Warto stawiać pytania, a one nie zabrzmią, jeśli nie pojmiemy różnorodności ludzkich postaw, motywów, okoliczności w strasznych czasach.

Oto kilka zdań z teatralnego programu dodanego do sztuki „Kto chce być Żydem?”, wystawianej w warszawskim Teatrze Współczesnym:
„Mówi się, że pamięć polską i pamięć żydowską obciążają dwa rodzaje zaprzeczeń. Polacy – w uproszczonej wersji własnej historii przebiegającej pod znakiem Sprawiedliwych – zaprzeczają istnieniu Polaków mordujących Żydów w czasie ostatniej wojny. Z kolei Żydzi, których pamięć wypełniona jest bólem po Zagładzie, w poczuciu krzywdy, zdają się w ogóle zaprzeczać istnieniu Sprawiedliwych”.
Napisała to w roku 2012 badaczka tej tematyki Joanna Tokarska-Bakir. Choć można się spierać z zawartymi w tym fragmenciku generalizacjami, oddaje on jakąś część prawdy o naszych wzajemnych relacjach. Kryje się w tym próba zrozumienia tego, co się stało i co dzieje się nadal.
Mamy też kilka zdań Hanny Krall, która powojenną niechęć Żydów do Polaków objaśnia w ten sposób: „Łatwiej wybacza się śmierć niż poniżenie”. Pytanie tylko, na ile adekwatną próbę zrozumienia historii i współczesności znajdujemy w samej sztuce Marka Modzelewskiego i w inscenizacji Wojciecha Malajkata?
Lekarz nowym Fredrą?
Żeby próbować na to odpowiedzieć, jestem zmuszony odnieść się do jej fabuły. To operacja o tyle bolesna, że tekst niesie ze sobą kilka suspensów. Kto zamierza oglądać i być zaskakiwanym, niech zaczeka z lekturą. Sam w sumie zachęcam do wyrobienia sobie zdania na widowni Współczesnego.

Zacznijmy od uwag o autorze. Marek Modzelewski, z zawodu lekarz radiolog, zdążył stać się już poniekąd klasykiem polskiej dramaturgii. Od ponad 20 lat pisze teksty, przeważnie komediowe – w sumie popełnił ich, ostrożnie licząc, ponad 10. Związek z aktorką Izabelą Kuną wiąże go dodatkowo właśnie z Teatrem Współczesnym.
Najsławniejsza jest jego ostatnia sztuka „Wstyd”, którą w roku 2019 przyrządził na małej scenie Współczesnego także Malajkat. Rozpisana na cztery osoby, opowiada o swoistej psychodramie na zapleczu przyjęcia weselnego (jednak podawanej z kpiną dojrzałej satyry), w jaką wciąga dwa małżeństwa dramatyczny fakt, że ich dzieci nie dogadały się przed ołtarzem.
Tekst stał się jeszcze sławniejszy dzięki wersji filmowej, czyli znakomitej komedii „Teściowie” Jakuba Michalczuka, do której Modzelewski napisał scenariusz. Nie tylko dodając szersze tło, wprowadzając dodatkowych weselnych bohaterów, ale także zmieniając zakończenie.
O czym to jest? Najogólniej rzecz ujmując, o ludzkich relacjach w Polsce społecznie podzielonej, o wstydliwych tajemnicach, o zdolności zamieniania sobie nawzajem życia w piekło. Chociaż zwłaszcza film wydał mi się także opowieścią o niefrasobliwości nieobecnego na ekranie młodego pokolenia, za którą płacą ich rodzice. Co samo w sobie brzmi cokolwiek politycznie niepoprawnie.
Niepoprawne, w moim odczuciu odważne, wydało mi się dość nonszalanckie potraktowanie wątku LGBT, który nie okazuje się tym, czym się wydaje. Ale niezależnie od wymowy, trzeba by powiedzieć coś jeszcze. To po prostu świetny komediowy tekst (lub może raczej, zważywszy na rozbieżności, dwa teksty). Pełen zgryźliwej, ale nie taniej ironii w przedrzeźnianiu ludzkich przywar. Z pewnymi tendencjami do uogólnień, ale przecież nie idącymi tak daleko, żebyśmy mieli wrażenie, że to już publicystyka, a nie sztuka.
