Uncategorized

WUJEK ARON


Henryk Grynberg

„Pamięć jest sekretem odkupienia” Baal-Szem-Tow

Mieli ziemię w Wyględówku, ale nie można było z niej wyżyć, więc po wyjściu z wojska Aron skupował produkty i woził do Warszawy. Jego ślub z Fejgą, najstarszą siostrą mojego ojca, odbył się w Rembertowie, w dużym domu Jides z Makówca, która była rodzoną siostrą mojej babki z Nowej Wsi. Jej druga siostra mieszkała w Kałuszynie. Jej imienia Aron nie pamięta, ale nazywali się Guzikowie i mieli garbarnię. W garbarni pracowali synowie, którzy mieli żony i dzieci. Trzecia siostra, Sura, mieszkała w Czarnogłowie. Jej naziwska Aron nie pamięta. Niektóre dzieci i wnuki trzech sióstr mojej babki mieszkały w Mińsku Mazowieckim, Jadowie, Węgrowie, Wołominie i Radzyminie. To był nasz kraj rodzinny – dosłownie. A dodać należy jeszcze braci i siostry dziadka, których Aron nie zapamiętał. I rodzeństwo mojego drugiego dziadka i babki, z Dobrego. Oraz ich dzieci i wnuki. Oni wszyscy też przecież żyli tam gdzieś opodal.

Na weselu Arona i Felgi byli mój ojciec i matka i cała ojca rodzina. Był to ich ostatni zjazd rodzinny. Wkrótce potem Wielki Niutek chciał się ożenić z Rywką, ale mój dziadek nie dał, tak jak przedtem nie dał Fejgi jego bratu Biumkowi. Mój dziadek pomógł Aronowi otworzyć sklep spożywczy w Rembertowie. Kościuszki 13. Fejga stała w sklepie, a Aron woził towar na Pragę. Ich syn urodził się w sierpniu. Pewnego dnia, gdy Aron wrócił z Warszawy, Fejga mu pokazała zieloną kartę. – Myśmy o niczym nie wiedzieli – mówi Aron. Na pidion-haben swego pierworodnego był już w mundurze i prosto z uroczystości pojechał do Modlina, do 71 pułku. Zostali na fotografii. W zgrabnych mundurach zapiętych pod szyję, rogatywkach eleganckich jak czaka. Wszyscy z lekkiej artylerii i podobni jeden do drugiego, nie jak Żydzi, ale jak bracia. Aron najprzystojniejszy, stoi drugi z lewej. Modlin długo się bronił.

Wielki Niutek służył w wojsku na Pradze i tam spotkał Esterkę, która sprzedawała bułki na Brzeskiej. We wrześniu trafił do sowieckiej niewoli, ale po roku przeszedł z powrotem przez Bug. Wydostał Esterkę z warszawskiego getta przez pewnego Polaka, wziął z nią ślub u Arona i Fejgi w Rembertowie i zabrał z sobą do Sołk. Kiedy Esterka zaszła w ciążę, Niutek chciał, żeby spędziła, ale ona nie chciała. Aron też był przeciwny temu. Aron i Fejga oddali swego małego do dziadków do Nowej Wsi, bo w rembertowskim getcie nie było co jeść. Aron nalegał, żeby Fejga też się przeniosła, ale ona nie chciała zostawić sklepu. Stała w sklepie, gdy Aron chodził na wieś bić z Niutkiem owce i krowy. Zabrano ją podczas jego nieobecności wraz z rembertowskim gettem, tylko sklep został. Dziadka z Nowej Wsi wysiedlono najpierw do Dobrego, a później do Stanisławowa jak nas wszystkich. A więc Fejga nie zginęła razem z dzieckiem jak przedtem myślałem. A Rywka nie poszła dobrowolnie z dziadkiem i babką, lecz uciekała z dzieckiem Fejgi na rękach. Samej może udałoby się jej uciec. Udało się przecież Itce. Wielki Niutek i Esterka uciekli ze swym niemowlęciem. Esterka postarała się o aryjskie papiery i znajomy Polak znalazł jej dozorstwo w Miłosnej.

