozących przez Polskę żydowskie wycieczki. Zasłania się w nich okna, by nie tracić czasu na oglądanie krajobrazu, lecz chłonąć filmy o Zagładzie. Oraz to, że każda wycieczka ma uzbrojonych ochroniarzy sprawdzających nawet toalety, z których korzystają uczestnicy. Zakaz kontaktu z polskimi rówieśnikami, ale też wrzaski polskich antysemitów. Oraz domniemanie graniczące z pewnością, które uznaję za prawdę objawioną: wycieczki do Polski są również po to, by bardziej kochać Izrael i gorliwiej odbywać pierwszą służbę wojskową.
No i zdziwienie ludzi: „Dlaczego młodzi Izraelczycy, których spotykam na ulicach Warszawy czy Krakowa, są agresywni wobec Polaków? – to pytanie często słyszę w Polsce”.
Dlatego, zdaniem Eli Sidi, z wyjazdów do Polski organizowanych przez izraelskie szkoły najczęściej wynika niewiele dobrego.
Kraj nowych znajomych, zakochań i świetnych zakupów
Ale byłem świadkiem wycieczek (organizowanych m.in. przez Alexa Dancyga czy Karola Yarona Beckera, wspominanych w tekście Sidi w nadzwyczaj pozytywnym kontekście), które spotykały się z polską młodzieżą i z rozwagą rozmawiały o udziale niektórych Polaków w Zagładzie. Na początku były to spotkania niejako nielegalne, lecz kiedy dostrzeżono, że nic złego, zwłaszcza z punktu widzenia bezpieczeństwa, z nich nie wynika, szybko zostały usankcjonowane. Widziałem te zmęczone młodzieńczym kacem buzie, maślane oczy Aviego wpatrzone w Zośkę oraz Stasia, który właśnie zakochał się w Esterze. Słyszałem, jak rozmawiali o muzyce, o literaturze, o sklepach, gdzie w Warszawie można kupić dobre i tanie ciuchy, o filmach, o psach, o rodzicach (ci, tam i tu, „nic nie rozumieją”).
Widziałem też, jak młodzi Izraelczycy i ich polscy równolatkowie ściskali się, całowali, płakali w hali odlotów Okęcia. Młodzi Izraelczycy wyjeżdżali z Polski – kraju Zagłady, ale też z kraju nowych znajomych i przyjaciół, zakochań i świetnych zakupów.
Chasydzkie przesądy i zacofanie
Izraelskie szkoły można łatwo rozpoznawać w kategoriach religii i doraźnej polityki. Są więc szkoły silnie wyznaniowe i ufające prawicy, ale też świeckie, lewicowe, otwarte, gdzie dziewczyny noszą szorty i minispódniczki, zaś chłopcy nie noszą kip. Właśnie „polskie wycieczki” takich szkół często wyglądają zupełnie inaczej.
Opowiadano mi o odczuciach uczestników wyjazdu z przykibucowej szkoły. Obwieziono ich, co absolutnie jasne, szlakiem obozów zagłady, w program wpleciono wizyty w dawnych sztetlach, opowiadano o żydowskiej kulturze w Rzeczypospolitej i o słynnych cadykach. Ostatniego dnia młodzi Izraelczycy mieli powiedzieć, co na wycieczce było OK, a co takie sobie.
No i co mieli do powiedzenia ci młodzi ludzie? Stawiali zarzuty, lecz nie takie, jakich spodziewali się organizatorzy.
– Po co wozicie nas po śladach cadyków do Góry Kalwarii, Kocka, Bobowej? – pytali. – Cadyków mamy dość w domu, podobnie jak religijnych ultraortodoksów. Opowiedzcie nam więcej o kawalerzyście Berku Joselewiczu, o żydowskich żołnierzach walczących o niepodległość Polski, o powstańcach, o rewolucjonistach, poetach, myślicielach. To jest przede wszystkim nasza tradycja, a nie chasydzkie przesądy i zacofanie.
