Uncategorized

Słowa i rakiety wycelowane w Izrael


Chłopiec trzyma broń, stojąc obok bojowników Hamasu podczas wiecu w mieście Gaza

W żadnej logice nie mieści się równanie, w którym po jednej stronie stoi możliwa eksmisja kilkunastu rodzin i zamieszki na jerozolimskim Starym Mieście, a po drugiej – ponad cztery tysiące rakiet i pocisków moździerzowych wystrzelonych w miejsca zamieszkałe przez izraelskich cywilów.

Kiedy w połowie maja przez jedenaście dni cały świat obserwował kolejne starcie między palestyńskimi organizacjami terrorystycznymi a Izraelem, każdy miał już gotowy werdykt. Wystarczyło sięgnąć po własną, słuszną opinię na temat konfliktu izraelsko-palestyńskiego – opinię wielokrotnego użytku, ukształtowaną zapewne dekadę lub dwie temu. Najczęściej na podstawie emocji. A emocje żywią się dziś przede wszystkim obrazami – w przekazie większości mediów dominują zdjęcia ze Strefy Gazy: zdjęcia ofiar i zniszczonych budynków. I wszystko jasne. Pozornie.

Jest właściwie zrozumiałe, że sympatyzujemy z tymi, których postrzegamy jako słabszych. Skumulowane polskie doświadczenia wojen, prześladowań, okupacji sprawiają, że niemal automatycznie solidaryzujemy się z Palestyńczykami. Od dziesięcioleci bezskutecznie walczą o swoje państwo, a w każdym zbrojnym starciu z Izraelem ofiar po stronie palestyńskiej jest więcej. Słusznie współczujemy Palestyńczykom, którzy ucierpieli w wyniku wymiany ognia i którzy stracili najbliższych. Ofiary po obu stronach konfliktu zasługują na nasze współczucie. Ale kwestia odpowiedzialności za przelaną krew i kwestia przyczyn konfliktu to całkiem inna sprawa.

Większość doniesień medialnych – rzekomo próbując ustalić te przyczyny – zatrzymała się na dwóch sprawach. Na wysiedleniu czternastu palestyńskich rodzin z dzielnicy Szajch Dżarrah we Wschodniej Jerozolimie oraz na zamieszkach i działaniach policji na Wzgórzu Świątynnym.

Po pierwsze: eksmisja nie została wykonana – jest przedmiotem sporu prawnego, który oparł się aż o izraelski Sąd Najwyższy. Tak, izraelscy Arabowie mogą się odwołać do Sądu Najwyższego Państwa Izraela w sporze z innymi instytucjami tego państwa. Po drugie, zamieszki na Wzgórzu Świątynnym zdarzają się co jakiś czas. Jeśli jordański Wakf, który sprawuje nadzór nad tym miejscem, nie jest w stanie sobie poradzić, wówczas interweniuje izraelska policja. I nigdy nie skutkuje to ostrzałem rakietowym ze Strefy Gazy.

W żadnej logice nie mieści się równanie, w którym po jednej stronie stoi możliwa eksmisja kilkunastu rodzin i zamieszki na jerozolimskim Starym Mieście, a po drugiej – ponad cztery tysiące rakiet i pocisków moździerzowych wystrzelonych w kierunku miejsc zamieszkałych przez izraelską ludność cywilną. Dla porównania: w całym roku 2020 z Gazy odpalono w kierunku Izraela ok. dwustu rakiet.

Prawo do obrony to nie piękna teoria

Większość komentatorów wydarzeń na Bliskim Wschodzie wprawdzie zgadza się, że Izrael, jak każde państwo, posiada prawo do obrony swojego terytorium i swoich obywateli. (Dodajmy, że z punktu widzenia władz izraelskich to nie tyle prawo, ile obowiązek). Jak jednak widzą „możliwość” skorzystania z tego prawa? Ano tak, żeby co najwyżej przechwycić rakiety Hamasu za pomocą systemu Żelazna Kopuła. Tyle że każde działanie obronne zakłada konfrontację ze źródłem zagrożenia. Dlatego amia izraelska (IDF) zawsze kierowała i będzie kierować swoje obronne uderzenie w miejsca, z których rakiety są odpalane. I zawsze celem są obiekty wykorzystywane przez zbrojne grupy terrorystów – dla przypomnienia, za taką organizację Unia Europejska uważa Hamas. Izrael stosuje przy tym absolutnie wyjątkowy mechanizm ostrzegania ludności cywilnej.