Aron musiał zrzucić buty, żeby uciec policjantom, którzy go wykryli wraz z Itką w stodole u Gryza. Przeczekał w lesie do nocy i poszedł boso do Miłosnej. Gdy mijał go ktoś na drodze, wchodził w śnieg, żeby ukryć swe bose stopy i pogwizdywał wesoło, że niby lubi tak brodzić w śniegu. Nie mógł się pokazać bez butów żadnemu stróżowi, mógł tylko pójść do Miłosnej, gdzie dozorczynią była Esterka. Esterka podała mu miednicę ze śniegiem i rozgrzewał nogi w tym śniegu, inaczej straciłby palce.

Nogi miał dobre i mógł na nich polegać. Budził się w lesie, patrzył na swe nogi i pytał – gdzie mnie dziś poniesiecie? Bo nogi niosły go same. Czuł, że musi iść, i szedł, nawet kiedy nie było dokąd. Brał bańkę mleka na plecy, osełkę masła w plecak i szedł do pociągu. Przyjeżdżał na Dworzec Wschodni ze źdźbłami słomy w ubraniu, żeby nikt nie miał wątpliwości, że jest szmuglerem ze wsi. Chodził cały dzień nikomu nic nie sprzedając. Wstępował do sklepów, zawierał znajomości, brał zamówienia, których nie zamierzał wykonać. Pod koniec dnia zachodził do domów, z których nikogo nie wyrzucano, gdy zbliżała się godzina policyjna. Żeby tylko przespać noc w ludzkim domu, przebyć dzień pośród ludzi. Nosił zawsze czystą koszulę, a gęste, jasne kędziory – może za gęste i zbyt kędzierzawe – fantazyjnie wysuwał spod czapki, żeby pokazać, jakim jest jasnym blondynem. I nie opuszczał powiek, żeby wszyscy widzieli jego jasne oczy, a nie jego duży i zgarbiony nos. Nie brakowało na Pradze bardzo samotnych kobiet, które chętnie go sadzały za stołem, częstowały i zagadywały, ażeby nie zdążył na pociąg. A on chętnie pozwalał się zagadywać i z wdzięcznością przyjmował noclegi, ale do żadnej się nie zbliżał. Dziwiły się temu bardzo i jeszcze bardziej go zatrzymywały.

Esterka chodziła do kościoła, rozmawiała z ludźmi, wszędzie jej było pełno. Niutek zaś nie lubił się pokazywać. Aron twierdzi, że volksdeutsch, który przyprowadził Niemców, coś podejrzewał i dlatego nie powiedział Niutkowi, że chodzi o zakopanie zabitego, tylko kazał mu wziąć szpadel i z nimi iść. I dlatego Niutek uciekał. Gdy Niutka wyprowadzili, Esterka chwyciła dziecko na ręce i wybiegła tylną furtką, zostawiając ją szeroko otwartą jako znak dla Arona. Aron przyszedł, zobaczył z daleka otwartą furtkę i zawrócił na Pragę, na Wileńską, do jej brata i bratowej. Zastał tam zapłakaną Esterkę. Wkrótce potem musieli uciekać również z Wileńskiej. Aron przyszedł z bańką na plecach, a sąsiadka mówi mu, że już nie mieszkają. – Ojej – zmartwił się Aron – byli mi winni za mleko. – A kto to dziś daje bez pieniędzy – zdziwiła się tamta pani.

Coraz częściej się zdarzały łapanki. Raz trzymali pociąg całą godzinę. Na szczęście nałapali dosyć zanim doszli do wagonu Arona. Od tamtej pory jeździł tylko, gdy naprawdę musiał. Jak wtedy, gdy trzeba było mnie przywieźć. Szliśmy przez Pustelnik z bardzo ładną panią o nordyckiej urodzie. Miałem nowe jeszcze palto z fokowym kołnierzem i pilotkę z takim samym przybraniem, nikt nie pomyślałby, że wyciągnięto mnie z lasu. Ale też nie wyglądałem jak dziecko z okolicy, a mieliśmy ze dwadzieścia kilometrów do stacji. Musieliśmy przejść przez most, na którym stał żandarm. Przy moście znajdował się młyn, a z młyna wyszedł młynarczyk, który od razu Arona poznał, ale Aron nam nic nie powiedział, więc spokojnie przeszliśmy most, nie wiedząc, że most ten cały czas chwiał się Aronowi pod nogami. Nie powiedział nam nawet, gdy wysiedliśmy na Dworcu Wschodnim. Przyjeżdżał jeszcze potem, żeby w cukierni na Wileńskiej przekazać mojej matce pieniądze lub kosztowności od mojego ojca.