Wszak tak bardzo po polsku Berek Joselewicz spił się ze swoim żydowskim szwadronem przed nierozważnym atakiem na wstrętnych Moskali.
Myślenie kalkami
Co młodzi Izraelczycy wiedzą o Holocauście po szkolnej edukacji i po wycieczkach do Polski? Najpewniej wiedzą wszystko. Nie tylko Żydzi. Znam izraelskich Arabów, których świadomość Szoah jest o wiele większa niż w Polsce.
A co wiedzą o Polsce, o Polakach i polsko-żydowskiej historii? Tyle, ile chcą się dowiedzieć, co zobaczą, co usłyszą i co im się opowie, tak u nas, jak w Izraelu. Niektórzy rozumieją złożoności dziejów, więc obrazu morderców z Jedwabnego i szmalcowników nie rymują z obrazem całej Polski. Są pod wrażeniem wielkiej żydowskiej i polskiej przeszłości, znają żydowski trybut dla kultury polskiej, choćby w osobach poetów Tuwima, Leśmiana czy historyka Szymona Askenazego. Nie noszą w sobie stereotypu Polaka antysemity, choć ranią ich Polacy, którzy są antysemitami, albo projekty ustaw, jak niedoszła nowelizacja prawa o IPN, które biją w żydowską wrażliwość.
Są też inni, którym myślenie kalkami bardziej pasuje. Ma znaczenie, czy stoją za tym rodzinne traumy – kontakty żydowsko-polskie podczas II wojny światowej z reguły nie należały do sympatycznych – czy ulegają bredniom padającym niekiedy z wysokich ust; dawny premier Icchak Szamir powiedział, że Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki, a dzisiejszy minister spraw zagranicznych opowiadał o rodzinie zamordowanej przez Polaków, choć pochodziła z Serbii. Ci najpewniej nie lubią Polski i Polaków. Co zrobić?
Lecz w takim momencie przychodzi mi na myśl pewne zdarzenie: Gaza 2005, ewakuowane osiedle Newe Dekalim, a w nim siedzący pośród młodzieży charyzmatyczny rabin Avi Weiss, znany w Polsce ze sporów o oświęcimski klasztor karmelitanek i ustawiony przez zakonnice krzyż. Atmosfera jest zmęczono-podniosła, gdyż młodzi wespół z Weissem zapowiedzieli, że będą bronić likwidowanych osiedli.
– Znam cię – powiedział Weiss.
– Ja ciebie też – odpowiedziałem.
– Nie podobało ci się, co robiłem w Oświęcimiu.
– Nieszczególnie.
– Jesteś głodny. Ugotowaliśmy makaron. Siądź z nami. Pogadamy.
I gadaliśmy noc i ranek, póki izraelskie wojsko nie weszło do osiedla. Zrazu garbato, a potem jak kumple – osadnicza, prawicowo-religijna młodzież, rabin i ja.
Myślę więc, że śmiesznie mała garstka młodych Izraelczyków wyciąga z historii takie wnioski jak kibole i politycy obecnej polskiej władzy z 11 listopada, gdy podczas łobuzerskich przemarszów przez Warszawę niesione są rasistowskie symbole, w rodzaju krzyża celtyckiego. I tylko naszą rzeczą jest zamknięcie gęby antysemitom, przyklęk nad tragedią Jedwabnego oraz wprowadzenie szwoleżera Berka Joselewicza do panteonu narodowych bohaterów.
Jest przyzwyczajenie do okupacji
Siedzieliśmy na szerokiej, pustej plaży w Netanji, miasteczku na obrzeżach Tel Awiwu. Akiwa Eldar opowiadał o swoich dorosłych już dzieciach. Był uznanym publicystą gazety „Haarec”, osobą publiczną i zaangażowaną w izraelskie sprawy. Miał ostrość spojrzenia i precyzję myśli, ale też spokój człowieka akceptującego stan rzeczy, jakiego odmienić nie może, choć ciągle trzeba się starać.
