Uncategorized

Ruch

Zenon Rogala


                                                                          ojcu

Co ciekawego było za tym oknem, że całymi godzinami wystawał w nim prawie bez ruchu. Przeważnie dłonie opierał na skrajnych punktach parapetu jak na mównicy i lekko pochylony trwał w takiej pozycji. Za oknem, dla kogoś kto tyle lat mieszkał w tym samym miejscu co mogło być ciekawe, w każdym razie ciekawe,  rozumiane jako coś nowego i niespodziewanego. Nie było szans, żeby widoczny za oknem las, zaczynający się od styku nieba z ziemią,  czyli ta ciemna poszarpana plama, od której zaczynała się i na której kończyła się ziemia i na której kończyło się i zaczynało się niebo, żeby ta ciemna plama mogła  skrywać  coś niespodziewanie ciekawego, coś czego nie było ledwie wczoraj. Stojąca nieruchomo i poniżej lasu jaśniejsza, ale zróżnicowana plama to łąki, a raczej pastwiska, na których już dawno nikt nic nie wypasał, więc też one nie dawały powodów do śledzenia tego terenu. Jasna plama łąk zamieniała się w jeszcze jaśniejszą tuż przy nielicznych zabudowaniach. Tam ewentualnie można było śledzić jakieś indywidualne ruchy pojedynczych osób. Tam miało miejsce niewielkie urozmaicenie, bo choćby linie ogrodzeń rozrzuconych domostw, pojedyncze wysmukłe drzewa, czy przydomowe gospodarcze zabudowania, dawały szanse pewnego urozmaicenia, ale nawet jeśli zdarzały się jakieś odstępstwa od wczoraj zaobserwowanych zdarzeń, to przecie nie trwały tak długo, żeby godzinami je śledzić stojąc nieruchomo w maleńkim oknie. A  wielkie, stojące w terenie metalowe konstrukcje, jak pozbawione żagli maszty wielkich okrętów, dźwigały tylko grube sznury przewodów prądu elektrycznego i podawały je sobie coraz dalej i dalej, aż ginęły daleko za horyzontem. One były najtrwalszym elementem krajobrazu. Owszem zdarzało się, że jakieś ciemne, średniej wielkości ptaki siadywały na drutach dla krótkiego odpoczynku czy wymiany poglądów na ptasie tematy, ale i one zaraz podrywały się po złapaniu oddechu, aby gnane obowiązkami rodzinnymi zdążyć na czas do swoich gniazd. 

No tak, były co prawda jeszcze czerwone, pionowe cygara ceglastych kominów opięte metalowymi obręczami, żeby dym i para wydobywające się z podziemnych kotłowni nie rozsadziły ich niespodziewanie. One jednak stały tutaj od niepamiętnych czasów właśnie na straży niezmienności tego krajobrazu, więc tym bardziej żadna zmiana nie odbyłaby się bez ich zgody. Raczej za ich zgodą, czy nawet ich nakazem zapanował bezruch w przepastnych halach fabrycznych, do których nagle przestali przychodzić jeszcze niedawno spieszący się do pracy z rana i wychodzący wieczorem  po pracy robotnicy. Czerwone maczugi kominów egoistycznie nie dopuszczały do pracy nikogo. Stały na straży ciszy i bezruchu, a ostatnie kłęby czarnego dymu dawno już rozrzedziły się w powietrzu nad małym miasteczkiem. 

Taki był ten świat widziany z okna na drugim piętrze. Nieruchomy, szary jak stary pejzaż wiszący na ścianie. 

Nie, jednak nie. Było coś co mogło dawać powody do wnikliwej obserwacji, coś co świadczyło nie tylko o istnieniu śladów ruchu, ale było namacalnym dowodem na istnienie przemian. Wnikliwa obserwacja mogła być przydatna, aby w razie czego zaświadczyć, że tak właśnie było. Że w tym i w tym dniu, o tej i o tej godzinie, że stojąc w oknie swego mieszkania na drugim piętrze mógłby przysiąc, że wyraźnie widział, tuż obok domu, w którym mieszka od tylu lat, miesięcy, tygodni, dni i godzin, że  toczy swoje wody niewielki strumień i czyni to bez przerwy nawet nie bacząc, że w nocy nie będzie poddany szczegółowej obserwacji. Zaiste było to chyba jedyne ruchome miejsce mogące być polem obserwacji zachodzących zmian. Czy właśnie ten pomarszczony, połyskujący drgająca falą strumyk przykuwał uwagę ojca? Czy dla dostrzeżenia jakiegoś sensu w odwiecznym biegu tego strumykowego nurtu tak uporczywie i uparcie stawał codziennie w oknie?

Równie jak niespodziewanie długo i bez żadnego wytłumaczenia dlaczego tak długo stoi w oknie, tak równie niespodziewanie odchodził od niego jakby nasycony pochodzącym zza okna bezruchem i nicością wszechogarniającą. Twarz nie wyrażała spokoju i pogody. Nie promieniała zadowoleniem i nie była nasycona widokowym pokarmem. Raczej zapowiadała rychły powrót w to przed chwilą opuszczone miejsce.

  Kiedy znikał odprowadzany pantoflowym szelestem, ja podchodziłem do okna i dokonywałem wnikliwej obserwacji każdego metra widzianego z okna terenu, bo jednak musiało być coś ciekawego za tym oknem, że całymi godzinami wystawałem w nim prawie bez ruchu. Dłonie oparłem na skrajnych punktach parapetu jak na mównicy i lekko pochylony trwałem w takiej pozycji.  


Wszystkie wpisy Zenka TUTAJ

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.