
Jedna z trzech sióstr mojego ojca, po którym żadnego zdjęcia nie mam, bardzo do niego podobna. Jak bliźniaczka. Gęste, czarne włosy nad niskim czołem, oczy ciemne, pewno piwne jak jego, wybitne, nieżydowskie kości policzkowe, jakich każda kobieta by jej pozazdrościła i wybitnie polski, nieżydowski nos. Młodsza o od mojego ojca kilka lat. Nie wiem, ile ma lat na tym zdjęciu, ale żyła niewiele dłużej. Tę elegancką (żałobną?) bluzkę pewno sama uszyła, miała do tego talent. Szyła córkom dziedzica na Nowej Wsi, z którymi się przyjaźniła. Nie zdążyła wyjść za mąż, bo na wsi byli jedyną żydowską rodziną a w dodatku dla jej ojca żaden kandydat nie był dość godny. A może kochała się w żonatym?
Takim jak Aron, mąż Fejgi, jej starszej siostry. Był przystojny i śmiały, okazywałem go na FB z grupą podoficerów w galowych mundurach. Zamieszkał z Fejgą w Rembertowie, gdzie dziadek kupił im sklep. Pod koniec 1939 roku urodził im się syn Baruch, w jidysz Burech, po polsku Buciek – tak samo jak nasz, urodzony półtora roku później. Gdy w rembertowskich getcie nie było co jeść, oddali go na wieś do dziadka. Rywka, nasza wspólna ciotka, go piastowała i była szczęśliwa. Pod koniec lata 1942 i dziadka z Nowej Wsi, i nas z Radoszyny wysiedlono do Dobrego, a parę tygodni później całe Dobre do pobliskiego Stanisławowa. Fejga i Aron zostali w Rembertowie.
Aron z dwoma kolegami z wojska wykradali się nocami na wieś i przyprowadzali zakneblowane krowy na tajny ubój. Stanisławów (od imienia jednego z książąt mazowieckich) leżał nie dalej niż pięćdziesiąt kilometrów od Treblinki, więc gdy po paru tygodniach kazano nam stawić się z walizkami na placu, każdy kto mógł uciekał. W „Żydowskie wojnie” pisałem, że biegliśmy nad ranem przez pole – mama z naszym Bućkiem na ręku – słyszeliśmy wokół strzały. Dobrze pamiętam moment, jak mama z naszym Bućkiem skręciła w prawo. Pomyślałem, że jest jej z Bućkiem za ciężko i pobiegła się schować. Ojciec mnie ciągnął za rękę, gdy nie nadążałem a w końcu wziął mnie na plecy i tak dotarliśmy do umówionego gospodarza w Głęboczycy.

Mama przyszła nazajutrz – bez Bućka. – Gdzie Buciek? – spytałem, ale nikt mi nie odpowiedział. – Ja chcę wiedzieć, gdzie on jest? W „Żydowskiej wojnie” pisałem, że gospodarze, do których mama zaniosła Bućka, ukryli ją, a jego wzięli do izby. Miał loki blond, duże niebeskie oczy, nie płakał, ufny, nie bał się ludzi. Powiedziano nam, że ktoś wydał, że przyszli, sprawdzili i go zabrali. Mama długo miała nadzieję, że ktoś go zabrał dla siebie. Takie ładne dziecko. Że może mu nic ni zrobili. Z filmu „Miejsce urodzenia”, którego mama na szczęście nie widziała, wiemy, że jakiś Stacho Latosek przywiózł go do Piwek do młyna, że rozpoznano go jako żydowskie dziecko i odstawiono na policję do Jadowa. Ja zaraz po filmie poleciałem do Tel Awiwu i spytałem Arona, gdzie mama zostawiła naszego Bućka. – U młynarza w Piwkach – natychmiast odpowiedział.
Jest parę innych cwanych chwytów w tym filmie. I powiedział mi, że również Rywka uciekała ze Stanisławowa, w tym samym czasie co my, w tym samym czasie co my – z jego Bućkiem na ręku. Który miał już trzy lata i był dwa razy cięższy niż nasz. Samej może by się jej udało. Jak jej młodszej siostrze Itce, która dzięki temu dożyła do zimy, gdy Komisja Sanitarna ją znalazła w stodole. Myśmy siedzieli pod strzechą w oborze i widzieliśmy, jak ją wyprowadzali ze źdźbłami słomy w bujnym czarnym warkoczu. Nie miała jeszcze nawet dwudziestu lat. Mam jej zdjęcie wyżej: stoi w zbożu we wiejskiej chustce, rosła wiejska dziewczyna.PS Pisząc “Żydowską wojnę” w 1965 roku w Warszawie, gdy Aron był od lat w Izraelu a moja matka już w Kalifornii, byłem przekonany, że Rywka pojechała ze swymi starymi rodzicami do Treblinki.
Kategorie: Uncategorized