Opisywał go kilka dni temu na briefingu dla prasy generał izraelski w stanie spoczynku Nitzan Nuriel. Na ok. 30-60 minut przez planowanym atakiem lotnictwa lub artylerii na wybrany obiekt mieszkający w pobliżu Palestyńczycy otrzymują wiadomości SMS lub telefony od oficerów izraelskich i informowani są w języku arabskim o konieczności ewakuacji. Co więcej, w przypadku większych budynków na kilkanaście minut przez właściwym atakiem na dach obiektu zrzucany jest niewielki ładunek, którego eksplozja jest ostatnim ostrzeżeniem (to tzw. pukanie w dach). Każdy rozkaz ataku na obiekt, który ma być zniszczony, wymaga zatwierdzenia przez wojskowego prawnika specjalizującego się w prawie międzynarodowym. Decyzja podejmowana jest w oparciu o dane wywiadowcze, często także zdjęcia satelitarne. W przypadku niejasności oficer ten może nakazać dostarczenie bardziej jednoznacznych informacji, a proces zatwierdzania może trwać nawet kilka dni lub tygodni. W której innej armii na świecie wdrożono podobny mechanizm ochrony ludności cywilnej po stronie agresora?

Dla pełniejszego obrazu trzeba pamiętać, że część ofiar po stronie palestyńskiej to ofiary Hamasu – tak, ponieważ ok. 30 procent rakiet przeznaczonych dla Izraelczyków spada na terytorium Gazy, jednego z najgęściej zaludnionych obszarów na świecie. Oczywiście o tym Hamas ani nie ma czasu, ani zamiaru informować mieszkańców kontrolowanej przez siebie Strefy Gazy.

Różne wartości, różne priorytety

Wróćmy do zdjęć, które karmią nasze emocje. W ostatnich tygodniach widzieliśmy setki fotografii przedstawiających zniszczenia, płacz i śmierć po stronie palestyńskiej – ofiary wśród cywilnej ludności. Zawsze patrzymy na to jak na ludzką tragedię, nad którą bolejemy. Ale są też inne zdjęcia i nagrania. Jest dramatyczna rozmowa izraelskiego żołnierza, który rozmawia z Palestyńczykiem, prosząc o opuszczenie budynku, który ma zostać zbombardowany. Mieszkaniec Gazy odmawia. Jest w domu razem z dzieckiem, ale odmawia. Woli zginąć. Być może naprawdę tak myśli; być może obawia się odwetu ze strony Hamasu.

Inny przykład: nagranie, które ma już tysiące odsłon na Twitterze – jeden z przywódców Hamasu podnosi do góry 4-5-letniego chłopca ubranego jak szahid i trzymającego w ręku karabin maszynowy. I jeszcze jeden wymowny fakt. W wyniku działań armii izraelskiej w ciągu tych 11 dni zniszczonych zostało ok. 80 kilometrów podziemnych tuneli, służących Hamasowi do atakowania izraelskich żołnierzy w razie operacji lądowych, ukrywania się podczas nalotów oraz do przemytu broni i towarów luksusowych. Koszt budowy tych tuneli to dziesiątki milionów dolarów. Te miliony mogły zostać wydane na szpitale czy szkoły, ale nie to jest priorytetem dla Hamasu. Dla Hamasu priorytetem i naczelną wartością jest zniszczenie Izraela. Tak stanowią dokumenty programowe tej organizacji. Celem nie jest wynegocjowanie pokoju z Izraelem, ale właśnie jego unicestwienie. Nie trzeba dodawać, że jest to cel rozpaczliwie naiwny.

Żydowscy przywódcy nie po to przyjęli w 1947 r. rezolucję ONZ o zgodzie na utworzenie dwóch państw, z których jedno miało być żydowskie, aby teraz skapitulować przed terrorystami. Gdyby strona arabska zaakceptowała tamtą propozycję, dziś Palestyńczycy mieszkaliby w swoim państwie, i to terytorialnie większym niż to, o którym dziś marzą. Niestety ani Hamas w Strefie Gazy, ani Fatah na Zachodnim Brzegu najwyraźniej nie rozumieją, że brak zdolności do zawarcia porozumienia oznacza, że przedmiotem negocjacji za pięć czy dziesięć lat nie będzie już nawet to, co mogliby mieć dziś.

