Uncategorized

Szósta kadencja Netanjahu może zakończyć w Izraelu demokrację liberalną


Premier Benjamin Netanjahu.
Premier Benjamin Netanjahu. 

Premier Benjamin Netanjahu nie podąża już drogą Orbana, tylko prezydenta Turcji Erdogana – mówi Konstanty Gebert.

Łukasz Grzymisławski: W piątek na peryferiach Jerozolimy doszło do najkrwawszego zamachu na izraelskich Żydów od 11 lat – Palestyńczyk zabił siedem osób, zanim został zastrzelony przez policję, która twierdzi, że działał sam – mimo to aresztowano 42 osoby.

Dzień wcześniej izraelskie wojsko zabiło dziewięciu Palestyńczyków z organizacji Islamski Dżihad na Zachodnim Brzegu, w obozie dla uchodźców w Dżeninie. To również najkrwawsza od dawna akcja armii – ale od początku roku zginęło już w sumie 32 Palestyńczyków.

Władze Autonomii Palestyńskiej ogłosiły, że zawieszają współpracę z rządem Izraela w kwestiach bezpieczeństwa. A nowy-stary premier Beniamin Netanjahu nakazał służbom „przygotować się na każdy scenariusz”. Obok niego wystąpił nowy minister bezpieczeństwa Itamar Ben Gwir, radykał powiązanym z najbardziej fanatycznymi osadnikami i sam w przeszłości apologeta działań terrorystycznych.

Obecna eskalacja przemocy wieńczy rok z największą – od zakończenia w 2005 r. drugiej intifady – ilością ofiar w tym konflikcie. Dlaczego akurat teraz? Czy powodem jest wejście do rządu polityków skrajnej prawicy?

Konstanty Gebert, publicysta „Kultury Liberalnej”: Ostanie akty przemocy nie mają bezpośredniego związku z powstaniem nowego rządu Netanjahu. Akcja armii w Dżeninie była spowodowana doniesieniami wywiadowczymi o szykującym się tam dużym ataku terrorystycznym. Takie akcje odbywały się też w zeszłym roku, w którym zginęło ponad stu Palestyńczyków i ponad 20 Izraelczyków w rozmaitych zamachach, którym się nie udało zapobiec.

Ważne jest, o jakim miejscu mówimy. Neve Yaakov to biedna dzielnica na północy Jerozolimy, założona w 1924 r. przez żydowskich osadników z Europy Wschodniej, wtedy właściwie pośrodku pustyni. To ta osada pierwsza padła ofiarą napaści Arabów podczas zamieszek w 1929 r., a następnie jej mieszkańcy zostali wypędzeni podczas izraelskiej wojny o niepodległość w 1948 r., gdy te okolice akurat zdobyli Arabowie. Po wojnie sześciodniowej w 1967 r. Neve Yaakov znowu zostało zasiedlone i nadal jest bardzo biedną dzielnicą, niemal w całości ultraortodoksyjną. Tam nawet nie ma porządnej synagogi, są jesziwy i budynek zaadaptowany dla celów modlitewnych. A morderca przybył z sąsiedniej, arabskiej dzielnicy At-Tur, która jest równie biedna i całkowicie pozbawiona perspektyw. On sam miał za sobą już liczne kłopoty z prawem, ale jego dziadek został 25 lat temu zamordowany w Jerozolimie przez żydowskiego terrorystę.

Coraz częściej mamy do czynienia na Zachodnim Brzegu z tzw. samotnymi wilkami, czyli osobami, które na własną rękę, bez koordynacji z jakąkolwiek organizacją dokonują zamachów. I to wynika po prostu z poczucia beznadziei, w jakim żyją ci ludzie.

Protesty w Izraelu. Przeciwko ograniczaniu niezależności sądów i świeckiego charakteru państwa

W listopadzie odbyły się w Izraelu piąte w ciągu czterech lat wybory parlamentarne. Wygrał je Likud i jego nowi koalicjanci, więc Netanjahu po przerwie ponownie objął urząd premiera – ale przecież jest nadal sądzony za korupcję i nadużycia władzy. Jego rząd zamierza przyjąć ustawę dającą Knesetowi prawo odrzucania zwykłą większością głosów wyroków Sądu Najwyższego, do którego premier skieruje odwołanie, jeśli zostanie uznany za winnego. Czy Izrael szybciej zmierza do sytuacji, w którym demokracją pozostaje na papierze, a instytucje kontrolujące władze przestają działać?