– Izrael używał i nadal używa Szoah do opisywania całkiem współczesnych zdarzeń – opowiada. – Jasera Arafata, Gamala Abdela Nasera czy Hafiza al-Asada porównywano do Hitlera. Podczas święta Purim Anwar Sadat, tuż przed wizytą w Jerozolimie, przemową w Knesecie i podpisaniem izraelsko-egipskiego pokoju, był przedstawiany w mundurze esesmana. To niby odległe czasy, ale coś osiadło w zbiorowej świadomości. Ale najgorsze jest przyzwyczajenie do okupacji i obojętność. Odwróciliśmy się plecami od Palestyńczyków i Zachodniego Brzegu. Niewiele nas to obchodzi.
Oczywiście – wszystko zależy od kontekstu. Można opowiadać o arabskich przywódcach (coraz rzadziej, jeśli w ogóle), że marzy im się drugi Holocaust. Ale też można się z tego śmiać. W filmie „Made in Israel” Ariego Folmana (później był izraelskim kandydatem do Oscara za „Walc z Baszirem”) jest scena nawiązująca do wojny Jom Kippur, w której – akurat to fakt – jeden izraelski czołgista, Tzwika Grinwald, na Wzgórzach Golan zatrzymał syryjską armię. Ari nakręcił ją w konwencji pastiszu: izraelska przewodniczka opowiada całą historię amerykańskim turystom. Powtarza jak automat mało zainteresowany sprawą, co podobno krzyczał żołnierz strzelający do Arabów: „drugiej Zagłady nie będzie!”. Przypomina się „Brunet wieczorową porą” Stanisława Barei i scena rozgrywająca się w muzeum, w której nauczycielka grana przez Emilię Krakowską, prezentując uczniom eksponat-butelkę, mówiła: „To jest butelka z XVII wieku, do której dziedzic nalewał wódkę i rozpijał tą wódką pańszczyźnianych chłopów”. Następnie wskazywała butelki z XVIII i XIX wieku z podobnym komentarzem.
Byli tacy, którzy film Folmana odebrali jak śmiertelną obrazę. Oraz ci, w wielu przypadkach ocaleni, którzy śmiali się do rozpuku. Dla wielu młodych Folman po „Made in Israel” stał się reżyserem kultowym, choć największy film był jeszcze przed nim.
Po co oglądać Hebron
Córki Akiwy Eldara nie czytają gazet i nie oglądają telewizyjnych wiadomości, chyba że na Izrael lecą rakiety z Gazy. Tak samo postępuje wielu 30-40-latków na całym świecie. Nie interesują się polityką do tego stopnia, iż Akiwa uważa, że poniósł wychowawczą porażkę (szczęśliwie syn działa w Szowrim Sztika, organizacji weteranów monitorującej poczynania wojska). Mają codzienny kontakt z cudzoziemcami, których tysiące przybywają do Izraela, na urlop i do roboty. Znają języki obce. Prowadzą w miarę wygodne, zasobne życie, takie samo jak ich rówieśnicy w krajach Zachodu. I nie obchodzi ich, co dzieje się 30-40 km od rozbawionego Tel Awiwu. A przecież Izrael nie jest Francją albo Szwecją.
Dla wielu Izraelczyków okupacja Zachodniego Brzegu plus materialny dobrobyt, zafundowany przez liberalne gospodarczo władztwo Bibiego Netanjahu, to rzeczywistość znana od kołyski. Łatwo zapomnieć o Palestyńczykach, stojąc na złotej plaży Netanji czy Tel Awiwu, i planować przyszłość: jeśli trochę przycisnę, popracuję ciut więcej, kupię za rok nowy samochód i pojadę na wakacje do Honolulu. Po co więc patrzeć za siebie, oglądać Hebron albo Dżenin, namyślać się nad losem Palestyńczyków.