Trudno więc było nie iść, kiedy Współczesny to wystawił, na kolejne dzieło „nowego Fredry” z nadzieją na coś oryginalnego i świeżego. I trzeba przyznać, że długo oglądając „Kto chce być Żydem?”, doznawałem tego wrażenia. Zabawne, miejscami zaskakujące dialogi. Reżyser, czyli Wojciech Malajkat, nieprzesadnie eksponujący swoje ego, ale ufający znakomitym aktorom. Dar wychwytywania rozmaitych spostrzeżeń ze współczesnej polskiej rzeczywistości. Czego chcieć więcej?
Przesłanie Amosa Oza
Dlaczego więc finał przyjąłem z co najmniej mieszanymi uczuciami, ba, z rozczarowaniem? Czy dlatego, że nie odpowiadał mi morał? Że był niezgodny z moją społeczno-polityczną wizją Polski? A może po prostu dlatego, że był za łatwy, zbyt przewidywalny, właśnie publicystyczny?
To charakterystyczne, ale we „Wstydzie” i w „Teściach” morał właściwie trudno opisać kilkoma zdaniami. Tu jednak można to zrobić, choć długo nie możemy się połapać, w jaką stronę to zmierza. Nie uważam moralizowania za zaletę dramatopisarstwa, a komedii w szczególności.
Zarazem zaś sam program teatralny sugeruje, że chodzi o coś więcej niż dobrą zabawę czy garść obserwacji. Tym razem mamy do czynienia z górnym „C”. Jeszcze przed Tokarską-Bakir i Hanną Krall cytowany jest Amos Oz z 2004, z rozmowy ze Stefanem Bratkowskim. „Nawet Żydzi nastawieni antypolsko tęsknią za tym krajobrazem, atmosferą. Nawet Żydzi, którzy mają sentyment do Polski, są pełni gniewu. Myślę, że pora by Żydzi i Polacy stanęli twarzą w twarz i patrząc sobie głęboko w oczy – zaczęli rozmawiać” – mówi izraelski pisarz.
Jak się coś takiego przytacza, bierze się na swoje barki odpowiedzialność nie wyłącznie zręcznego komediopisarza. Każda postać, scena czy zdanie staje się reprezentacją czegoś bardziej ogólnego, ważniejszego niż pojedyncze obyczajowe spostrzeżenie.
Po pierwsze, pojawia się od razu pytanie, na ile chodzi tu nie o dar obserwacji, a o wykazanie, że to coś jest typowe, bardziej generalne? Sztuka, w której pięciu księży to postaci negatywne, będzie bez wątpienia utworem antyklerykalnym, nawet jeśli autor zadba o prawdopodobieństwo każdej sytuacji. Po drugie zaś, trzeba zapytać o coś jeszcze. Czy nawet jeśli wszystko jest prawdopodobne i odpowiednie w proporcjach, przybliża rozmowę, czy raczej sprzyja dalszemu brakowi komunikacji?
Ja nawet nie jestem w stu procentach pewny, czy taka jest rola literatury i teatru, aby otwierać i udrażniać kanały komunikacji. Ale też nie ja te wszystkie cytaty pozamieszczałem w teatralnym programie.
„Boulevard Voltaire” przeciw stereotypom
Pierwszy akt komedii (a może tym razem komediodramatu, bo nawiązuje do tragicznej historii najnowszej) Modzelewskiego to satyryczna prezentacja polskiej rodziny, która różnie reaguje na perspektywę kontaktu z żydowskim narzeczonym córki.
Mamy postawy pełne uników, ale mamy też fascynację matki, pani profesor, żydowskim światem, która popycha ją samą do nieoczekiwanej życiowej decyzji. Ta część sztuki zdaje się być przyczynkiem do opowieści o braku autentyczności. Ba, to zdaje się być wstęp do żartu z polskiej inteligencji, zafascynowanej cudzymi tożsamościami.