Edukacja do nienawiści

U podstaw problemu leży edukacja. Zanim młody człowiek zdecyduje się zostać członkiem organizacji terrorystycznej, a potem brać na cel ludność cywilną Izraela, używając przy tym swoich sąsiadów Palestyńczyków jako żywe tarcze, otrzymuje w szkole zastrzyk radykalizmu i nienawiści. Mamy na to naprawdę sporo dowodów. Przegląd podręczników palestyńskich z roku 2018, a w szczególności raport z tego roku, nie pozostawiają złudzeń. Co ciekawe, ten ostatni, zlecony przez Komisję Europejską, wciąż nie ujrzał światła dziennego. Dotarł do niego jednak niemiecki Bild.

Analizę 156 palestyńskich podręczników szkolnych opublikowanych w latach 2017-2020 opracował Instytut Georga Eckerta, specjalizujący się w badaniach nad materiałami edukacyjnymi. Z raportu wynika, że młodzież palestyńska karmiona jest niebezpieczną mieszanką: Izrael najczęściej nazywany jest okupantem (nie tylko w odniesieniu do Zachodniego Brzegu, ale także do powszechnie uznawanego terytorium Państwa Izraela); terroryści nazywani są męczennikami; syjonizm jest po prostu europejskim kolonializmem (porównuje się go do francuskiej kolonizacji Algierii czy włoskiej kolonizacji Libii); Żydzi są demonizowani, traktowani jako homogeniczna grupa i oskarżani o wszelkie zło, które spotkało muzułmanów od czasów Mahometa. Jakich bohaterów czczą podręczniki palestyńskie i kogo pokazują jako wzór do naśladowania? Np. Dalal Mughrabi, która wraz z kilkoma innymi terrorystami z Fatahu przeprowadziła zamach, w wyniku którego zginęło 38 izraelskich cywilów, w tym trzynaścioro dzieci.

Szokuje zatem fakt, że Komisja Europejska na razie nie zdecydowała się na upublicznienie raportu. A palestyński system edukacji jest finansowany m.in. ze środków przekazywanych przez Unię Europejską. Norwegia również finansuje część administracji w Autonomii Palestyńskiej, ale w roku 2020 zredukowała o 50% swoją dotację dla palestyńskiego systemu edukacji właśnie dlatego, że podręczniki zatwierdzane przez władze w Ramallah uczą nienawiści i gloryfikują przemoc. W 2018 i 2019 roku w raportach budżetowych Parlamentu Europejskiego potępiono niechęć Autonomii Palestyńskiej do wprowadzenia zmian w podręcznikach. Parlament wezwał też Komisję Europejską, aby podjęła działania, które skłonią Ramallah do zmodyfikowania treści w podręcznikach, tak aby zamiast antysemityzmu uczono w nich szacunku i tolerancji. Dlaczego więc Komisja tego nie czyni? Dlaczego środki pochodzące od europejskich podatników są wykorzystywane do indoktrynacji ideologią dżihadu i karmienia nienawiścią? Są to także pieniądze polskich podatników. Polskie władze powinny zająć w tej kwestii jasne stanowisko – nie ma zgody na finansowanie systemu edukacji, który wychowuje w duchu uwielbienia dla terroryzmu.

* Dr Sebastian Rejak pełni obowiązki dyrektora biura American Jewish Committee (AJC) na Europę Środkową. AJC jest globalną organizacją działającą na rzecz społeczności żydowskiej, sojuszu transatlantyckiego, miejsca Izraela na arenie międzynarodowej oraz wartości demokratycznych. Biuro AJC Central Europe, otwarte w 2017 roku, oprócz Polski obejmuje swoim zasięgiem Czechy, Estonię, Litwę, Łotwę, Słowację i Węgry.

Słowa i rakiety wycelowane w Izrael

Kategorie: Uncategorized

2 odpowiedzi »

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.