Zwłaszcza że kilkadziesiąt lat okupacji, a przede wszystkim kolejnych pomysłów na jeszcze szczelniejsze granice sprawiło, iż młody Izraelczyk coraz rzadziej widzi prawdziwego Palestyńczyka. Pokolenie rodziców żyło inaczej: w weekendy jeździli do arabskich restauracji na Zachodnim Brzegu, wynajmowali palestyńskich hydraulików i układaczy kafelków, odprowadzali samochody do palestyńskich warsztatów i robili zakupy w palestyńskich sklepach. A kiedy odpoczywali na nadmorskiej plaży, widzieli rodziny z Nablusu albo Tulkarmu czy Ramallahu; jeśli zbrakło zapałek do przypalenia papierosa, trzeba było pożyczyć od opalających się Palestyńczyków, co mogło skutkować miłą pogawędką.
Dzisiaj to niemożliwe. 30-letni Izraelczyk widział Palestyńczyków wyłącznie jako najemnych robotników, często zatrudnionych nielegalnie, albo na zdjęciach z listów gończych za terrorystami i prezentowanych w telewizji portretach samobójców.
A jeśli jakiś Izraelczyk ma szczególną namiętność do nacjonalizmu i religii, wierzy bezspornie, że Zachodni Brzeg, czyli Judea i Samaria, to prawdziwa Ziemia Obiecana ofiarowana przez Boga i przynależna narodowi wybranemu. Mieszkający tam Palestyńczycy są uzurpatorami, najeźdźcami z pustyń Arabii, Syrii i Egiptu. Z pewnością zaś nie są narodem, który ma prawo do niepodległości, suwerenności i ziemi, bo takiego narodu – twierdzą – po prostu nie ma. Tyle spora garść Izraelczyków wie o najbliższych sąsiadach, o swoim i o ich kraju.
Bohaterowie i zdrajcy
Akiwa nie przesadza: tak jest naprawdę. Coraz częściej, o co kłopocze się liberalny Izrael. Lecz przecież to nie cała prawda, choć dzisiaj dominująca.
Wspomnijmy Michal, niespełna 30-letnią dziewczynę, z którą jeździłem po beduińskich wioskach i miasteczkach na pustyni Negew. Izraelscy Beduini to najniższa i najbardziej upośledzona izraelska grupa społeczna. Mówi się, że są złodziejami, biorą po kilka żon, przemycają ludzi i narkotyki przez granicę z Egiptem. Bywa i tak, lecz Beduini należą przede wszystkim do wykluczonych. Gdyby nie ludzie tacy jak Michal oraz ich beduińscy przyjaciele, którym udało się wyjść poza społeczny margines biedy (to, paradoksalnie, głównie kobiety: prawniczki, nauczycielki akademickie, lekarki), wykluczenie mieszkańców nielegalnie wznoszonych wiosek na pustyni Negew byłoby jeszcze większe.
Spójrzmy na Szowrim Sztika, organizację frontowych kombatantów monitorujących postawę wojska na Terytoriach Okupowanych. Jej założyciele to byli żołnierze walczący przeciwko drugiej intifadzie, ale w Szowrim Sztika są również uczestnicy ostatnich operacji wojskowych w Gazie lub rezerwiści świeżo przeniesieni do cywila, czyli niespełna 30-latkowie. Nacjonalistyczno-religijny Izrael nazywa ich zdrajcami, a ministrowie oświaty z prawicowych rządów zakazali im wstępu do szkół, co tylko dowodzi siły Szowrim Sztika. Lecz nie wszystkie szkoły przejmują się zakazem, no i od czego są fora internetowe, publiczne wystawy dokumentujące okupację Zachodniego Brzegu, odwiedzane przez tysiące Izraelczyków.