Chciał przystąpić do partyzantów, ale partyzanci nie chcieli Żydów. Przyłączył się do kilku młodych ludzi, którzy wydostali się z płonącego warszawskiego getta i mieli broń. Dowodził nimi Olek, który niczego się nie bał. Wysoki, czarny, kudłaty, wyszedł z getta w niemieckim oficerskim mundurze. W mundurze tym stanął na szosie i zatrzymał niemiecki samochód. Odebrali Niemcom broń, wyrzucili z samochodu i zagnali do lasu, żeby ściągnąć z nich ubrania i buty. W dzień spali lub grali w karty, w nocy wychodzili na żer. Aron wskazywał drogę. Siłą brali tylko u takich, co mieli zagrabione żydowskie rzeczy. Między Jadowem a Małkinią żyło dwóch gajowych, którzy byli szwagrami. Jeden z nich zajmował się łapaniem Żydów, którzy uciekali z pociągu do Treblinki. Poszli do niego i zastrzelili go a drugiemu nic nie zrobili. Ci z warszawskiego getta byli sprawiedliwi, ale nie całkiem rozumieli, co to gajowy i co znaczy u gajowego szwagier. Tego dnia Olkowi karta nie szła. Gdy usłyszeli trzaskanie gałęzi, Aron wstał, żeby zobaczyć, ale Olek pchnął go z powrotem na ziemię. – Siedź! – powiedział ze złością i poszedł z parabellum w jednej ręce i wachlarzem kart w drugiej. Uszedł tylko parę kroków, gdy zza drzewa rozległo się „Halt!”. Odwrócił się w tamtą stronę, a Niemiec z automatem zdumiał się, widząc przed sobą okazałego niemieckiego oficera. Zdumiał się jeszcze bardziej, gdy Olek wpakował mu kulę, lecz wtedy automat zza drugiego drzewa przejechał Olkowi przez plecy. Rzucili wszystkie poniemieckie granaty, jakie mieli i przedarli się. Oprócz Olka padł Antek i Genek. Aron uszedł z lekką raną w kolanie.

Siedzieli u Sobótków i jedli kolację, gdy nagle weszli dwaj Niemcy i kazali im podnieść ręce do góry. Podnieśli ręce zaskoczeni, bo Niemcy nie zjawiali się nocą we wsi. Jeśli już, to całym oddziałem lub na samochodzie, a wtedy wszyscy wiedzieli. Aron miał parabelkę z tyłu pod koszulą. Sobótkowa zaczęła Niemców prosić, żeby dali spokój, bo to jej synowie, porządni chłopcy, których wszyscy znają. Jeden Niemiec stanął przy drzwiach, a drugi oklepywał ich po brzuchu i udach. Gdy skończył, obaj usiedli i kazali sobie podać wódki. Sobótkowa skwapliwie wyciągnęła z piwnicy dwie butelki bimbru i kawał słoniny. Gdy Niemcy wypili, zażądali, żeby wszyscy napili się z nimi. Aron pierwszy sięgnął po szklankę. W jasny majowy dzień Niemcy nadjechali szosą od Łochowa. Znów ktoś oskarżył. Słyszeli w lesie, że Niemcy jadą, ale nie wiedzieli, że do nich. Zostali otoczeni ze wszystkich stron i padł ich ostatni dowódca, Ignac. Zginęły Ałtka i Rywka Mechlówny z Dobrego oraz ich brat Szłojme, którzy byli bliskimi kuzynami mojej matki, a także najmłodszy brat Biumka i Niutka, Ele. Aron dostał ciężki postrzał w biodro i nie uszedłby tym razem, gdyby Słoń nie przetaszczył go po wodzie do Piwek. To było 5 maja 1944 roku.

