Uncategorized

ABRAM CYTRYN – TWÓRCZOŚĆ ZA DRUTAMI cz. 17


Abram Cytryn

Nazywam się Lucie Bialer i jestem siostrą Abrama Cytryna. Jako jedyna z całej naszej rodziny wróciłam z piekła. Mama i Abramek zostali zagazowani w Auschwitz. Ojciec nasz, Jakub Cytryn, zmarł z głodu w getcie. Jego grób znajduje się na cmentarzu żydowskim w Łodzi. Po wojnie wróciłam do Łodzi, sądząc, że spotkam kogoś z rodziny. Pobiegłam szybko na ulicę Starosikawską, ostatnie nasze miejsce zamieszkania w getcie. Cudem uratowałam utwory Abramka, te które zostawił w naszym mieszkaniu. Było tam dużo wierszy i dużo utworów prozą. Najlepsze utwory mój brat zabrał ze sobą… Po powrocie do Łodzi poznałam Zygmunta Bialera i wyszłam za niego za mąż. Urodziłam córkę Nelly. Wyrosła na znanego adwokata. Niestety zmarła w wieku 40 lat w roku 1988. Kilka lat po śmierci mojego dziecka zmarł także mój mąż, Zygmunt Bialer. Zostałam sama. Pisanie o mojej rodzinie to mój obowiązek. Chciałabym, żeby Abramek − kiedy umrę − pozostał w pamięci przyszłych pokoleń, przede wszystkim młodych ludzi. Kiedy pisał te wiersze, był w ich wieku. Pisać, to znaczyło dla niego − żyć. Mówił często, że jeśli zabraknie mu pióra, będzie pisał własną krwią. Chciałam zadedykować tę książkę wszystkim dzieciom świata.

Jestem bardzo wdzięczna wszystkim, którzy pamiętają w Łodzi o moim bracie. Dziękuję z całego serca władzom miasta, szczególnie Panu Prezydentowi Kropiwnickiemu, że jest w Łodzi ulica imienia Abrama Cytryna. Dziękuję Pani Krystynie Radziszewskiej, że podjęła inicjatywę wydania utworów mojego brata oraz Pani Ewie Wiatr i Panu Dariuszowi Leśnikowskiemu za trud włożony w opracowanie tej publikacji. Bardzo dziękuję firmie Amcor Rentsch Polska za sfinansowanie wydania tej książki.

Paryż, luty 2009                                                                     Lucie Cytryn-Bialer


PAMIĘ
T
N
Y DZIEŃ

Oto z czeluści gnojnych getta
Wyskoczył obłąkany poeta.
Gna, w oku mu błyszczy gwiezdna skra.
I oto ten twór diabelsko-boży
Usiadł na ziemi obcej i tworzy.
Włosy skłębiły mu się po afrykańsku,
A głos nieludzki zawył po szatańsku.
Anormalny, dziwaczny i tkliwy
Opowiada rymem straszne dziwy.
Jakby wódką płomienną schlany
Rymuje: Szatan, śmierć i karawany.
Na calutkim świecie co się dzieje!
Słońce chodzi po gruzach i się śmieje: 
Tyran świata na milę w ziemię wkopany,
Kulami europejskich państw nadziewany
Leży i może jeszcze wierzy,
Że na świat nienawistny kiedyś uderzy.
Radość z nami wrze upojna.
Reszta życia − warstwa gnojna.
My jedni! Myśmy czyści!
Źli sztukmistrze, źli artyści!
Oto z głębi judzkiego getta
Niejeden wyjdzie obłąkany poeta.
Pójdą sforą wspólną świat przerażać, 
Trądem getta czystszą ziemię zakażać.
Z dusz swych głazy ciężkie stoczą,
Łzami glob gorzko zmoczą.
Wszystkie baby się roztkliwią,
Wszyscy głupcy się zadziwią,
Będą zbierać litosne wawrzyny.

Ściskam pióro, w słowach się duszę,
Ale pisać muszę!
O męko moja, o życie moje,
O wieczne niepokoje!
A może tak? A może siak?
Jestem jak raniony ptak.
Chcę wzlecieć − nie mogę,
Ale przecież wyraźnie widzę mą drogę.
Przez doły, przez góry, przez chmury
Jak ptak wzlecę srebrnopióry.

Chodzę po tym szarym świecie
Od kraty do kraty –
I tak ciągle od wielu lat.
Przesycony monotonią niezmiennych dni,
Spoglądam żałośnie na więzienne kraty
Z niemą tęsknotą we krwi.
I tak ciągle, jak dzikie zwierzę,
Spętany niewolą żelaznych krat
Patrzę w dal i jeszcze wierzę,
Że ujrzę kiedyś Boży świat.
I tak ciągle mi smutno za bezkresną dziczą
W tym szarym świecie, za tymi drutami,
Wiem, że się tam gbury nie liczą
Z moimi i naszymi jak sól łzami.
Mój żal w zamgloną przyszłość patrzy,
Dusza w zawrotne dzieje zawraca. 
Ha! Czy się mój ból w radość przeinaczy? 
Ha! Czy się tyle łez wylać opłaca?
I wciąż swej głębi nie rozumiem
Która ma tajemnic mnóstwo.
Podświadomie wygrywać na niej umiem
Swoją nędzę i swoje ubóstwo.
W wiecznej tułając się poniewierce
Myślę, że jestem przecież nie jedyny,
Co rozdarte życiem ma serce
I cierpi katusze bez winy.
Ja czuję, że jestem jeszcze młody,
Choć starcza cierpkość na sercu ciąży,
Choć wyblakły, bez żywota i pogody
Dzień z dniem gorzko wiążę.

Mroki wchłonęły mą jaźń. Czy na wieki?
Będę cieniem błądzącym w zaświatach.
A może ożywią mnie boskie leki,
Otrząsną z pyłu po krwawych latach?
I widzę horyzont ciemny, daleki,
I widzę śmierć tułającą się po świecie,
I płaczem nabrzmiewa duch mój kaleki,
Bo prawda daleko jest przecie!
Wszędzie mogił przeklęte otchłanie,
Wszędzie powiew mogilny zawiewa.
Gdzie żeś Ty, Stwórco, o Panie,
Co ludzkość do prawdy zagrzewasz?
Dymy dzień Boży pokrywają nocą,
Pożary noce zamieniają w pochodnie,
Huk armat z niezmienną gra mocą,
Masową tworząc rzeź i zbrodnie.
Twórczość to kielich szaleństw ludzkości
Co goryczą narodom ogniście zapała.
Próżno mi szukać cienia miłości,
Gdy chyli gmach świata czarna zakała.
Wyście to mroki obłąkały mą duszę,
Wyście to kraty zakuły mnie w pęty.
Chodzić tak, brodzić po manowcach muszę
Przez świat i ludzi opluty, wyklęty.

Wszystkie wpisy Abrama TUTAJ


215

Kategorie: Uncategorized

1 odpowiedź »

  1. Pisze Irena O
    Holocaust Tyle talentow i tyle ludzkich istnien zabral faszyzm i bandyci w mundurach nazistowskich

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.