Podobną publiczność ma B’tselem, największa i najbardziej znana organizacja broniąca praw człowieka (a więc de facto Palestyńczyków); w gronie jej założycieli w 1989 r. znaleźli się posłowie do Knesetu. B’tselem z równym zapałem pilnuje naruszeń dokonywanych przez Izrael, jak protestuje, z palestyńskimi sojusznikami, przeciwko karze śmierci obowiązującej w Autonomii.
Albo zauważmy Michaela Sfarda, młodego żydowskiego prawnika, który wybronił przed izraelskimi sądami wiele palestyńskich spraw. Jedna z nich – problemy arabskiej wioski Bilin i awantura o ukradzioną przez Izraelczyków ziemię – doczekała się zwycięstwa w sądzie najwyższym Izraela, a na dodatek filmu nominowanego do Oskara.
Dla jednych więc Michael jest bohaterem. Dla innych (w tym wielu ludzi władzy) zdrajcą. Większość Izraelczyków nic o nim nie wie, bo się nie interesuje, całkowicie na własną prośbę. Zupełnie jak w Polsce, ale też gdzie indziej.
Paweł Smoleński
Kategorie: Uncategorized
W odpowiedzi na bardzo antysemicki artykul i wywiad i nawet sam tytul tego artykulu, ktory pasuje do cytatu ‘ZAMORDOWALES I ODZIEDZICZYLES?” HA-RACAHTA VE GAM YARASZTA? Z HEBRAJSKIEGO przesylam bardzo ciekawe wywiady z żołnierzami w ZAHALU. Pod koniec jest wywiad z moja wnuczka / oficerka Mayan (22.33 minuta) . Ona prowadzi oddział żołnierzy Beduinow. Jestem bardzo dumna. Zosia
https://youtu.be/BQl2Ibo-J-I
Wyjątkowo przewrotny i obrzydliwy artykuł.
Smolenski przypisuje sobie szlachetna role bezstronnego mediatora a w rzeczywistości demagogicznie miesza wszystkie tematy w jednym antysemickim kociołku. Jego falszywe ubolewanie nad Holokaustem sluzy tylko temu aby nadać sobie wiarygodności gdy nazywa Izrael okupantem Palestynczykow i ciemiężcą Beduinów i wychwalaj antyizraelska organizacje Betselem.
Nie rozumiem po co mieszac umysłach naszego marcowego grona publikując na tym forum artykuły Smoleńskiego których treść nic nie wyjaśnia a moze tylko wzbudzić odrazę.
Jesli przyjazn polsko-izraelska ma być oparta na warunkach z wizji Smoleńskiego, to lepiej żeby jej w ogóle nie było.
Obawiam się, że to jest Polska prawdziwsza.
Nie będę się rozpisywał, a wrażenie jakie sprawił na mnie ten tekst, niech wyrazi ten link:
Sfard, Eldar,och jaka szkoda ze ich w Polsce nie bylo, gdyby byli to ” niekorzy Polacy” nie byliby szmalcownikami.
Nawet syn Eldara to tez taki Swiety , dziala w ” Sztika” …
I tylko ” niektorzy Beduini” , ale za to inni.. Biedacy, wiekszosc urodzona w Egipcie, ale przywedrowali do Izraela, gdzie zastraszony rzad daje datki na ich 4 zon i 50( piedzisiecioro) dzieci. Taka Polska Pawla Smolenskiego dawno problemy np. z Cyganami( przepraszam, Roma) rozwiaiazala.
I ” mlodzi Izraelczycy” caluja sie z mlodzieza polska, och radost to kakaja.
To kraj Pogotowia Lodzkiego , moze im to nalezy powiedziec , pocalunki nic nie znacza Pawelku, ty tez chyba do dzisiaj podpisujesz ze ci Pawulonu nie zaaplikowano zanim troskliwa zaloga Pogotowia nie zabierze cie do szpitala.