Ale akt drugi już taki nie jest. Wraz z żydowskim bohaterem pojawia się przy rodzinnym stole powrót do historii, do wiwisekcji wzajemnych stosunków sprzed dziesiątków lat. Tylko jaka to historia?
Zacznijmy od tego, że po roku 1989 powstało trochę utworów dramatycznych poświęconych relacjom polsko-żydowskim. Było „Ciałopalenie” Marka Bukowskiego, była „Rysa” Pawła Mossakowskiego. Trochę dotykano w nich zaszłości wojennych, trochę cienia roku 1968, z nieodzownym pytaniem, na ile zwykli Polacy akceptowali antysemicką nagonkę.
Może najsugestywniejszym zaproszeniem do dyskusji był „Boulevard Voltaire”, spektakl Teatru Telewizji napisany przez Andrzeja Barta i pokazany w roku 2010. Tam same zdarzenia (w tym przypadku także wspomnienie wojny) pozostawały w pewnym oddaleniu, we mgle. Bart interesował się bardziej siłą wzajemnych uprzedzeń i stereotypów teraz.
I co ciekawe, w realiach paryskiej emigracji to Polak grany przez Janusza Gajosa wypominał krzywdzące uogólnienia Żydówce granej przez Ewę Wiśniewską. Te uogólnienia zaciążyły na quasi-miłosnym zbliżeniu pary starszych ludzi. Zakończenie pozostało otwarte.
Pewna symetryczność tego tekstu (bo mamy tu jednak także polskie winy i polskie uprzedzenia, tyle że we mgle aluzji i niedopowiedzeń) stała się jednak szybko nieaktualna. Nowy etap otworzyła bowiem wkrótce potem (a właściwie wcześniej, to tylko polska premiera była późniejsza – rok 2011) „Nasza klasa” Tadeusza Słobodzianka, odkrywająca dla dramaturgii mord w Jedwabnem.
Polska jako wielkie Podlasie
Można się jej czepiać na różne sposoby, w moim przekonaniu nie oddawała ona w pełni na przykład grozy okupacji sowieckiej na Podlasiu, która jest ważnym kontekstem pokazywanych zdarzeń. Tym niemniej sama natura opisywanego zdarzenia usprawiedliwiała drastyczność w potraktowaniu winy polskich bohaterów. Mowa była przecież o autentycznej, nawet jeśli w szczegółach niejasnej co do okoliczności, masakry. Mam wrażenie, że samo postawienie tego tematu było czymś nieuniknionym i do pewnego stopnia oczyszczającym.
Tyle, że to początek całego nurtu, który nie dotyczy tylko teatru. Myślę zwłaszcza o dwóch filmach, z których „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego było właściwie projektem starszym od „Naszej klasy”, ale długo blokowanym przez Polski Instytut Sztuki Filmowej (nota bene nie ten pod kontrolą prawicy), a „Wesele 2” Wojciecha Smarzowskiego to pieśń czasów ostatnich. W obu przypadkach na warsztat wzięta została masakra dokonana w specyficznych warunkach Podlasia, gdzie Niemcy posłużyli się emocjami miejscowej ludności po rządach sowieckich.
I znowu można do woli komentować, co tu jest prawdą, a co zmyśleniem. W przypadku „Pokłosia” dziwaczna była teza o współczesnej zmowie milczenia wokół zbrodni, formułowana w czasach, kiedy upamiętnienie Jedwabnego stało się znaczącym zdarzeniem w dziejach Polski. Można to oczywiście potraktować jako metaforę, ale niekoniecznie tak musieli to odbierać choćby widzowie spoza Polski, którym zamordowanie jednego z bohaterów za samą próbę nawiązania do tamtych zdarzeń mogło się wydawać czymś realnym.
