
Instytut Kultury Spotkania i Dialogu w Kielcach, wystawa o pierwszym pogromie kieleckim 11 listopada 1918 r. (Fot. Wojciech Habdas / Agencja Wyborcza.pl)Cywile i mundurowi sprowadzali Żydów po schodach. Ustawieni w dwóch szeregach mężczyźni bili ich kijami i bagnetami. Po wyjściu z teatru byli bici przez zgromadzony tam tłum. Pierwszy pogrom w Kielcach miał miejsce 11 listopada 1918 r.
Odzyskiwanie przez Polskę niepodległości jesienią 1918 r. wiązało się nie tylko z rozbrajaniem żołnierzy austriackich i niemieckich. Równocześnie dochodziło do napadów na Żydów i rabunku ich mienia. Niestety, niechlubną kartę zapisały w tym także Kielce, gdzie miały miejsce jedne z pierwszych antyżydowskich wystąpień.
Krwawe wydarzenia poprzedziła otwarcie głoszona, m.in. w prasie związanej z ugrupowaniami narodowymi, nienawiść do Żydów. W niektórych wypowiedziach odmawiano im wprost prawa do życia w odradzającym się państwie polskim.
Czy Polska jest dla Żydów?
10 listopada wydawany w Kielcach tygodnik „Ojczyzna”, redagowany przez działającego w Stronnictwie Narodowym księdza Adama Błaszczyka, zamieścił na pierwszej stronie obszerny artykuł pt. „Czy Polska dla Żydów?”. Cytowane w nim postulaty środowisk żydowskich, domagających się m.in. „samorządu narodowo-politycznego”, komentowano tak, że „żydostwo w Polsce nie chce się zadowolić równouprawnieniem i mieć z ludnością rdzenną równe prawa, lecz chce mieć jeszcze i przywileje”.
Dalej następuje oskarżenie, że Żydzi nie kwapią się do wypełniania obowiązków obywatelskich wobec państwa, a chodzi im tylko o własne interesy i „chcą z Polski zrobić drugą Palestynę”.
Następnego dnia, w poniedziałek, 11 listopada, Żydzi zorganizowali w teatrze wiec, na którym mieli się odnieść do zaistniałej sytuacji. Członkowie Tymczasowej Żydowskiej Reprezentacji Narodowej kolportowali w mieście ręcznie przepisywane odezwy, w których wyrażali radość z odzyskania przez Polskę niepodległości i deklarowali lojalność wobec odradzającego się państwa. Równocześnie postulowali ustanowienie w tym państwie autonomii dla wyznawców judaizmu. Niektórzy z Żydów wywiesili na swoich domach portrety współtwórcy syjonizmu Theodora Herzla i biało-niebieskie flagi.
Ktoś źle usłyszał, przekręcił…
„Wszyscy wciąż się zbierali, żeby ustalić jak właściwie teraz ma być. Wojskowi naradzali się z wojskowymi, endecy z endekami, socjaliści z socjalistami, Polacy z Polakami. Zebrali się też Żydzi. Inteligencja, rzemieślnicy, kupcy. W teatrze. Poprosili mecenasa Frejzyngera: niech przemówi, niech zacznie. Więc zaczął. Zaszumiało na sali: – Mów w jidysz! – krzyczeli. – My nie chcemy po polsku! – Ale on nie znał jidysz. No i rozeszło się natychmiast po mieście, że Żydzi nie chcą Polski. Ktoś źle usłyszał, przekręcił. Zawsze znajdą się fałszywi prorocy” – mówił świadek tych wydarzeń Henryk Rotman-Kadera, kielecki Żyd i legionista, w rozmowie z Jadwigą Karolczak 70 lat później (miesięcznik „Przemiany” nr 1/1989).
Wiec zaczął się o godz. 14. Według „Gazety Kieleckiej” z tego czasu „od składania podziękowania Bogu za odbudowanie państwa polskiego i od zapewnienia lojalności dla Polski, lecz zaraz dalej przebijał w nich właściwy cel akcji, głosiło się tam mianowicie żądanie abyśmy »zagwarantowali« Żydom polityczną i kulturalną autonomię”.
To miało wzburzyć tłum, który zaczął się gromadzić przed teatrem m.in. po tym, jak po mieście rozeszły się plotki, że Żydzi zranili, a nawet zabili legionistę. „Gazeta Kielecka” pisała, że „koło teatru przeniesiono jakiegoś żołnierza zranionego od przypadkowego wystrzału w drugiej części miasta”.
