Uncategorized

Jesteśmy dziećmi wojny


O Archiwum Ringelbluma, wojnie, która opanowała nasze społeczeństwo i Andrzeju Dobrowolskim. Rozmowa z twórcą utworu “A Song for Rachela” powstałego z okazji 80. rocznicy powstania w getcie warszawskim.

Filip Lech: Urodził się pan 12 lat po zakończeniu wojny. Jaki to miało na pana wpływ? W jaki sposób dowiadywał się o tym, co wtedy się stało? Sam urodziłem się 46 lat po wojnie, ale tamte wydarzenia wciąż są dla mnie żywe.

Benhard Lang

Bernhard Lang: Rodzice bardzo wcześnie opowiedzieli mi o wojnie i latach ją poprzedzających. Bawiliśmy się w bunkrach, łuskami po amunicji – w dzieciństwie wojna wciąż była wokół nas. Ale moi rodzice opowiedzieli mi naprawdę straszne rzeczy o wiele później. Mój dziadek był członkiem austriackiego wojskowego ruchu oporu przeciwko Hitlerowi. Ojciec próbował zdezerterować z hitlerowskiej armii, potem był torturowany.

Z ich opowieści wyziera potworny obraz tych czasów, byli naprawdę wystraszeni wojną. Mama żyła w sowieckiej strefie okupacyjnej, jak sobie zapewne wyobrażasz, działy się tam okropne rzeczy. W czasie wojny pracowała jako telefonistka. Kiedy miała 17 lat, pewnego ranka odkryła naprzeciwko swojego biura wóz pełen zwłok. SS-man powiedział jej, że jeśli komuś o tym opowie, to też się tam znajdzie. Jak widzisz, można by długo opowiadać.

Byliśmy pokoleniem wojennym. To zresztą ściśle wiąże się z narodzinami nowej muzyki, która była zjawiskiem powojennym. Kiedy przyjechałem do Polski w 1989 roku, wciąż czułem, że nowa muzyka była w polskim społeczeństwie częścią opozycji. Właściwie wszyscy jesteśmy mniej lub bardziej dziećmi wojny, szczególnie kiedy mówimy o kompozytorach. Na przykład Helmut Lachenmann, nie byłoby go, gdyby nie druga wojna światowa – jakkolwiek brutalnie to nie zabrzmi. Dotyczy to również kompozytorów uchodźców, takich jak György Ligeti, którzy definiowali samego siebie w kontekście wojny i reżimów. W pewien sposób byliśmy tym napiętnowani. W przypadku mojej osoby, ważna była także reakcja na wojnę w Wietnamie, wydarzenie kluczowe dla młodej młodości – wszystkie hipisowskie protesty przeciwko wojnie. Wyobraź to sobie, jako dzieciaki wychodziliśmy na linzeńskie ulice, żeby protestować przeciwko wydarzeniom w Wietnamie. Dzisiaj nikt by tego nie zrobił. Wywodzący się ze Stanów ruch pacyfistyczny bardzo wpłynął na moją młodość, a także na moje postrzeganie kultury w tamtych latach.

Był pan za żelazną kulturą przed 1989 rokiem?

Nie wydaje mi się, po raz pierwszy przyjechałem w 1989 roku. Byłem po trzydziestce, wcześniej zwiedzałem tylko kraje arabskie i Turcję. Potem zacząłem przyjeżdżać regularnie, z naszej perspektywy żelazna kultura była olbrzymim murem, który był zupełnie nieprzenikniony. 1989 rok w Polsce był wyjątkowo przygnębiający. Brakowało żywności, pamiętam ludzi ustawiających się w długie kolejki po jedzenie. Razem z przyjacielem obudziliśmy się o dziewiątej rano, próbowaliśmy zjeść jakieś śniadanie, ale było już za późno – nic dla nas nie zostało, byliśmy za późno. Ludzie ustawiali się w kolejkach od piątej rano. Naprawdę ciężkie czasy.

To samo dotyczy Rosji. Została wyprzedana oligarchom i paskudnym zachodnim biznesmenom, którzy sprzedawali i kupowali wszystko, co tylko mogli; do tego dochodziła jeszcze mafia. W tamtych czasach byłem kilka razy w Rosji, mafia rosła w siłę.

Czy mógłby pan opowiedzieć o swoich wspomnieniach z tamtego czasu? Jakie miejsca pan odwiedził w Polsce?

