
Popiół i Popiół, bajka „z tysiąca i jednej niemocy”, którą w swym najnowszym tomie wierszy opowiada Titkow, nie jest lekturą dla tych, którzy w poezji szukają radości, czy choćby tylko pocieszenia.

Książkę otwiera mott cała strona, a wszystkie, od Horacego po Ednę St Vincent Millay, są o przygotowaniach do umierania. Pierwszy wiersz jest ich bezpośrednim przedłużeniem, ale przede wszystkim najszczerszym wyznaniem – to, co boli najbardziej, to obojętność świata. Obojętność świata na istnienie każdego z nas i przede wszystkim na koniec tego istnienia, choć dla każdego umierającego, równa się on końcowi świata.
Stronę dalej pojawia się wszechobecna w tych wierszach, wyjęta ze średniowiecznego dance macabre, Pyszna Pani „z naostrzoną kosą, która nie trafiła nigdy na kamień”.
Wiele wierszy nie pozostawia żadnej wątpliwości: ich narratorem jest autor Andrzej Titkow. Przekazują przecież o wiele więcej niż jego osobiste bóle i lęki. Opowiadając o sobie i o swej rodzinie, poeta potrafi wznieść się ponad prywatną swoją jednostkowość i dojść do uogólnienia, które ważne może być dla wszystkich.
Czasem aluzyjnie, a czasem tworząc z nich temat wiersza, nawiązuje do swych poplątanych, rosyjskich i żydowskich korzeni. Aż w wierszu „Kiedy Czytam”, wydobywa ważniejsze dla poety, bo literackie pokrewieństwa. To z Glinczanką powoduje rozpacz jego żydowskiego serca, jego rosyjskie serce szlocha z Achmatową, niemieckie z Rilkem, a polskie z Miłoszem. I wobec zła, na które tak wrażliwy jest autor, „krwawi moja ludzka, ziemska i nieziemska dusza”.
W tym zbiorze, w sposób nieco zawoalowany, bardzo ważną rolę odgrywa Syzyf, którego „karcące spojrzenie nie skutkuje” w zamykającym tom wierszu „Popiół i Popiół”.
Syzyf to niewątpliwie alter ego autora-narratora, kuszonego by „robić nic”, ale skazanego, jak król Efyry, na nieprzerwane działanie – musi toczyć ten głaz, choć wie, że nie dopcha do szczytu. „Ryjesz w opornej skale, którą skruszy czas” – charakteryzuje swą twórczość. Pewnie dlatego nie potrafi się cieszyć sukcesami i ubolewa, że „nawet wśród spełnień brak lotów podniebnych i tęczowych dni”.
Gubi się poeta w nieprzeniknionej i nie wiadomo na ile prawdziwej linearności czasu i dziwi się, że po latach, „tą samą ulicą, tak inną, ten sam ja, całkiem odmienny wciąż idę”. A w innym wierszu, dramatyczne pytanie o byt i czas, formułuje po mironowsku: „A gdzie teraz, to wtedy, gdzie to wtedy teraz?”
Zastanawiając się, „o czym zapomniałem, co chcę zapamiętać w tej krótkiej chwili od życia do śmierci”, nieświadomie ujawnia swe wciąż bardzo wysokie ambicje, bo chce zapamiętać świat cały i ten zapamiętany zostawić jako dziedzictwo.
Z rzadka Titkow potrafi przebić się przez beznadziejność, choć nie ma pewności, czy to odrobina optymizmu, czy inna strona obojętności świata: „Koniec świata powtarza się co dzień i codziennie ten udręczony, zagrożony, torturowany świat, powoli, mozolnie, od nowa, zmartwychwstaje”.
A uczestnicząc w pogrzebie, nie zważając na nieznośny ciężar bytu, który okazuje się równie nieznośną lekkością niebytu, potrafi znaleźć wielki powód do radości: „Przez konary drzew na płytę grobową leją się promienie słońca i śpiewają ptaki. Ciesz się tym dniem, jeszcze żyjesz”.
Nie wiem czy to żydowskie korzenie dyktowały poecie Kartkę z Tel Awiwu i Pocztówkę z Jerozolimy. W Tel Awiwie, mieście, które nigdy nie zasypia, razi go coraz wyraźniejsze, coraz bardziej zachłanne poddawanie się walorom mieszczańskim, dążenie do wzbogacenia się, nowobogackość. Nie udało im się jednak wyprzeć mistyki Ziemi Obiecanej i „tutejsi Romeo i Julia” „nanizują na grudniowy zmierzch” „sobie tylko znaną, pieśń nad pieśniami”.
Umieszczona w tym tomie pełnym umierania Pocztówka z Jerozolimy, to śpiew o nieśmiertelności żydostwa, które jest jak Dawidowa stolica, „upokarzana przez wrogów i przyjaciół, wciąż niepokorna, deptana przez wszystkich, a niezdeptana, wielokrotnie skazana na śmierć, nieśmiertelna, gwałcona nieustannie, a wciąż dziewicza”.
W wierszach Titkowa imponuje erudycja, ukazująca się delikatnie, naturalnie wpleciona cytatami albo gdy wiersz jest wariacją na temat utworu innego poety. Wbrew głoszonemu pesymizmowi poeta maluje bukoliczne (niemal) pejzaże, a do natury zbliża się na odległość dotyku. Jego fraza potrafi być klasyczna, ale nie gardzi kolokwializmami, a nawet wyrażeniami z miejskiej gwary.
Nie brak diamentów w Popiele i Popiele.
Kategorie: Uncategorized