– Rządy prawa w Izraelu są rzeczywiście poważnie zagrożone. Aby mieć większość w Knesecie, Netanjahu zawarł koalicję z faszyzującymi partiami, Religijnym Syjonizmem i Żydowską Siłą, a ich politycy zostali ministrami: Itamar Ben Gwir ministrem bezpieczeństwa narodowego, zaś Becalel Smotricz ministrem finansów. To tak, jakby w Polsce za finanse państwa odpowiadał jakiś pałkarz ONR-u. Ale bez głosów Religijnego Syjonizmu Netanjahu nie ma większości, bez której nie uda mu się wykręcić od kary, kiedy skończy się jego proces o korupcję, łapownictwo i nadużycie władzy, tak że to dla niego sprawa życia albo śmierci. Jest całkiem możliwe, że ocalając się przed odpowiedzialnością karną, wydał wyrok śmierci na demokrację w Izraelu.

Problem polega na tym, że w Izraelu nie ma konstytucji, w związku z tym prawem jest to, co ogłosi 61 spośród 120 posłów do Knesetu, natomiast jedyną instytucją, która była w stanie kontrolować arbitralność władzy ustawodawczej, był dotąd Sąd Najwyższy.

Planowane przez rząd reformy wymiaru sprawiedliwości bardzo ograniczą niezależność sądów. Minister sprawiedliwości Jariw Lewin zapowiedział, że zlikwidowana zostanie tzw. „klauzula racjonalności”, która pozwala Sądowi Najwyższemu anulować decyzje rządu, jeśli sędziowie uznają, że są one „wyjątkowo nierozsądne”. Czy w przeszłości często korzystano z tej klauzuli?

– Owszem, ale Netanjahu chce, żeby Kneset mógł zwykłą większością odrzucać decyzje SN. W ten sposób, jak mówi, „niewybrana przez nikogo kasta nie będzie mogła ograniczać praw suwerena”.

Publicysta największego izraelskiego dziennika „Jediot Aharonot” Sewer Plocker napisał parę tygodni temu, że każdy rozsądnie myślący Izraelczyk musi być ciężko przerażony wizją przyszłości Izraela po zaprzysiężeniu nowego rządu. Bo ten szykuje antyliberalną rewolucję na wzór tej, którą obserwujemy na Węgrzech. Tak właśnie będzie?

– To już poszło dalej niż na Węgrzech, czy w Polsce – tutaj mamy zagrożenie typu Erdo?ana. Już przeszła w pierwszym czytaniu ustawa, która pozwala pozbawiać obywatelstwa skazanych za terroryzm, którzy przyjmują pieniądze od władz Autonomii Palestyńskiej. Autonomia przeznacza 180 mln dol. rocznie na pomoc skazanym za terroryzm i ich rodzinom. To jest w ogóle jedna z motywacji Palestyńczyków sięgających po przemoc – w Izraelu nie ma kary śmierci, więc jeżeli zostaną złapani, ich rodziny przechodzą na garnuszek Autonomii, a na nich samych, kiedy wyjdą z więzienia, czeka pewien kapitał. To jest oburzające, ale pomysł, że państwo może swoich obywateli pozbawiać obywatelstwa z choćby jak najbardziej uzasadnionych powodów politycznych, jest czymś w liberalnej demokracji niewyobrażalnym, bo obywatelstwo nie jest własnością rządu.

W kolejce czeka ustawa ułatwiająca dostęp do broni. W Neve Yaakov policja przyjechał 20 minut po rozpoczęciu strzelaniny, a mieszkańcy krzyczeli: Dajcie nam broń, my byśmy się obronili. To akurat bardzo wątpliwe, ponadto nie jest dobrym pomysłem żeby cywile ganiali z bronią w ręku i sami łapali terrorystów.

Ma zostać wprowadzona do kodeksu kara śmierci za terroryzm. Szykowane są ustawy, które pozwalają wycofywać państwowe dotacje dla wydarzeń kulturalnych, które odbywają się w szabas. Być może nie będzie można też wykonywać prac publicznych w szabas.

Skandalicznym przykładem tych nowych zmian jest mianowanie jedynego posła partii Noam, rabina Maoza, na stanowisko koordynatora działań pozaprogramowych w szkołach, w ministerstwie oświaty. W Izraelu masę zajęć w szkołach prowadzą zapraszani mówcy z zewnątrz. A partia Noam uważa homoseksualizm za zboczenie, homoseksualistów za, cytuję jednego z rabinów, „zwierzęta na dwóch nogach” i już zapowiada, że zadba, by edukacja odbywała się w „duchu narodowym”. To jest dużo więcej niż Orban, to jest Erdogan.

