Uncategorized

Woda prawdy       

ZENON ROGALA

 

             polskim Cyganom

Trzymali mnie w piwnicy. Wpierw na strychu, a potem w piwnicy, bali się, że ze strychu mogę uciec, ale i tak bym nie uciekał, bo u nas jest tak, że jak który sprzed sądu ucieka, to winy swojej tym dowodzi i widocznie  sam na siebie karę wydaje. A jak wiadomo musi wtedy gardło dać. Więc nie dlatego nie uciekałem. Nie uciekałem tylko dlatego, że tego nie zrobiłem i choć nikt nie zaświadczy za mną i choć nikt dobrego słowa za mną nie powie i w oczy moje nikt szczerze  spojrzeć nie chce, bo woli, żeby to tylko śmierć zrobiła, co już  w oczy moje kilka razy zaglądała. Pilnują mnie nawet nie dlatego, żebym nie uciekł, ale dlatego, żeby ktoś nie wykonał wyroku bez sadu. A takich jest tu kilku. Oni tylko czekają żeby mnie kosą pociągnąć. Bo już dobrali sobie do głowy, że to ja Duśkę zabiłem. Nikt, nawet Król nie był wstanie powstrzymać tych zapalczywych obrońców, żebym już po tej ziemi nie chodził.

          Trzymali mnie w tym w czym mnie złapali. Moja piękna, haftowana koszula już mnie tak nie cieszy jak wtedy, gdy mi ją Papusza na oczach wszystkich zakładała, a wszyscy mi zazdrościli. Takiego talentu jak ona nikt w taborze nie miał. A najdziwniejsze, że nikt nie wiedział kiedy ona zdążyła zrobić taki piękny obraz. Na plecach rajski ptak z długim kolorowym ogonem rwie się do lotu. Pazury u niego jak u krogulca. Oczy wpatrzone w niebo i te skrzydła same rwą się do lotu do wolności, do sławy.

          Teraz koszula w błocie i poniewierce . Wlekli mnie od strumienia aż pod  samą chałupę. Tu jeszcze mnie obszukali, więc bez szacunku dla pracy Papuszy, samą koszulę sponiewierali, żeby odebrać mi tę siłę jaką, mogłem brać z tego kolorowego obrazka. Ile nocy nad nim siedziała, nikt nie wiedział, ile łez wylała od tych paru dni kiedy czekam na sąd, też nikt nie wie. Ona jedna wie. Ale ona nie będzie się żalić, nie będzie nikogo prosić o łaskę. Ona wie, że prawda cygańska jest we mnie, a rozstrzygnie o tym na sądzie ta woda. Woda prawdy.

          Nie ma dowodów, że to ja go zabiłem, nie ma żadnych świadków, którzy mogliby przysiąc, że widzieli, że to ja zrobiłem, nie ma ani przy mnie ani koło mnie żadnej rzeczy, która jego jest. 

          Zostaje tylko jeden sposób, żeby cygańską prawdę sprawdzić. Jeden odwieczny tajemniczy rytuał, który powie czy to ja, czy nie ja. Słyszałem ich kiedy o świcie zaczęli schodzić się do izby, żeby w komplecie sąd nade mną odbyć. Wiem, że ostro gorzałka jest tam obecna i ona tylko utrwala te zdania z jakimi starszyzna przyszła na proces. Gwar coraz większy słyszałem, to znaczy, że  pora stawienia się przed sądem widać coraz bliższa.

          Izba była mała, dlatego tłok był niemiłosierny i tylko oni, cała trójka siedziała, reszta stała w tym dymie i pijanym powietrzu. Kiedy stanąłem przed sądem stary, brodaty Oraczko zapytał, czy to ja zabiłem Duśkę, bo chodziło po taborze, że Papusza z nim po krzakach się tarzała i to ja największy powód do mordu miałem.

          – Nie,  nie i jeszcze sto razy nie – powiedziałem głośno. 

Wrzawa się podniosła zaraz po moich słowach, bo jedni co za mną trzymali, od razu chcieli dla mnie wolności. Ale ci drudzy byli głośniejsi,  bo dzień od picia czerwonej mojej  posoki zaczynać chcieli, a krwią z poranną rosą zmieszaną, myć swoje twarze. Wreszcie Oraczko  wstał. Cicho się zrobiło natychmiast i wyrzekł, 

          – Cygański sąd ogłaszam.

Zaraz mnie wywlekli z izby i związanego pod las zapchali. Już z daleka mogiłę świeżo wykopaną zobaczyłem, a nad nią tych co w izbie się nie zmieścili i jakby wiedzieli co się stanie, bo już od dawna tu czekali. Ziąb poranny był wielki i drobny deszcz się pokazał, co przyjąłem jako znak oczyszczenia, ale trząsłem się z zimna jak osika. A kiedy starszyzna podeszła, byłem już przeszukany i do goła rozebrany, bo według obyczaju, nie mogę mieć przy sobie nic metalowego, żeby przysięga była  ważna. Bo jakbym jakiś kawałek, nawet najmniejszy, czegoś metalowego posiadał przy sobie, to cała ta moja przysięga będzie nieważna. Po  błotnistej skarpie grobowej mnie zepchnęli. Na dnie trupia czaszka leżała, a w niej wody zmieszanej z deszczówką pełno było, aż się  wylewała.

          Podniosłem trupią głowę w obie ręce, od strony tylnej, potylicznej do ust wolno podniosłem, Piłem powoli, a niebo złośliwie dolewało w tym czasie więcej wody. I te słowa przysięgi powiedziałem,

          – Biorę tę wodę z trupiej głowy w usta moje i piję na dowód, że nie jestem kłamcą. A jeśli jestem kłamcą, to połam mnie Boże …   –  i dalej, coraz głośniej, 

          – Boże ty widzisz prawdę moją, że ja tego nie zrobiłem. A jeśli zrobiłem, to pokaż mi Boże cud do trzech dni, trzech miesięcy, trzech lat, połam mnie, wysusz mnie, abym leżał w tym grobie. 

          Skończyłem. Stałem jeszcze w milczeniu, bo milczenie huczało mi nad głową. Powoli, żeby ani jednej kropli nie uronić, podniosłem to trupie naczynie i piłem. Ale na jeden raz wypić nie dałem rady, więc już pod sam koniec, kiedy przepełniony byłem, odstawiłem to kościane naczynie i spojrzałem do góry. Stali nade mną i tylko milczące czarne głowy i tylko iskrzące czarne oczy i tylko czarne niebo w górze zobaczyłem. A kiedy wydawało mi się, że wypiłem całą wodę, znowu spojrzałem w głąb trupiej czary i ujrzałem w kościanych zakamarkach tego naczynia metalowy kolczyk Papuszy, który wraz z ostatnim łykiem wody z ulgą przełknąłem.  Według naszej cygańskiej tradycji metal w czasie przysięgi odbiera jej moc. 

          Nikt nie podał mi ręki i sam, oblepiony błotem stałem nad mogiłą. Spojrzałem w dół. Czaszka leżała na dnie i znów napełniała się powoli płynącą z nieba wodą prawdy.

Wszystkie wpisy Zenona TUTAJ

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.