Bici w teatrze i na ulicy
„Około 18.30, gdy mityng miał się ku końcowi, a w teatrze pozostawało już tylko około trzystu osób, w poszukiwaniu broni do środka wtargnęła grupa policjantów. Chwilę później, gdy policjanci wciąż byli wewnątrz, tłum cywilów wymieszanych z żołnierzami wdarł się do sali i sprowadzał Żydów ze schodów. Gdy schodzili, bili ich mężczyźni ustawieni na schodach w dwóch szeregach, uzbrojeni w kije i bagnety. Po wyjściu na ulicę byli z kolei bici przez zgromadzony tam tłum” – taki przebieg wydarzeń ustaliła amerykańska komisja, na której czele stał dyplomata Henry Morgenthau, pracownik Departamentu Stanu USA.
Komisja ta została powołana na prośbę Ignacego Jana Paderewskiego, premiera polskiego rządu i ministra spraw zagranicznych, gdy o atakach na Żydów w Polsce zrobiło się głośno na świecie. Jej członkowie byli dwukrotnie w Kielcach latem 1919 r.
W raporcie Morgenthaua nie została uwzględniona relacja jednego ze świadków spisana przez pracującego dla komisji urzędnika Arthura Lehmana Goodharta. Według niej tłum, który wdarł się do sali teatru, m.in. krzyczał: „Precz z Bejlisami!”. Było to oskarżenie o mordy rytualne. Menachem Bejlis był bowiem rosyjskim Żydem, którego posądzono o taki mord w Kijowie w 1911 r. Po dwóch latach został wprawdzie uniewinniony, ale nie wszyscy się z tym pogodzili i używali jego nazwiska w wystąpieniach.
Według krakowskiego „Nowego Dziennika” Polacy krzyczeli też do zgromadzonych w teatrze Żydów, że jak chcą równouprawnienia, to niech jadą do Palestyny.
Czterech zabitych, wielu rannych
1 stycznia 1919 r. wikariusz generalny kurii kieleckiej ks. Antoni Bożek raportował do Watykanu: „W dniach 11 i 12 listopada 1918 r. miał miejsce w Kielcach pogrom Żydów, połączony z mordami i rabunkiem sklepów i osób prywatnych, ofiarą tego padło czterech zabitych i przeszło 250 ciężko i lekko rannych Żydów oraz sporo rozgrabionych sklepów”.
Zabite osoby to: 17-letni Chajm Jeger, trzy lata starszy Jojne Cytryn, któremu lekarz jako przyczynę zgonu wpisał: „rana kłuta klatki piersiowej”, Szulim Owsiany i Jojne Janas. Trzej pierwsi byli mieszkańcami Kielc, czwarty Chęcin.
Porządek w mieście zapanował dopiero po tym, jak rozkaz wyprowadzenia wojska z koszar i zaprowadzenia porządku wydał gen. Wacław Iwaszkiewicz, który był wtedy komendantem okręgu kielecko-piotrkowskiego.
Rada miejska Kielc o tych tragicznych wydarzeniach dyskutowała dopiero po miesiącu, 11 grudnia, gdy ośmiu radnych pochodzenia żydowskiego złożyło protest, zarzucając m.in. prezydium zarządu miasta, że „nie przedsięwzięło żadnych środków w celu stłumienia w zarodku nieludzkich ekscesów”.
Potępili zajścia, obwinili Żydów
Prezydent Kielc Gustaw Bukowiński odpierał ten zarzut i m.in. stwierdził, że część winy ponoszą sami Żydzi, ponieważ: „gdzie urządza się święto jednej grupy ludności, gdzie dekoruje się domy, na ulicach przypina się wstążeczki i mówi się, że w teatrze mowy są »Precz z językiem polskim«, »Nie chcemy rządu polskiego« i inne, to nic dziwnego, że rozdrażnia się ludność”.
Żydów obwiniał też radny Stanisław Frycz, redaktor „Gazety Kieleckiej”, mówiąc, że „to wszystko są skutki agitacyjnej kampanii, którą Żydzi prowadzą od dawna przeciwko Polakom”.
Przemysłowiec Herman Lewi, który był wiceprzewodniczącym wiecu, zaprzeczał, by padały na nim hasła antypolskie, zapewniając, że każde przemówienie, niezależnie od tego, w jakim głoszone języku, kończyło się okrzykiem: „Niech żyje wolna, demokratyczna Polska”. Zarzucał też prezydentowi i milicji miejskiej bezczynność. Ta ostatnia składała się wyłącznie z Polaków. Żydowscy radni we wspomnianym proteście zarzucili „nienawistne i stronne zachowanie się milicji i jej komendy względem ludności żydowskiej w czasie pogromu”.
Podczas posiedzenia rady miejskiej sekretarz kieleckiej gminy wyznaniowej Józef Skórecki informował, że w czasie zajść milicja aresztowała żydowskich radnych Izaaka Rajzmana i Jakuba Nowaka, który został uderzony kolbą przez milicjanta.