Z kolei „Wesele” oddające, chociaż nie w skali 1:1, mord w także podlaskim Radziłowie jest najbardziej szokujące nie z powodu obrazków historycznych, a tezy całkiem współczesnej. Polska prowincja Anno Domini 2021 ma być podszyta nie tylko antysemityzmem, ale także skłonnością, a przynajmniej zdolnością do rasowego mordu.
Na szczególnym cenzurowanym znalazło się w tej wizji młode pokolenie zainteresowane historią. Ktoś, kto upamiętnia tradycję wojennej czy powojennej partyzantki jest tu potencjalnym oprawcą – akurat zresztą nie Żydów, a Ukraińców, co szczególnie koliduje ze społeczną rzeczywistością współczesnej Polski.
Gdzieś w tle pozostaje jeszcze „Ida” Pawła Pawlikowskiego, obraz z roku 2013, zdemonizowany przez polską prawicę, bo tylko aluzyjnie nawiązujący do pojedynczej żydowskiej krzywdy. Nawet jeśli zasadna była uwaga, że dla niewtajemniczonego widza same okoliczności mordu na ukrywających się podczas okupacji Żydach pozostały mocno niejasne.
Tak naprawdę jednak wyobraźnię odnoszącą się do relacji polsko-żydowskich po roku 1939 zdominował wątek Podlasia. Stało się ono nagle reprezentacją całej Polski, wyczerpującą prawdę o wszelkich ówczesnych zaszłościach.
Każdy naród ma hołotę
Naturalnie można wskazywać także na obrazy o mocno odwrotnej wymowie, jak choćby serial Waldemara Krzystka „Sprawiedliwi”. Ba, można nawet przypominać o inicjatywie jednego z ważnych polskich producentów Michała Kwiecińskiego, aby upamiętniać w kinie przypadki ratowania Żydów (nie ukrywając skądinąd także szmalcowników i ludzkiej podłości). Mam jednak wrażenie, że wizja, zgodnie z którą całe polskie społeczeństwo dziedziczy tradycję motłochu z Jedwabnego czy z Radziwiłłowa, stała się wyznaniem wiary znacznej części polskiej inteligencji.
– Każdy naród ma swoją hołotę – mówi Pan R., grany przez Gajosa polski bohater „Boulevard Voltaire”. Otóż dziś brzmi to w pewnych kręgach jak herezja.

I tą drogą idzie generalnie w swoim drugim akcie Modzelewski. Owszem, nawiązuje do różnych innych zdarzeń (łącznie z Marcem ‘68, tu akurat nie stawiając kropki nad „i”, na ile było to dzieło komunistycznego systemu, a na ile sympatyzujących z tym dziełem Polaków). Nad wszystkim jednak dominuje niejasne wspomnienie „zbrodni z Rajgrodu”, czyli ma się rozumieć z miejscowości podlaskiej. W teorii ma to udramatyzować współczesne wybory bohaterów.
No tak, tyle że od razu rodzi się pytanie o powtarzalność tego mocno już eksploatowanego wątku. I o jego reprezentatywność dla całej Polski. Z tej perspektywy znika dramat zakładnika z polskiej wsi w innym regionie, który brał udział w obławie na Żydów, bo groziło mu rozstrzelanie przez Niemców. Albo kobiety, która zabraniała mężowi przyjąć za próg żydowskie dzieci, bo bała się o własne.
Piszę to w pełni świadom istnienia przypadków wstydliwych, a czasem obrzydliwych. Szczególnie napaści na ocalałych Żydów po wojnie, często w obronie przywłaszczonego mienia, muszą budzić grozę. Skądinąd wspomina o nich Andrzej Bart w „Boulevard Voltaire”. Ale opatruje pytaniem o typowość i o kwalifikację ludzkiej małości w plenerach świata zdruzgotanego przez kataklizm.
Zbyt grube krechy
Nigdy nie doczekamy się statystyki, proporcji poszczególnych sytuacji. Ale warto stawiać pytania, a one nie zabrzmią, jeśli nie pojmiemy różnorodności ludzkich postaw, motywów, okoliczności.