*

Po każdym spotkaniu z Aronem myślałem, że już wszystko mi opowiedział, a potem dowiadywałem się się nowych szczegółów. Przyjeżdżałem co parę lat i rozmawialiśmy od rana do wieczora. Nie mogła się temu nadziwić Ruti, która nie rozumiała naszego języka, ale dobrze wiedziała, o czym mówimy. Jej rodzina pochodziła z Kairu i Buchary. Ruti miała syna po pierwszym mężu, który zginął w czterdziestym ósmym roku, ale Aronowi już nie mogła urodzić. Jej syn miał już dwóch synów i córkę, z których też będą dzieci. Ich kraj rodzinny był tutaj. Wypijaliśmy po dwa kieliszki łagodnej wódki „Carmel”, a Ruti lojalnie podawała nam szynkę z indyka, kiełbasę z indyka, kolety z indyka u kiszone ogórki z koperkiem, bo wiedziała, że nam to smakuje, ale wyrażała obawę, że Aron mnie zamęcza, myśląc oczywiście, że to ja zamęczam Arona. Nie rozumiała, że dla nas nie było ważniejszego tematu i że nie mogliśmy się bez tych rozmów obejść.

W szabat pośniadaniu nie było prawie nikogo na ulicy, jak kiedyś w naszych stronach. Szliśmy nad Yarkon, wąską wiejską rzeczkę, która zabłądziła tutaj z nami. Wczesną wiosną rzeczka miała pod dostatkiem wody, a jej brzegi porastała czysta, soczysta trawa. Łódka spacerowa z daleka wyglądała jak rybacka, niebo było o tej porze roku pochmurne jak w tamtych stronach, a Aron miał na sobie czapkę z daszkiem, koszulę bez krawata i marynarkę od zupełnie innego garnituru, jakby nigdy nie wyjechał z Wyględówka i Rembertowa. Kędziory wcale mu się nie przerzedziły i były jeszcze jaśniejsze, tylko jasne oczy trochę zmalały i trochę powiększył się nos. Fotografowaliśmy siebie i rzeczkę na pamiątkę, że tu jesteśmy, że aż tutaj nam się udało dojść. Przeszkadzały nam tylko druty na niebie i martwe, samotne słupy.

Szliśmy potem eleganckimi ulicami wśród przystojnych, nowoczesnych domów z kolorowymi wykuszami, podstrzyżonymi trawnikami i żywopłotami. Aron trzymał się prosto i dobrze chodził, skarży się tylko, że trudno mu już stać w jatce, nawet przez pół dnia. Pewnego razu u zbiegu eleganckich ulic wyszły nam naprzeciw znajome skądinąd chałupki i rudery, dzika trawa i krzaki, wyboje i odciski kopyt. Skręcamy w zarośnięte krzakami podwórze, a na środku podwórza koń pasie się wiązką siana. Jakby i miasteczko przyszło tu za nami. – Kto tu mieszka? – pytam. A, tacy jedni, co nie chcą ustąpić – odpowiada Aron. – Nie chcą ustąpić?… – Dawano im dużo pieniędzy, ale nie chcą. Za żadne pieniądze. Mówią, że im tak dobrze, i nic im nie można zrobić.

Szliśmy w stronę plaży, gdzie strzelały w niebo wysokościowce hoteli. Każdego roku było ich więcej na brzegu. Rosły jak pomniki lat. Horyzont wody, ziemi i nieba przecinały pionowym wzlotem. Jak hotele w drodze do nieba. I zlatywały tu z całego świata dusze. Na wytchnienie, refleksję na skraju pustki. Przystawaliśmy na brzegu, wdychaliśmy chłodny wiatr. Nikogo na plaży, tylko my i ta sina pustka, którą nam się udało przebyć. Zabrała ona z powrotem moją matkę. I Esterkę, która zmarła na raka w Kanadzie. Tylko my dwaj, jakbyśmy to my byli na drugim świecie, nie oni. Jak byśmy to my odeszli, nie tamci, którzy zostali w naszym rodzinnym kraju. Ale nie byliśmy na drugim świcie, tak dobrze nie ma. Bo na drugim świecie można pozostać i prowadzić rozmowę – w nieskończoność. Na drugim świecie nie musielibyśmy – po tym wszystkim – na zawsze się rozstać. Ani liczyć żadnych wieżowców.

Jeszcze kilka wieżowców i jeszcze kilka wieżowców i będę rozmawiał tu sam ze sobą – myślałem. I tak się stało.

(Ze zbioru „Szkice rodzinne” Czytelnik 1990)

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.