Byłem w Warszawie i Lublinie, zwiedziłem obóz w Majdanku. Wcześniej z przyczyn osobistych nie byłem w stanie odwiedzić żadnego obozu koncentracyjnego. Moja ciocia Grete była schizofreniczką, przebywała w Tötungsanstalt Hartheim (przeprowadzano tam egzekucje w ramach akcji T4 – przyp. red.). Dziadek ze strony matki wykupił ją od Gauleitera za połowę świni, w ten sposób ją uratował. Wszyscy wiedzieli, co tam się działo, że ludzie są zabijani, to była wiedza powszechna.

Będąc w Lublinie, po raz pierwszy odwiedziłem obóz zagłady. Nagrywałem utwór z Orkiestrą Filharmonii im. Henryka Wieniawskiego w Lublinie, po wizycie w Majdanku zniszczyłem tę kompozycję, stworzyłem utwór elektroniczny, nazywa się “A Room Full of Shoes 9”. Zobaczyłem pomieszczenie pełne dziecięcych butów. Ojciec trzymał w domu dużo przedmiotów z czasów wojny na strychu, znałem ten zapach rozkładającej się 40-letniej skóry. Muszę przyznać, że przeżyłem wtedy załamanie nerwowe. Byłem w Lublinie z Wolfgangiem Liebhartem, kompozytorem, źle się poczułem, byłem oszołomiony. Po powrocie napisałem zupełnie inny utwór, który nagraliśmy z lubelską orkiestrą. Inny kompozytor, Dieter Kaufmann, szukał śladów swojego ojca, który służył tam w wojsku.

Co wiedział pan o powstaniu w getcie warszawskim?

Wiedziałem podstawowe rzeczy, ale nie byłem specjalistą w tym zakresie. Peter Paul Kainrath, dyrektor Klangforum Wien, poprosił mnie, żebym przyjrzał się temu tematowi. Zacząłem czytać, wcześniej wiedziałem już dość dużo o wojnie w Polsce (mój profesor kompozycji, Andrzej Dobrowolski, był Polakiem). Niemiecka inwazja była bardzo ważna z perspektywy rozwoju wojskowych strategii w czasach drugiej wojny, o czym dowiedziałem się podczas pierwszego pobytu w Warszawie. W 1989 roku w kościołach nie było świętych obrazów, ale były zdjęcia zniszczonej Warszawy. Po wojnie Warszawa wznosiła się pół metra nad ziemię, pozostał sam gruz, była starta w pył.

Szczegółową wiedzę o powstaniu w getcie zdobyłem dzięki lekturze przetłumaczonych części Archiwum Ringelbluma. Czytałem całą dokumentację, poznawałem tło historyczne. Największe wrażenie zrobiły na mnie wspomnienia osób, które były zamknięte. Podczas moich lektur, kiedy już komponowałem utwór, wybuchła wojna w Ukrainie. To były moje urodziny; urodziłem się 24 lutego – najgorszy dzień na urodziny, jaki można sobie wyobrazić. Popadłem w głęboką depresję i nie byłem w stanie dalej pisać.

Archiwum Ringelbluma opowiada o podobnych zdarzeniach – one są oczywiście zupełnie inne, bez dwóch zdań. Ale ludzie w Warszawie też nie mogli uwierzyć, że takie wydarzenia są możliwe. Mówili: nie napadną na nas, nie dojdzie do wojny. Nie wierzyli do ostatniej chwili, do momentu, w którym zaczęła się wojna. To takie przygnębiające, że to wszystko się powtarza, nie zniknęło, ciągle powraca. Przez jakiś czas nie mogłem pracować nad tym utworem. W końcu poczułem się trochę lepiej, powiedziałem sobie, że muszę skończyć ten utwór. I że komponowanie będzie rodzajem terapii.

Dokumenty z Archiwum Ringelbluma sprawiają, że wątpisz w ludzkość; to, co człowiek jest zdolny zrobić człowiekowi, stawia nasz gatunek w najgorszym świetle. Jeden mężczyzna, nie znamy jego nazwiska, ale używam w utworze jego wypowiedzi zawartej w Archiwum, jest zupełnie przetrącony panującą sytuacją. Zaczyna nienawidzić całej ludzkości. Mówi: wszyscy ludzie są źli, chciałbym tylko strzelać do Niemców, człowieczeństwo nie istnieje. Te fragmenty budzą pesymizm, ale możesz też zdać sobie sprawę, że ten system jest tak skonstruowany, to on powoduje, że tak się zachowujesz. Nie możemy dać się wciągnąć systemowi, popaść w jego cynizm.

Uważam, że tworzenie dzieł sztuki oparteych na dokumentach – szczególnie w dzisiejszej sytuacji – jest właściwe. Dokumenty nie potrzebują żadnego komentarza. Dlatego zainteresowało mnie Archiwum Ringelbluma, zacząłem zwracać większą uwagę na tego rodzaju teksty, one nie kłamią. To po prostu dzienniki.

