
Oficjalny kanon historii najnowszej zyskał i w Polsce, i w Izraelu wartość niemal sakralną. Jakiekolwiek odejście od niego jest uznawane za niemalże akt odszczepieństwa narodowego, zdradę i bluźnierstwo.
Nie zdarzyło się chyba jeszcze w historii stosunków międzynarodowych, by program wycieczek szkolnych zatwierdzano na szczeblu parlamentów. Ale wizyty młodzieży izraelskiej w Polsce to nie zwykłe wycieczki: to element realizacji polityki historycznej państwa.
Odwiedzenie Auschwitz czy Treblinki ma pokazać uczniom, jakie są nieuchronne skutki życia w diasporze i dlaczego powstanie Izraela było koniecznością, a jego obrona jedynym sposobem na uniknięcie ponownego ludobójstwa. Wycieczki nie odwiedzają innych w Polsce miejsc nie z – całkiem skądinąd realnych – antypolskich uprzedzeń, ale dlatego, że nic, co nie jest związane z Zagładą, się w tych wycieczkach nie liczy. Tu o zanegowanie diaspory, nie Polski chodzi.

Tyle tylko, że Polska sama zaczęła forsować własną politykę historyczną, czyniąc z II wojny światowej i jej bezpośrednich następstw definiujący moment polskich dziejów. Obie próby są równie niemądre, bo budując tożsamość wokół cierpienia, zachęca się do niej głównie tych, którzy cierpieć pragną. Są też równie historycznie bezzasadne. Historia obu narodów naprawdę nie polega na tym, że czekały one na Niemców, którzy by poprzez swoje zbrodnie nadali jej wreszcie jakiś sens. W przypadku Izraela pewnym usprawiedliwieniem jest jedynie radykalna podwójna nieciągłość, jaką spowodowała wojna. Ludobójstwo przerwało biologiczną ciągłość trwania narodu, który do dziś nie odzyskał swej przedwojennej liczebności, zaś państwo powstało po niemal trwającej dwa tysiące lat przerwie, a więc od nowa, a nie – jak Polska – odrodzone.
Żydzi zdradzili Zbawiciela, Polacy ukradli historię
Wszystko to sprawiło, że oficjalny kanon historii najnowszej zyskał w obu państwach wartość niemal sakralną. Jakiekolwiek odejście odeń, nie tylko w oczach władz, nie jest uprawnionym głosem w dyskusji czy ewentualnie co najwyżej błędem – lecz stanowi nieledwie akt odszczepieństwa narodowego, zdradę i bluźnierstwo.
W obu społeczeństwach posłużono się tu, zapewne nieświadomie, matrycą konfliktu z czasu powstania chrześcijaństwa. Żydzi są więc winni zdrady Zbawiciela (w wypadku Polaków – zbiorowego), zaparcia się prawdy, niewdzięczności i wreszcie bogobójstwa (czego odpowiednikiem w polskiej narracji historycznej jest dręczenie przez Żydów Polaków komunizmem).
Polacy zaś w izraelskiej polityce historycznej winni są kradzieży żydowskiej historii świętej (w tym przypadku narracji o Zagładzie), przerobienia jej i próby narzucenia jej Żydom – jej autorom wszak i jedynemu uprawnionemu podmiotowi. W takim kontekście jakiekolwiek merytoryczne uwagi – jak stwierdzenie, że większość Żydów nie wyjechała do Izraela, a większość Polaków nie pomagała Żydom – stają się po prostu głosami nie na temat. Tym bardziej że choć owe polityki historyczne wylansowali bliźniaczo podobni prawicowi populiści, rządzący i w Jerozolimie, i w Warszawie, to liberalna i lewicowa opozycja w obu krajach ochoczo je poparła.
Podpisane niedawno porozumienie właśnie dlatego ma być ratyfikowane przez parlamenty, żeby potwierdzić jego kluczową rolę w definiowaniu dogmatów owych niby-historycznych, a w rzeczywistości sakralnych narracji. Dlatego też uwzględnienie na liście polskich miejsc, które izraelskie wycieczki mogą odwiedzić, muzeów „żołnierzy wyklętych” oraz muzeum rodziny Ulmów, budzi tak ogromny sprzeciw po stronie izraelskiej. Nie chodzi tu o jakikolwiek przymus – wszak wycieczki mogą tam chodzić, ale wcale nie muszą. Zgrozę budzi sama myśl, że Żydzi mogliby odwiedzać miejsca, gdzie oddaje się cześć także ich mordercom, takim jak choćby Józef Kuraś, ps. „Ogień”, uhonorowany ostatnio specjalną monetą przez NBP. W muzeum Ulmów z kolei nie chodzi o to, o czym ono mówi – Sprawiedliwym w Izraelu oddaje się wszak cześć – ale o to, co przemilcza, czyli jak bardzo Sprawiedliwi byli w swej szlachetności sami i otoczeni trwającą nieraz do dziś wrogością.