Ale czy Netanjahu zdąży wprowadzić te zmiany? W ubiegłym tygodniu na ulice izraelskich miast wyszli obywatele, dla których to już zbyt wiele. 120 tys. ludzi protestowało w Tel Awiwie, razem z liderami opozycji. Czy ten rząd ma szanse dotrwać do końca czteroletniej kadencji?

– Netanjahu nie odpuści, bo póki w Izraelu prokuratura i sądy są niezależne, a na razie jeszcze są, to jest prawdopodobne, że zostanie skazany.

To nie będzie precedens: za korupcję poszedł siedzieć premier Ehud Olmert, za próbę gwałtu poszedł siedzieć prezydent Mosze Kacaw, premier Ariel Szaron nie poszedł pod sąd za korupcję tylko dlatego, że zapadł w śpiączkę i nie było go jak sądzić. To nie jest tak, że klasa polityczna w Izraelu jest bardziej skorumpowana niż gdzie indziej, tylko rzeczywiście wymiar sprawiedliwości jest niezależny. I to chce ukrócić Netanjahu – z powodów osobistych, a jego koalicjanci – z powodów ideologicznych. Netanjahu może w którymś momencie spanikować, a koalicja mu się rozpadnie, natomiast faszyści w następnych wyborach niemal na pewno zwiększą swój stan posiadania. Bo do niedawna jeszcze obowiązywał w Izraelu consensus, że faszystów się nie dopuszcza do władzy. Gdy w latach 80. rabin Kahane został wybrany do Knesetu jako pierwszy żydowski faszystowski poseł, to kiedy przemawiał, wszyscy pozostali posłowie opuszczali salę. Tacy politycy byli izolowani, więc nawet ich wyborcy na nich nie głosowali.

Ale teraz religijni ekstremiści stali się z pozaparlamentarnego marginesu trzecią partią w Izraelu – i to wyreżyserował Netanjahu. On cierpliwie i długo pracował nad tym, żeby sklecić w jedną siłę tych kilka faszystowskich partyjek, które albo nie przekraczały progu (3,25 proc.), albo miały pojedynczych posłów.

Netanjahu chciał, żeby nie marnował się żaden prawicowy głos. No i się udało. Ale teraz faszyści i ich wyborcy zobaczyli, że już można. Oni mogą poczekać. A Netanjahu gra o swoją skórę.

Co stało się w ostatnich latach z Likudem, partią konserwatywną, ale też w tym sensie, że przede wszystkim szanującą państwo prawa? Teraz zamieniła się w partię wodzowską, narzędzie w rękach dbającego o własne interesy Netanjahu. Czy elektorat Likudu jest jednak szerszy i nie ogranicza się do fanów premiera?

– Jest szerszy i jego część przechodziła do innych partii prawicowych takich, jak Nowa Prawica Nafalego Bennetta, poprzedniego premiera i koalicjanta centrowego Jaira Lapida. Część tego elektoratu protestuje dziś na ulicach, ale Likud z partii, która łączyła elementy liberalne i populistyczne, zamienił się w partię wyłącznie populistyczną i wodzowską. Każdy kto próbował odbierać Netanjahu przywództwo w partii lądował poza nią. Gdyby Netanjahu przegrał ostatnie wybory – a przecież jego koalicja w końcu zdobyła wszystkiego 38 tys. głosów więcej niż obóz anty-Netanjahu – to Likud pewnie wybrałby innego przywódcę, który odwróciłby kurs i mielibyśmy powrót do wcześniejszej sytuacji: Izrael zdominowany przez prawicę, ale parlamentarną, przestrzegającą rządów prawa.

Teraz jednak – skoro nie ma konstytucji, nie ma senatu – to jedynie dobra wola i zwyczaj polityczny sprawiają, że zwycięzca nie bierze wszystkiego i nie uchwali np.., że ziemia jest płaska, albo że rudym nie wolno pić herbaty.

Z drugiej strony Netanjahu musiał przed chwilą, po orzeczeniu Sądu Najwyższego, odwołać z rządu Arjego Deriego, przywódcę największej partii wchodzącej w skład koalicji z Likudem. Deri był szefem MSW, ale za rok miał objąć resort finansów – sęk w tym, że dwa lata temu został skazany w zawieszeniu za oszustwa podatkowe. A prawo zabrania skazanym, przez siedem lat od wyroku, piastowania funkcji ministra.

– Netanjahu zapowiedział usunięcie z ustawodawstwa izraelskiego wymóg „rozsądności” decyzji rządowych. Bo decyzje rządowe na mocy prawa muszą być „rozsądne”. Mając 64 głosy w Knesecie Netanjahu przepchnie to – i wtedy ponownie mianuje Deriego ministrem. To się ma stać w ciągu trzech miesięcy.