Trudno wyobrazić sobie treści zawarte w Archiwum Ringelbluma. Szczególnie tom “Getto warszawskie. Życie codzienne”, opisujący postępującą degradację ludzkich istnień. Z dnia na dzień byli coraz bardziej korumpowani głodem, potrzebą przetrwania – to sprawia, że człowiek przestaje być człowiekiem. Technika przekształcania ludzi w zwierzęta.

Czy chciałby pan powiedzieć coś przed premierą “A Song for Rachela”?

Nie.

W jaki sposób muzyka może opowiadać o historii?

Powiedziałbym, że istnieje rodzaj muzyki zbudowanej zarówno z werbalnych, jak i niewerbalnych systemów komunikacji. Kiedy do muzyki wkracza język, możesz w ten sposób wygłaszać stanowiska polityczne. Niebezpieczną, choć potężną, właściwością muzyki jest jej część niewerbalna – kiedy możesz przekazać emocje, zmieniać lub tworzyć świadomość. Myślę, że – tak jak mówił Michel Foucault – możliwość wpływania na świadomość jest jednym z najciekawszych zadań estetyki i sztuki. Zmienić czyjąś perspektywę, sposób postrzegania świata – to prawdziwa siła muzyki. Widzieliśmy to na przykładzie wojny wietnamskiej. Jedna piosenka Boba Dylana była w stanie bardziej przekonać ludzi do konieczności pokojowego nastawienia niż setki konferencji prowadzonych przez polityków. Muzyka jako język duszy jest w stanie nieść ludziom przesłania pokoju i zrozumienia. Widzieliśmy to w latach 60., muzyka wtedy wygrała.

To działa w obydwie strony. Wiemy, w jak inteligentny sposób muzykę wykorzystywały władze III Rzeszy, żeby mobilizować ludzi do wysiłku wojennego. Postrzegam całą strukturę III Rzeszy jako wielkie mise en scène wagnerowskiego Götterdämmerung – wielką operę pozostawiającą na ziemiach zgliszcza, bogów spadających z nieba.

Kluczowy jest wymiar intencjonalności towarzyszącej sztuce. Intencjonalność zawarta w danej kompozycji może wyraźnie rozjaśnić świadomość; to temat, który wcale nie jest przestarzały, ale jest lekko zapomniany. Jako młodzieniec widziałem osoby protestujące przeciwko wojnie, widziałem ich sukces – wojna się skończyła. Podejście Amerykanów do tematu wojny zmieniło się (u nas odbywało się to z pięcio-sześcioletnim opóźnieniem, ale się odbyło). Potem media i politycy starali się znormalizować wojnę, trwająca całe dekady praca przyniosła sukces. Udało im się, dzisiaj ludzie już nie są krytyczni w stosunku do wojny.

Tutaj chodzi o pamięć. Niezapominanie o tym, co stało się na ziemi, po której stąpamy. O tym, co naprawdę zmieniło ludzi i przeobraziło ich w potwory. Stworzyło społeczeństwo, od którego chcesz uciekać, być jak najdalej od ludzi. Myślę, że w dzisiejszych czasach oświecenie i intencjonalność jest ważna, jak nigdy wcześniej. Uważam, że ludzie za bardzo przyzwyczaili się do wojny, zaczęli ją w pewien sposób akceptować. Politycy robią interesy, handlując bronią. W jakich czasach żyjemy? Czy to przygotowania do III wojny światowej?

Myślę, że wojna zawładnęła naszym społeczeństwem. Napięcie pomiędzy ludźmi wzrasta, bogaci i wykarmieni stają się agresywni w stosunku do reszty społeczeństwa. Obserwowaliśmy to w przypadku zachowań ludzi związanych z COVID-em. Muszę to powiedzieć, bałem się swoich sąsiadów. Przez przypadek znalazłem się w okolicy demonstracji anty-szczepionkowej w Wiedniu, postrzegam tych ludzi jako niebezpiecznych. Nie spodziewałem się, że kiedyś doświadczę czegoś takiego. Przypominało mi to opowieści mojej matki z czasów, w których Hitler wkroczył do Austrii, niektórzy wtedy oszaleli.