Nie odmawiam Modzelewskiemu prawa do postawienia sprawy na ostrzu noża. Tyle, że już ją postawili przed nim inni. Może ciekawsze byłoby zajrzenie w większą szarość?
Dodam tu jeszcze jedno zastrzeżenie. O ile na początku polska rodzina rysowana jest w sztuce barwami pastelowymi, o tyle później dramaturg robi z niej coraz większą karykaturę. I znowu, ma prawo do przerysowań, w końcu jego teksty żywią się satyrą. Ale właśnie w kontekście owego wezwania Amosa Oza do głębokiego spojrzenia sobie w oczy, odczuwam tu dyskomfort.
Po jednej stronie żydowski mściciel. Po drugiej – współcześni pijaczkowie, damscy bokserzy, szantażyści. Dotyczy to w szczególności brata pani domu (gra go Cezary Łukaszewicz), który staje się nagle symbolem polskich wad wszelkich. Tak, jakby rysując dwa bieguny, pan doktor postanowił sobie dodatkowo ułatwić zadanie. Żeby nikt nie miał wątpliwości, kto tu jest dobry, kto ma rację, a kto nie zasługuje na minimum szacunku.
Dzielę się głębokimi wątpliwościami, chwaląc równocześnie Teatr Współczesny za sięgnięcie po współczesną polską komedię, ba, po taką tematykę. Przednio to jest wszystko zagrane, zwłaszcza przez Izę Kunę, Andrzeja Zielińskiego i fenomenalną Barbarę Wypych. Tylko że prawdziwego dialogu z tego nie będzie. Kontury zostały obrysowane zbyt grubymi krechami.
Nawiązując do słów Tokarskiej-Bakir, oglądamy tu w pełnej krasie skłonność Polaków do kwestionowania zbrodni. Niewiele mamy za to o Sprawiedliwych. Jakieś wzmianki o nich trochę ratują prawdę historyczną o Polakach i Polsce. Ale z pewnością trzeba jeszcze poczekać na prawdziwą, szczerą rozmowę na te tematy.
– Piotr Zaremba
„Kto chce być Żydem?”, Teatr Współczesny w Warszawie, Autor sztuki: Marek Modzelewski, reżyser – Wojciech Malajkat. Spektakl bierze udział w 28. Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Żydowski mściciel kontra karykatura polskiej rodziny? Z tego dialogu nie będzie
Kategorie: Uncategorized
Bylam na tej sztuce. Dobrze zagrana i dobrze sie ja ogląda, ale wychodzi się z teatru z gorzkim odczuciem ze dialogu faktycznie nie będzie.
Po prostu jest niemożliwy.
Pisze Eryk Piasecki
Cytat z teatralnego programu: “„Mówi się, że pamięć polską i pamięć żydowską obciążają dwa rodzaje zaprzeczeń. Polacy – w uproszczonej wersji własnej historii przebiegającej pod znakiem Sprawiedliwych – zaprzeczają istnieniu Polaków mordujących Żydów w czasie ostatniej wojny. Z kolei Żydzi, których pamięć wypełniona jest bólem po Zagładzie, w poczuciu krzywdy, zdają się w ogóle zaprzeczać istnieniu Sprawiedliwych” uważam za podwójną manipulację. Autora tego programu, ale też autora, Piotra Zarembę. Manipulacją polegającą na wyjęciu z kontekstu, ze wstępu pracy napisanej przez prof. Tokarską – Bakir. Rzecz w tym, ze prof. Bakir zaprzecza tej tezie. Co do mnie, to nie spotkałem Żyda, ktory zaprzeczałby istnieniu Sprawiedliwych, chociaz nie raz słyszałem opinie, że “wystarczyłoby, zeby Polacy byli obojętni. Nie musieli ratować, gdyby chociaż nie rozpoznawali i nie donosili, już by to wystarczyło, zeby uratowało się znacznie więcej Żydów”. Rzecz w proporcji jednych i drugich. Zaremba życzyłby sobie, żeby w sztuce ci źli i ci dobrzy byli w lepszej proporcji, pewnie tak przynajmniej fifty-fifty. No, ale niestety, nie byli…. A ci, ktorzy mają co do tego wątpliwości powinni zobaczyć jaka jest reakcja wiekszości Polaków na to, co się działo na granicy białoruskiej.