Ostatecznie głosami 17 radnych za, przy czterech przeciw przyjęto uchwałę, w której rada miejska uznała, że „rozruchy antyżydowskie, jakie miały miejsce w Kielcach w dniach 11 i 12 listopada zasługują na najsurowsze potępienie jako objaw zdziczenia”. Równocześnie jednak stwierdziła, że „były one instynktownym odruchem tłumu miejskiego znękanego czteroletnim wyzyskiem ze strony kupiectwa, którego 80 proc. stanowią Żydzi” i rozgoryczonego zachowaniem się Żydów, którzy w czasie wojny wysługiwali się wrogom narodu polskiego Niemcom i Austriakom.
Dalej czytamy też o prowokacyjnych wystąpieniach na wiecu 11 listopada, na którym „Żydzi domagali się już nie tylko równouprawnienia, którego państwo polskie Żydom nie odmawia, lecz wprost przywilejów jakich w żadnym państwie nie posiadają, w postaci autonomii narodowej”, co byłoby ciosem „w żywotne interesy państwa polskiego i wyrazem do przekształcenia go w Judeo Polonię, do czego naród polski nigdy nie dopuści”.
Większość radnych Żydów na znak protestu opuściła salę obrad przed przyjęciem tej uchwały.
Jedna marka symbolem wojny
Rada miejska na jej koniec witała z radością „energiczne zarządzenia władz rządowych podjęte w celu wykrycia i ukarania sprawców pogromu”. Tak się jednak nie stało, choć przed Sądem Okręgowym w Kielcach stanęło 12 osób oskarżonych o bicie i rabowanie Żydów. Byli wśród nich m.in. złotnik, właściciel cukierni, właściciel sklepu szewskiego, referent Izby Kontroli oraz dwaj policjanci.
„Każdy znawca życia i stosunków w Kielcach, a zarazem współczesny obserwator zajść sądzonych dziwi się kompletowi oskarżonych” – komentowała „Gazeta Kielecka” przebieg procesu. I przywoływała słowa jednego z obrońców, który zarzucał, że wskazanie tych osób przez Żydów jako winnych pobicia stanowi próbę skompromitowania polskiego mieszczaństwa Kielc.
Reprezentujący dziesięciu poszkodowanych adwokat i poseł Apolinary Hartglas domagał się dla każdego po symbolicznej marce odszkodowania. „Jedna marka posła Hartglasa dla nas będzie symbolem wojny, którą prowadzi dziś z Polską potężny dziś odłam jej żydowskich mieszkańców” – tak to żądanie skwitowała „GK”.
Winna psychologia tłumu?
Przy okazji przekonywała też, że były to jedynie przypadkowe zajścia, spowodowane „zwykłą psychologią tłumu” i jego reakcją na plotki o wrogich Polsce okrzykach Żydów oraz przenoszenie rannego żołnierza. „I tak wszystko się złożyło na to, że o zmroku zaczęto bić laskami i pięściami niektórych żydów wychodzących z teatru, a później i w teatrze. W każdym bądź razie nie był to tak zwany »pogrom«, wykroczenia ograniczone były do okolicy przy teatrze” – czytamy w artykule z 2 lipca 1922 r. „GK” zredukowała w nim również liczbę zabitych do dwóch, a rannych do 11.
Proces odbywał się dopiero w czerwcu 1922 r., co jak na ówczesne realia funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości stanowiło ogromne opóźnienie. Według „GK” oskarżenie opierało się „na podstawach nadzwyczaj kruchych”, ponieważ brakowało świadków, a sami poszkodowani nie mogli widzieć „w tłoku nie do opisania”, w dodatku w ciemnościach i podczas panicznej ucieczki, kto ich bił.
Sąd skazał czterech z oskarżonych na kary po cztery miesiące więzienia, a jednego na trzy. Mieli też zapłacić po jednej marce pobitym. Pięć osób zostało uniewinnionych, dwie wyłączone ze sprawy. W wyniku amnestii skazanym kary zmniejszono o połowę. Po apelacji w marcu 1923 r. wszystkich uniewinniono.
Pogromy i napady na Żydów w latach 1918-1919
Podczas wystąpień antyżydowskich na ziemiach odradzającego się państwa polskiego od listopada 1918 r. do jesieni 1919 r. zginęło, według badających ich przebieg członków amerykańskiej i brytyjskiej komisji, od 280 do 340 osób. Do najkrwawszych należały pogromy we Lwowie, Wilnie, Lidzie i Pińsku, w których brali udział także żołnierze polscy. Do ataków na Żydów doszło w ponad stu miejscowościach. W większości miały charakter rabunkowy, ale ginęli w nich również ludzie. 12 listopada 1918 r. podczas napadu w Działoszycach zbłąkana kula – jak pisała „Gazeta Kielecka” – ciężko raniła kobietę. Sześć dni później podczas rabunków w Wodzisławiu ciężko pobity mężczyzna zmarł. W obydwu tych miasteczkach napadów dokonała banda Kalinki Kozunia, ale do kradzieży żydowskiego mienia przyłączali się także mieszkańcy.
Janusz Kędracki
Kategorie: Uncategorized