pamięci Edwarda Stachury

Początkowy, przepełniony naiwnością zachwyt, już po kilku dniach zaczął ustępować racjonalnym argumentom, których na każdym kroku w czasie wędrówek po tym londyńskim bruku było aż nadto.
Najbardziej jednak zachwycały mnie fasady tych czerwono białych domeczków identycznych z tymi jakie widziałem i podziwiałem na angielskich filmach. Kilkustopniowe schody wiodące do drzwi tych domów przypominających bajkowe budowle dla lalek, drzwi wejściowe wiodące bezpośrednio do ich wnętrza, których umeblowania nie zmieniano od wprowadzenia się pierwszych lokatorów przed stu laty. Jednakowe czerwonawe dachówki na wszystkich jednakowych dachach, z których wyrastały pięknie rzeźbione jednakowe kominy, w dodatku po obydwu stronach wąskich uliczek, we wszystkich domach jednakowe okiennice nie posiadające jak nasze, zawiasów, ale nie wiedzieć czemu wędrujące do góry i w dół, zamontowane w jednakowych wykuszach, wystających poza linię ścian jednakowych domów, tak typowych tylko dla angielskiej rzeczywistości..
Pracowałem w firmie remontowej, w brygadzie budowlanej. Nazywało się to z angielska bilderką. Od początku byłem zachwycony otrzymaną pracą, a dodatkowo dokonywany codziennie przelicznik wynikający z porównania wartości tych obrazków z portretem profilu angielskiej królowej z portretem profilu naszego Szopena dawał póki co, przewagę ekonomii monarchii znad Tamizy nad muzyką znad Wisły. To był główny argument żeby trwać tu jak najdłużej, uzbierać portretów królowej jak najwięcej i wracać, aby spełniła się od dawna planowana misja. Jednak towarzyszył temu przekonaniu niepokój, który wzmagał się dodatkowo, bo planowany od dawna wyjazd nad Tamizę i mój pobyt w ojczyźnie Szekspira, zbiegł się niespodziewanie z tak długo oczekiwanym i wreszcie równie niespodziewanie prawdopodobnym, moim spotkaniem z pewnym poetą, który właśnie w tym czasie powinien wrócić do kraju z dalekiej podróży do Patagonii. Boguś, jego kolega, już dawno obiecał mi, że do takiego spotkania doprowadzi. Czułem bowiem, że muszę niechybnie spieszyć się na to spotkanie, bo sądząc po nastroju jego ostatnich utworów, jakieś stado nieznanych os uwiło swoje gniazdo w głowie tego poety i wyraźnie zamieszkało tam na stałe. Poza brzęczeniem nieokiełznanych owadów, podejrzewałem także, że w głowie Steda zalągł się śmiercionośny robak nieszczęścia, najtrudniejszy do usunięcia z wszystkich ludzkich zaraz. Więc błąkając się po pracy, po huczącej silnikami samochodów Cromvell Road, prosiłem o wstawiennictwo ducha Byrona, znanego, angielskiego poetę podróżnika, żeby opóźnił powrót doczesnego, słowińskiego poety z drugiej półkuli, abym spokojnie mógł doczekać wypłaty za rozpoczęty remont Londynu i aby do spotkania doszło, tym razem po moim powrocie do kraju. Bo jakieś szanse widziałem, bo czułem, że to ja jestem w stanie podjąć się skutecznego zabiegu oczyszczenia i usunięcia z jego głowy mgieł śmiercionośnych i tego śmiercionośnego robaka.
Nigdy tego nie robiłem, może dlatego, że pokusa wejścia do którejś z tysięcznych knajpek, restauracji czy kafejek zawsze mogła skończyć się pozostawieniem tam jednego z portretów wszechobecnej królowej. Nie wiem więc dlaczego dzisiaj i jaka siła wciągnęła mnie do restauracji Europe Restaurant 131 na Cromvell Road – stojącej nad brzegiem rwącej i bulgocącej silnikami aut, tej różnokolorowej, metalowej rzeki. Sala była przestronna, nawet raziła swoją przestronnością, bowiem zajęty był tylko jeden jedyny stolik w odległej od wejścia części sali. Siedzący przodem do mnie mężczyzna, jakby czekał kiedy usiądę, otworzył bowiem natychmiast jak tylko usiadłem, leżącą na stole gazetę i z osłupieniem przeczytałem dobrze znany i z daleka widoczny czarny, dwuwyrazowy tytuł : TRYBUNA LUDU.
Bombardowany codziennie angielską rzeczywistością, w obawie, że umknie mi wiele z dotąd nieznanych, a często szokujących faktów dziejących się wokół mnie, postanowiłem utrwalać i zapisywać codzienne wrażenia i przemyślenia. Codziennie, pod koniec dnia otwierałem gruby brulion i zgodnie z podjętym przed wyjazdem postanowieniem, zapisywałem przynajmniej jedno zdanie będące podsumowaniem dnia. Niekiedy był to ostatni świadomy gest wykonany przed głębokim i bezobrazowym snem.
Dzisiaj wracam do tych zapisków i pod datą 25 lipca – to data rozpoczęcia nocnego wpisu, czytam,
„Dzisiejszą noc poświęcę ważnej sprawie.
…W życiu najmniej ważna do przeżycia jest śmierć.
Śmierć jest w życiu najmniej ważna jako przeżycie.
Śmierć jako przeżycie jest w życiu najmniej istotna.
W życiu jest wiele ważniejszych i daleko istotniejszych przeżyć od śmierci.
W życiu, od śmierci jest wiele więcej ważniejszych i istotniejszych przeżyć. Śmierć jest najmniej istotnym do przeżycia szczegółem.
Godzina 3.10, karaluchy toczą po podłodze swoje pancerne, wozy bojowe, po nich za chwilę nadejdą tu ludzie i też przez chwilę zajmą tę przestrzeń dla spełnienia swych spraw, ale tylko przez chwilę, bo potem i tak zawsze przychodzą robaki… „
– Proszę mi wybaczyć zuchwałość, ale na widok polskiej gazety… taki jestem spragniony wiadomości z kraju… zapytam… czy pozwoli pan przejrzeć…
Stanąłem nad nim, a on nawet na mnie nie spojrzał.
– Ależ oczywiście, proszę bardzo, może pan ją zatrzymać, ja wyczytałem z niej już wszystko…z resztą nie ma w niej niczego ciekawego.
Już w drodze powrotnej zanurzyłem się w szeleszczącej płachcie, a kiedy usiadłem, natychmiast poderwałem się i na całą salę wrzasnąłem, żeby usłyszał cały świat to, co waliło mnie po oczach z wnętrza tej przeklętej gazety.
– Edward Stachura nie żyje.
Wahadłowe drzwi odsłoniły wnętrze kuchni, wybiegł wpierw oliwkowy facet, chyba kucharz, a tuż za nim dwie kelnerki. Podbiegli do mnie skwapliwie sadząc, że przywołuję ich do siebie jako zniecierpliwiony klient, a teraz pełni konsternacji patrzyli jak ledwo krok za krokiem opuszczam Europe Restaurant przy Cromvell Road 131.
Wszystkie wpisy Zenona TUTAJ
Kategorie: Uncategorized