Teresa, podobnie moge o sobie powiedziec, ze do dzis mnie boli, ze nikt z tych moich ”przyjaciol” ani wtedy, w 1968 roku, ani po 81 roku nie zdystansowal sie, nie zganil atmosfery z tamtych lat, nie skrytykowal faktu, ktory zmusil mnie i innych do opuszczenia swojego kraju. Wtedy mielismy 21 lat, pozniej ( jak po zmianie rzadu tam przyjezdzalam) odpowiednio wiecej. Moge sobie wyobrazic jak sie czuli nasi rodzice po wojnie w tym spoleczenstwie. Antysemityzm tam bardziej boli niz gdzie indziej. Zyje w Niemczech, jestem obca przez wymowe, wszedzie podaje moje pochodzenie. Nikt mi jak dotad z tego powodu nie sprawil takiego bolu jak ”przyjaciolka” w Polsce, ktora mi powiedziala pare lat temu: ”dla nas, Polakow, byloby lepiej gdyby wojne Niemcy wygrali”.
To co piszesz o wypowiedzi swojej nauczycielki przypomnialo mi z tego mniej wiecej okresu wypowiedz nauczycielki rysunkow pod moim adresem- masz takie piekne zydowskie, smutne oczy. To mialo miejsce w tych samych latach 58/59- 57 rok , ”masowe” wyjazdy niedobitkow z Polski dodal niektorym odwagi?
My bylismy i pozostaniemy dla tam zyjacych Polakow obcymi.
Dziekuje Aniu; masz te same wrazenia, ale mnie nie razil brak poparcia w 1968 roku. Moze dlatego, ze wiekszosc moich przyjaciol to byli Zydzi lub tacy ktorzy nie wiedzieli ze sa Zydami.
Chce przytoczyc zeznania kilku Zydow, ktorzy sie uratowali. Najwiekszym bolem dla tych Zydow bylo poczucie przynaleznosci do Polski – z wieloma znaczeniami tego uczucia. Ze strony Polakow nie istnialo poczucie ze Zydzi moga sie czuc Polakami. Polacy (w wiekszosci) czuli ze Zydzi sa obcymi, bez zadnych praw. Odrzucili „jedyna prawde”, ze Jezus jest Bogiem a Maria matka Boga. I tak oddzielili sie Polacy od Zydow i Zydzi od Polakow. Nieznajomosc historii pozwolila na wlasna interpretacje zycia w Polsce – tak inna dla Zydow niz dla Polakow. ALE jednoczesnie duzy procent zydowskich dzieci uczeszczalo do szkol powszechnych i znali polskie dzieci ale nie polskie domy, bo tam nie wolno bylo bywac. Zaden z Zydow nie ludzil sie, ze Niemcy chca zamordowac wszystkich Zydow na swiecie, ale Polakow uwazali za wspolobywateli, za dzielacych los pod rezymem niemieckim. I szybko sie okazalo, ze istniala gradacja pochodzenia, rowniez w oczach Niemcow. Donoszenie na Zydow, ze takimi sa pomimo czystej polszczyzny, a nawet przejscia na katolicyzm. To, ze Zydzi byli wydawani Niemcom przez wspolobywateli bolalo bardziej niz to co zamierzali Niemcy. Umiera sie tylko raz, ale ci ktorzy przezyli cudem, za pieniadze, za kosztownosci, za przepisanie domow, fabryk, ziemii – nie doznali duzo ciepla i wspolczucia od Polakow. Ale ci byli wlasnie tymi dobrymi Polakami. A teraz wlasne wspomnienie z 1957-8 ze szkoly podstawowej w Warszawie. Moja ukochana nauczycielka stanela kolo mojej lawki i powiedziala: „Tyle tu slowianskich dzieci, blond z niebieskimi oczyma i tylko Ty jedna…cyganka”.