Z historią można zrobić wszystko
Inteligentni wychowawcy nie protestowaliby jednak przeciw takim wizytom – przeciwnie. Trudno wszak o lepszy sposób na wzmacnianie u młodzieży utożsamienia z własnym narodem niż pozwolenie jej na doświadczenie cudzej narracji, w której chwali się morderców Żydów i zakłamuje doświadczenie ich ratowników. Tym bardziej że nie chodzi wszak jedynie o wydarzenia sprzed osiemdziesięciu lat, lecz o ich konkretną polityczną instrumentalizację dziś.
Ale takiej dekonstrukcji polskiej wersji zinstrumentalizowanej historii świętej II wojny izraelscy wychowawcy zapewne nie podejmą, bo oznaczałoby to zgodę na podobną dekonstrukcję ich własnej jej wersji. Czy historia “przyznała rację” syjonizmowi i przekreśliła wartość diaspory? Czy istotnie cały świat jest „przeciwko nam” i czy doświadczenie niemieckiej okupacji unieważnia – przy wszystkich ich różnicach – potępienie okupacji izraelskiej? I czy w ogóle takiego rodzaju sylogizmy, na których obie narracje są zresztą zbudowane, mają cokolwiek wspólnego z historią jako nauką?
Instrumentalizatorzy wiedzą oczywiście, że nie, i dlatego postępują z historią całkowicie dowolnie. Premier Morawiecki twierdzi, że każdy z około 300 tys. polskich Żydów, którzy przeżyli, “przeżył dlatego, że spotkał Polaka” – choć znakomita większość z nich przeżyła w Związku Sowieckim, zaś w okupowanej Polsce część istotnie przeżyła dlatego, że spotkała Polaka, lecz część dlatego, że Polaka nie spotkała. Wszystko zależało od tego, na jakich Polaków natrafili. Tych, którzy pomagali, było bardzo niewielu, choć na pewno więcej niż te niemal 8 tys. uhonorowanych medalem Yad Vashem. Ale prezydent Duda twierdzi, że było ich „kilkaset tysięcy, może milion”, tym samym trywializując ich niewątpliwe bohaterstwo.
Premierzy Izraela nie lepsi: Netanjahu potrafił powiedzieć, że pomysł Zagłady podsunął Hitlerowi mufti Jerozolimy, a Jair Lapid – zmyślić oświęcimską historię własnej babki. On też polską ustawę o niepodważalności po 30 latach decyzji administracyjnych określił całkiem niesłusznie mianem antysemickiej, miast potępić antysemickie pobudki nieuchwalenia ustawy restytucyjnej.
Polska ograła Izrael. Ale to bez znaczenia
To właśnie w proteście przeciwko tej ustawie Lapid nakazał wstrzymanie wycieczek młodzieży izraelskiej do Polski, dając polskiej prawicy nieoczekiwany prezent. Warszawa bowiem, całkiem zasadnie, uzależniła zgodę na powrót wycieczek od zaprzestania ich ochraniania przez uzbrojonych ochroniarzy oraz od poszerzenia ich programu także o treści niezwiązane z Zagładą. Wycieczki są w Polsce bezpieczne, ale żaden izraelski polityk nie chciał być tym, który skasował ochronę – a potem, nie daj Boże, coś się stało. Odwiedziny na Wawelu czy spotkanie z polskimi rówieśnikami poszerzyłyby horyzonty uczestników – ale w tych wycieczkach nie o poszerzenie horyzontów, lecz o ich zawężenie wszak chodzi. Czy polskie pielgrzymki do Ziemi Świętej zwiedzają kibuce?
Podpisane porozumienie jest niemal całkowitym sukcesem strony polskiej: jej żądania zostały spełnione. Tak też było w 2018 r., gdy z nowelizacji ustawy o IPN usunięto kompromitujący Warszawę – w oczach nie tylko Jerozolimy, ale też świata – artykuł penalizujący nieprzyjemne dla Polski mówienie o Zagładzie. W zamian za tę rejteradę, której i tak trzeba było dokonać, Warszawa zyskała potwierdzenie przez izraelskiego premiera, że „antypolonizm” jest jak antysemityzm, a Polacy przede wszystkim ratowali. Już drugi raz więc Polska dyplomatycznie ograła Izrael, co jest o tyle bez znaczenia, że polityka historyczna rządów obu krajów nadal fałszuje – każda na swój sposób – historię po prostu. Tę bez polityki.
Konstanty Gebert
Spór o wycieczki Izraelczyków do Polski. Polityka Warszawy i Jerozolimy fałszuje historię
Kategorie: Uncategorized
Od czasów Marka Edelmana nie czytałem tak wnikliwej analizy naszej wspólnej historii, a zwłaszcza teraźniejszości….