
„Właściciele niewielkich przedsiębiorstw, firm przemysłowych, usługowych, drobni rzemieślnicy, kupcy, restauratorzy”. Albo „warstwa drobnych wytwórców towarowych mających środki produkcji i niewielką własność prywatną”. Także „postawa życiowa, sposób myślenia, obyczaje […]; ciasnota poglądów, filisterstwo, kołtuństwo”. Albo „mentalność, postawa drobnomieszczańska, dulszczyzna, filisterstwo”.
Nie lepszy jest przymiotnik drobnomieszczański: „zacofany, ograniczony, filisterski, kołtuński” oraz „będący wyrazem czyjegoś ograniczenia, niewykształcenia, wysokich aspiracji, wysokiego mniemania o sobie oraz obłudy, snobizmu; ciasny, pospolity. Są także „mieszczańskie poglądy” i „mieszczański gust”. Tak nas traktują prawomocne słowniki współczesnego języka polskiego, Warszawa 1996 i języka polskiego, PWN 1978.
Nie lepiej literatura. „W strasznych mieszkaniach […] straszni mieszczanie […]” Owszem, mieszkania były straszne – przeważnie są. Byłem w nich przed komuną, za komuny i po. „Bełkocą, bredzą, że deszcz, że drogo, że to, że tamto” – to nie bełkot, ale normalny ludzko small-talk, panie poeto. „Patrzą na prawo, patrzą na lewo […] że dom, że Stasiek, że koń, że drzewo…”? A co tylko o Einsteinie i Tuwimie mają mówić? „[Ż]e Ford… że kino…że Bóg… że Rosja…radio, sport, wojna” – to by się poecie udało, gdyby nie uznał, że taka normalna i do dziś aktualna rozmowa, to rosnąca „brednia potworna”.
„Pod łóżka włażą, złodzieja węszą” to była normalka w złodziejskich latach post-komunistycznych, gdy nawet arcyinteligenckie mieszkania zamykano dosłownie na cztery spusty. „Kieszonki, kwitki” każdy je ma i nikt prócz księcia Walii nie może ich nie mieć. „Spodnie na tyłkach zacerowane” a także zacerowane swetry i skarpety miał prawie każdy w mojej klasie gimnazjalnej i licealnej, a był to koniec lat 40-ych i początek 50-ych – najbardziej antymieszczański i antydrobnomieszczański okres w polskiej kulturze. Że się modlą „od nagłej śmierci… od wojny… głodu?” Czy to dziwi przemądrzałego poetę?
Według definicji słownikowej chłopi jako „warstwa drobnych wytwórców towarowych mających środki produkcji i niewielką własność prywatną” byli de facto drobnomieszczanami. Dlatego i ich wszechwładne państwo socjalistyczno-komunistyczne usiłowało zniszczyć jako klasę niezależną od władzy państwowej. „Sobą można być tylko wtedy, gdy się coś ma. Sobą mogli być tylko chłopi. Chłop miał ziemi niewiele, ale miał. Produkował niedużo, ale ceny nie szły w dół, tylko w górę.
Nie było też dziedziców z ich wielkimi polami i maszynami, nie było konkurencji. Nie stanowiły przecież konkurencji PGR-y, które więcej zmarnują niż zbiorą. […] Z przyjemnością patrzyłem na pewne siebie chłopskie twarze. Brakowało mi takich twarzy. Brakowało mi ich jak lekarstwa”. Tak pisałem przed laty w opow. „Ojczyzna”. Drobnomieszczanami byli prawie wszyscy polscy Żydzi, przeszło trzy miliony. Całe Dobre, cała moja rodzina, przyjaciele, wszyscy, których lubiłem. Rzemieślnicy, kupcy, sklepikarze. Mój ojciec i jego ojciec byli wiejskimi pachciarzami, ale mieli nieruchomości w mieście, a więc byli mieszczanami. Także pradziadek, który miał tartak. Pradziadka nie pamiętam, ale ani ojcu ani w obu dziadkach i babkach nie zauważyłem niczego strasznego.
„Pan Lauke był sąsiadem Julka, który mieszkał na podwórzu. Rozstawiał on warsztat stolarski. Julek obserwował go, jak pracował; lubił zapach, który pojawiał się podczas pracy stolarza”. Ja z przyjemnością patrzyłem na pracę sprawnych drobnomieszczańskich rąk mojego dziadka z Dobrego, który był między innymi szklarzem (patrz zbiór „Ekipa Antygona). Ojciec Jana Karskiego rymarzem. Niczego strasznego o nim nie wiemy. Ojciec Juliana Tuwima był całkiem mieszczańskim urzędnikiem bankowym. Podobnie Witold Gombrowicz, gdy w Buenos Aires przestał być ziemianinem. „Straszny” wiersz Tuwima można wytłumaczyć (choć nie usprawiedliwić) cyganeryjną modą i modnym wtenczas artystowskim fanatyzmem albo zwykłą neurozą. Z wyjątkiem skrajnie pogardliwej kody: „zasypiają z mordą na piersi”. Taka pogarda była potrzebna komunistom do niszczenia mieszczaństwa i drobnomieszczaństwa jako klasy konkurencyjnej do władzy. Inteligencja, zwłaszcza artystyczna, pomagała to czynić od podstaw, ideologicznie jak w cytowanej tutaj pożal się Boże utworze.
PS Niemcy wcale nie poważają szlachty. Szlachcic? A to taki co siedzi na koniu i nic nie robi… Do mieszczańskich krajów, jak Niemcy, Anglia, Francja, Italia, Skandynawia i oczywiście Ameryka, pchają się biedacy z całego świata, żeby jak najprędzej zostać drobnomieszczanami. Chybiona satyra Tuwima jest tam zupełnie nieczytelna.
Kategorie: Uncategorized
Tuwim byl genialnym poeta.Lubil otaczac sie pilsudczykami jednoczesnie pomstujac na nich i sympatyzujac z komunistami.Jego sympatie sprowadzily go spowrotem do PRLu-,gdzie pisal wierszyki dla dzieci i slynny wiersz ”Dzielnych zolnierzy i generalow ma generalissimus Stalin…”Jego dawni koledzy ze Skamandra nie chcieli z nim gadac.Czytajmy jego przedwojenna poezje ,ale nie idealizujmy autora.
Trudno mi się pogodzić z druzgocącą krytyką jednego z najpopularniejszych, w swoim czasie, wierszy Tuwima.
Właśnie ”w swoim czasie” bo wiersz pochodzi z 1933 roku i ówczesne mieszczaństwo, być może, uczciwie sobie zasłużyło na satyrę poety mimo, że do tej społeczności należeli i moi przodkowie. Satyra Tuwima staje się dopiero chybiona i zupełnie nieczytelna jeśli przyjąć tytułowe założenie autora artykułu, że my też zostaliśmy skatalogowani przez poetę jako członkowie społeczności strasznych mieszczan. Osobiście, bardzo bym nie chciał się znaleźć w społeczeństwie z lat 30-tych ubiegłego wieku; na szczęście wiele się zmieniło od tego czasu.
Jerzy Holcman