Blinken w Jerozolimie o niepodległej Palestynie: Trzeba urzeczywistnić wizję dwóch państw

Jest jeszcze presja międzynarodowa na Netanjahu. Szef amerykańskiej dyplomacji Antony Blinken był w tym tygodniu z wizytą w Jerozolimie, w ramach touru po państwach regionu, gdzie głównym tematem jego rozmów jest Iran oraz ewentualne wsparcie wojskowe dla Ukrainy. Ale w Izraelu musiał odnieść się do napiętej sytuacji – i uparcie podkreślał linię Waszyngtonu: mianowicie, że jeśli nie uda się zrealizować projektu „dwóch państw obok siebie”, będzie to „ze szkodą dla bezpieczeństwa Izraela i jego tożsamości w długim okresie, jako państwa żydowskiego”. Jak wielu Izraelczyków zgadza się z tą tezą dzisiaj?

– Nie ma już poparcia dla idei dwóch państw, po żadnej ze stron. Jest bardzo mniejszościowe poparcie dla utopijnego projektu jednego państwa dla dwóch narodów, który wydaje się nie do zrealizowania. Pozostaje liczenie na cud.

Każdy wie, że po drugiej stronie nie ma partnera do rozmów. Deklaracja programowa obecnej koalicji zawiera stwierdzenie, że „naród Izraela posiada wyłączne i niezbywalne prawo do ziemi Izraela”, no to jak się tą ziemią dzielić żeby tam powstało drugie państwo? To jest jednoznaczna deklaracja, która stoi w całkowitej sprzeczności zarówno z tym, co mówił Blinken, jak i z wszystkimi stosownymi rezolucjami podejmowanymi w tej sprawie przez ONZ i deklaracjami poprzednich izraelskich rządów.

Dla Amerykanów, czyli dla administracji Bidena, ten rząd jest koszmarem. W sytuacji, kiedy Demokraci nie kontrolują już Kongresu, a Netanjahu może być witany entuzjastycznie na Kapitolu przez republikańską większość, która by chciała w Stanach przeprowadzić taką rewolucję narodową, jaką on przeprowadza w Izraelu, Biden nie może za bardzo zrażać sobie Netanjahu. Poza tym oba państwa widzą z narastającym przerażeniem zagrożenie ze strony Iranu. To jest może jedna z tych nielicznych kwestii, w których się zgadzają, mimo że Biden jeszcze od czasu do czasu przebąkuje, że dobrze by było, żeby Iran zechciał wrócić do porozumienia ograniczającego jego program atomowy. Iran ewidentnie nie ma zamiaru do niego wrócić.

Niedawny zamach w Isfahanie, gdzie drony zbombardowały irańską fabrykę zbrojeniową, prawie na pewno został przeprowadzony przez izraelskie siły specjalne. Ale to są półśrodki. Iran jest zdeterminowany, żeby program atomowy doprowadzić do końca. Bardziej w tym przeszkadza obecna stłumiona, ale nadal żarząca się rewolta przeciwko rządom ajatollahów niż jakieś izraelskie akcje wojskowe – ale jeżeli zapadnie decyzja, żeby problem atomowy Iranu zlikwidować, to zrealizować to mogą tylko wspólnie Izrael i Stany Zjednoczone. O tym z całą pewnością Blinken rozmawiał z Netanjahu, nawet jeśli prywatnie uważa, że Netanjahu staje się izraelskim Trumpem.

Ale dodajmy dla porządku, że Netanjahu jednak jest popularny w Izraelu nie bez przyczyny: pod jego rządami kraj osiągnął wiele sukcesów, np. w rankingu tygodnika „The Economist” to jest w tej chwili trzecia najlepiej działająca gospodarka świata rozwiniętego. Wiele państw Bliskiego Wschodu znormalizowało stosunki z Izraelem. Armia i wywiad są silne, jak nigdy, a innowacyjna kultura też ma się doskonale. Czy opór przed rozwiązaniem konfliktu z Palestyńczykami w postaci utworzenia jakiejś formy ich państwowości wynika ze strachu przed utratą jakości życia w tym państwie?

– Nie, to nieporozumienie. Netanjahu był kiedyś rzeczywiście dobrym i skutecznym premierem. Do listy jego osiągnięć należałoby dodać, że udało mu się uniknąć wplątania Izraela w jakąkolwiek większą wojnę. I przynajmniej połowa Izraelczyków uważa, że jego procesy to jest czepianie się, bo nawet jak kradnie, to się dzieli, więc o co chodzi.

