
Zanim rozpoczną się moje zdalne zajęcia z filmu dokumentalnego w Szkole Kieślowskiego, nawiedzają mnie wątpliwości. Jak zastąpić płaskimi obrazkami na ekranie komputera moją obecność wśród studentów, moją zachętę do ich twórczego wysiłku, moje odczytywanie reakcji ich twarzy, od czasu do czasu moje objęcie czyichś pleców?
Widziałem trochę tych zoomów i wszystkie mnie denerwowały, zaczynając od złego oświetlenia i złego dźwięku przez pchanie do jednego kadru wszystkich naraz, jak w pudelku sardynek. Moje poczucie estetyki filmowej buntowało się na widok połowy czyjejś głowy albo czyjejś prawej ręki w kadrze, kogoś przychodzącego i odchodzącego od kamery, ciągłe wyłączanie dźwięku, jakby dawanie do zrozumienia, że jestem, ale mnie nie ma.
Klasa wirtualna tworzy niebezpieczny dystans między nauczycielem i uczniem, jak przy zgaszonym świetle, gdy nie widać, co się robi. Ostatnio przeczytałem o rezultatach takiego nauczania w amerykańskich szkołach licealnych. Okazało się, że niektórzy uczniowie w czasie takiej zdalnej nauki nie przerywają pracy zarobkowej; po zgłoszeniu się na komórce wkładają ją do kieszeni i dalej sortują paczki w magazynie Amazon.
Od prawie dwóch lat Covid nie tylko psuje ludzkie płuca, ale i pogarsza umiejętności myślenia. Oderwani od międzyludzkiego kontaktu tracimy poczucie swojego sensu. Na diecie komputerowej dezinformacji stajemy się wsteczni. Czy to nie z tego powodu stajemy się intelektualnie leniwi, skoncentrowani na sobie i naszej konsumpcji, cofamy się do świata konserwatywnej nietolerancji, irracjonalnego nacjonalizmu, Wielkiego Kłamstwa?
Nie ma lepszego przykładu niż atak na amerykański Kapitol, powtórka z niemieckiego podpalenia Reichstagu, które zapoczątkowało faszyzm.
Mam nadzieję, że moi studenci w Szkole Kieślowskiego dobrze obronią się przed tym zagrożeniem epoki Covidu i że moja zoomowa przygoda z nimi okaże się owocna.
Cdn.
Kategorie: Uncategorized