Powtórzę to raz jeszcze: chodzi o pamięć. Nie powinniśmy nigdy zapomnieć o tym, co opisuje Archiwum Ringelbluma. Jak szybko ludzkość może zmienić się w coś potwornego. Z drugiej strony, trzeba walczyć z porządkiem, który to umożliwia. Muszę przyznać, że w latach 80. byłem całkiem optymistyczny – wydawało mi się, że stajemy się otwartym społeczeństwem, w którym wszystko jest możliwe, a naziści występują tylko w filmach Stevena Spielberga, zniknęli. Przełom nadeszedł w XXI wieku, tak mi się wydaje. Oczywiście, już wcześniej zachodziły drobne zmiany, ale wtedy doszło do rażącej akceptacji skrajnie prawicowej polityki w Europie. Berlusconi, Orban – wszyscy ci kolesie, których wybrano do Parlamentu Europejskiego. Wtedy zaczął zmieniać się system. Nagle powróciła wnuczka Mussoliniego. Dobrze, że Hitler nie miał dzieci. Niestety wciąż są z nami ludzie pokrewni mu duchem.

18 września 1946 wydobycie w gruzach przy ulicy Nowolipki 68 Podziemnego Archiwum Getta Warszawskiego, fot. Władysław Forbert /PAP

18 września 1946 wydobycie w gruzach przy ulicy Nowolipki 68 Podziemnego Archiwum Getta Warszawskiego, fot. Władysław Forbert /PAP

Czy istnieją utwory związane z historią, które są panu szczególnie bliskie?

Oczywiście. “A Survivor from Warsaw ” Arnolda Schoenberga, “Tren – Ofiarom Hiroszimy” Krzysztofa Pendereckiego, III Symfonia Henryka Mikołaja Góreckiego, “Different Trains” Steve’a Reicha. Większość utworów Lachenmanna to dzieła polityczne. Niektóre utwory Petera Ablingera, szczególnie z cyklu “Voices and Piano”, niosą ze sobą silne przesłanie. To pierwsze pozycje, które przychodzą mi na myśl.

Byłem pod wielkim wrażeniem, kiedy Andrzej Dobrowolski w latach 80. na Akademii w Grazu puścił nam “Treny” Pendereckiego. One niosą za sobą tak silne polityczne przesłanie, że nie potrzeba już żadnych słów. Wiesz dokładnie, o co chodzi w tej muzyce.

Jak długo znał pan Andrzeja Dobrowolskiego? Jak go pan wspomina?

Poznaliśmy się na początku lat 80. Nie zdałem egzaminów wstępnych na wydział kompozycji, ale byłem bardzo uparty, więc i tak przychodziłem na jego wykłady. Chociaż czasami mnie wyrzucał. Na początku chciał mi udowodnić, że jestem szalony i nie zagrzeję miejsca na uczelni. Mam grubą skórę, byłem bardzo zawzięty i w końcu zostałem jego ulubionym studentem. Był bardzo surowym nauczycielem, człowiekiem starej szkoły, jestem za to niezmiernie wdzięczny. Szczególnie dzisiaj, kiedy sam jestem wykładowcą. Dostrzegam, że dzisiejszym kompozytorom i kompozytorkom będzie brakowało takiego nauczyciela, jakim był Dobrowolski.

Był wspaniałą osobą. Czasami pakował nas w samochód, zabierał z Grazu na różne festiwale. Przywiózł nas na Warszawską Jesień, gdzie przedstawił nam Witolda Lutosławskiego i Oliviera Messiaena. Był również doświadczonym politykiem – stworzył Instytut Kompozycji, który do dzisiaj jest jednym z najbardziej znanych? ośrodków artystycznych w świecie muzyki. To jego zasługa.

Moje ostatnie pytanie jest dość skomplikowane: co znaczy dla pana być kompozytorem?

To proste pytanie, ale rzeczywiście nie jest łatwe. Postrzegam siebie jako robotnika – w dosłownym tego słowa znaczeniu. Swoją pracę wykonuję własnymi rękami, sam ją sprzedaję i działam w różnych polach przemysłu kulturowego. Widzę siebie jako przedsiębiorstwo zajmujące się różnymi dziedzinami pracy i produkcji. W procesie kompozycji uwielbiam to, że nie jestem wyalienowany w stosunku do własnego produktu, mogę się z nim identyfikować. To nieco idealistyczne spojrzenie, w końcu kapitalizm musi sprawić, żebyśmy byli ofiarami wyzysku, ale lubię postrzegać się w taki sposób. Jako osoba pracująca. W języku niemieckim: Arbeiter.

Jesteśmy dziećmi wojny

Autor: Filip Lech

Od 2013 roku redaktor muzyczny Culture.pl, wcześniej związany z redakcją “Glissanda”. Publikował także we “Wprost”, “Ruchu Muzycznym”, “Dwutygodniku”, “Trans/wizjach” i kilku innych miejscach. Jest didżejem, jego sety można usłyszeć m.in. we francuskim LYL Radio i warszawskim Radiu Kapitał. Wspólnie z Lubomirem Grzelakiem (Lutto Lento) prowadzi wytwórnię DUNNO Recordings. Opiekuje się trzema kotami.

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.