Problem z porozumieniem o podziale Palestyny od początku jest ten sam: długo było tak, że strona arabska odmawiała uznania, że jakikolwiek Izrael może istnieć. Jeszcze w 2008 r. premier Olmert zaproponował Mahmudowi Abbasowi powstanie niepodległej Palestyny na Zachodnim Brzegu i w Gazie w granicach z 1967 r. i z wymianą terytorialną 5 proc. tego obszaru, z umiędzynarodowieniem miejsc świętych w Jerozolimie i etnicznym podziałem reszty miasta. I Abbas to odrzucił.

On chciał powrotu do granic z 1949 r. – ale to są tylko linie zawieszenia broni, których państwa arabskie zresztą w ogóle nie uznawały. Ponadto te granice utworzyły Gazę, która jest miejscem absolutnie nie do życia, i która dramatycznie wymaga powiększenia swojego terytorium.

Abbas uznał, że jakiekolwiek ustępstwo na rzecz Izraela będzie dowodem słabości i wtedy Hamas, który z kolei uważa, że Izrael po prostu należy zniszczyć, skoczy mu do gardła – więc wolał nie podejmować ryzyka. Prawica izraelska z tej nieustępliwości strony palestyńskiej ogromnie się cieszy, ponieważ uważa, że czas działa na jej korzyść, że stopniowo Zachodni Brzeg będzie zasiedlony, że Żydzi z czasem tam będą stanowili większość, a wtedy nawet będzie można dać Palestyńczykom prawa obywatelskie, takie jak mają Arabowie w Izraelu, bo i tak Żydzi będą większością.

Obie strategie tej kategorycznej odmowy – palestyńskiej oraz prawicy izraelskiej – i liczenia na to, że czas jest po naszej stronie, są samobójcze. Ale Netanjahu na pewno nie zamierza teraz narażać się temu elektoratowi, który go wyniósł do władzy zamiast odesłać go do więzienia.

Łukasz Grzymisławski

Szósta kadencja Netanjahu może zakończyć w Izraelu demokrację liberalną

Kategorie: Uncategorized

3 odpowiedzi »

  1. Pisze Beti E
    Bzdury
    Demokracje zakończy idiotyczna lewica próbując znowu przewrotu politycznego demokratycznie wybranego premiera
    Tym razem nie obejdzie się spokojnie , jak poprzednio
    Narod wyjdzie, a głosujących na Nataniahu jest 2,5 miliona ludzi
    Jeżeli ktoś myśli, ze 64 mandaty pójdą do kosza, bo lewica nie jest w stanie przyjąć przegranej, grubo się myli

  2. Pisze Viktor L

    Demokracje liberalna w Izraelu ,ze strony zydowskiej, moze zakonczyc skorumpowany deep state i humano-idiotyczna lewica

  3. Jedyną racją bytu Izraela jest nie schron dla Żydów, nie model społeczny dla gojów ani nawet nie neo-samarytanizm tak wychwalany (szczególnie) przez najgorszych antysemitów.
    Racją bytu Izraela jest judaizm, wspólna historia Żydów i nacjonalizm żydowski.
    Dlatego Izrael jest państwem wyznaniowym i powinien takim zostać. Aby zachować legitymację hegemonii żydowskiej w Izraelu, przyzwoity poziom życia, i stosunkową tolerancję obywateli w stosunku do innych obywateli.
    Wielu Izraelczyków wierzy jednak w państwo obywatelskie. Jeśli takie powstanie, Izrael straci atrakcję dla Izraelczyków i dla Żydów Diaspory. Ot, jeszcze jedno państw na płw arabskim, chwilowo z wysokim poziomem życia i z ( chwilowo) dużą populacją żydowską. Chwilowo, bo szybko zacznie się odpływ świeckich Żydów pod naciskiem ich sąsiadów muzułmanów (państwo obywatelskie, drogi kumie). A Żydzi Diaspory zostaną w Diasporze. W NYC i w Warszawie jest mniej piasku i mniej muzułmanów.
    Po tej chwili, powiedzmy po dwóch pokoleniach, Izrael stanie się Palestyną, z większością muzułmańską i z topniejącą gminą żydowską. Taki proces przeszły wszystkie państwa które powstały po rozpadzie imperium osmańskiego i dzisiaj nie tylko że nie ma tam Żydów ale i innych wyznań i narodów co kot napłakał, bo ci uciekają stamtąd w panice, od chwili powstania tych państw.
    Bo państwo obywatelskie prowadzone przez muzułmanów jest państwem upadłym. To reguła empiryczna, zbyt powszechna aby ją zignorować. Mimo to ignorują ją wszystkie państwa Zachodu i około 40% Izraelczyków.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.