Marian Marzynski

Nechama Kuszner i jej mąż Abram Kantorowicz, rodzice Rywki, siostrzenicy mojego ojca Bolka, mieli w Stołpcach, miasteczkuna przedwojennej granicy polsko-rosyjskiej, duży dom – hotel z restauracją, kawiarnią i piwiarnią. Po 70 latach nieobecności. Rywka wraca do Stołpców, dziś na Białorusi. Podjeżdżamy do ich dawnego domu.

Rywka patrzy na stare zdjęcie: na balkonie stoi jej matka i moi rodzice odwiedzający rodzinę Kusznerów w Stołpcach.

– Co stało się z balkonem, co z naszymi weneckimi oknami? Tak tu było pięknie, dzieci bawiły się przed domem… Jakie to teraz puste!



– Tutaj wypełnialiśmy butelki wodą sodową, piwem, sokami. Obok była pralnia, nie ma po niej śladu. Jak oni to wszystko zmarnowali… Mnie to do końca życia z oczu nie zniknie.


– Za czyje grzechy? Przecież nikomu nie przeszkadzaliśmy, nasz dom był otwarty, byliśmy uśmiechnięci, biednym dzieciom dawaliśmy ciastka i cukierki, za weneckimi oknami była cukiernia, mieliśmy dziesięć stolików. O moja matko, moja biedna matko!

– Jesteś zadowolona, że przyjechałaś? Pytam Rywkę.
– Tak, ale wciąż jest mi ciężko. Tyle potu, tyle krwi zostało w tym domu. Jak mogli nas tak, jak owce, wyrzynać?


– Ale jak to się stało, że mądrzy ludzie w naszej rodzinie nie potrafili się uratować? Pytam Rywkę.
– Doprowadzeni do upodlenia, brudni, głodni, śmierć uważali za wyzwolenie, Grunia, doktor Sirkin, Leon, wszyscy rodzinni intelektualiści.

– Ja powiedziałam matce, że wolę uciec i być zastrzelona w plecy, byle nie patrzeć w twarz SS-mana.

– Ja nie byłam inteligentna, być może mocna i zdecydowana, ledwo po szkole, w domu byłam nikim. Chciałam wszystkich uratować, ale nikt mnie nie słuchał. Gdy znalazłam się w lesie, płakałam. Pod każdym drzewem wyobrażałam sobie jedną uratowaną żydowską rodzinę. Nie zawsze mieliśmy szczęście, bo musieliśmy nieraz zbliżać się do zamieszkałych miejsc, żeby zdobywać żywność, a niektórzy chłopi zachowywali się tak jak Niemcy, szli na policję i mówili, że ukrywają się tu Żydzi.

– Dlaczego inni nie uciekli z nami?
Rywka powraca do swojego pytania.
– Dlaczego nie zabrałam ze sobą mojej Majeczki?
– Jak pamiętasz koniec wojny?
– Strzelanina. Niemcy uciekali. Kilku żołnierzy niemieckich schroniło się w naszym lesie, nie ufaliśmy im, jeden z nich zaczął płakać: „ja mam dziecko”, a na to ja: „a gdzie jest moja Majeczka?”. Wsadziłam mu kij w gardło. Oko za oko, ząb za ząb. Przerażający rewanż. Taka ja byłam w tym lesie.

– Jak długo szliście?
– Trzy dni, przez gęsty las, boso, pół nadzy.
– Dokąd szliście?
– Do Nowogródka, skąd pochodziła twoja babka. Nie było tam ani jednego Żyda. Następnego dnia do Stołpców. Zaczęłam odsypywać ziemię i zobaczyłam martwe ciało mojego męża. Był w piżamie i miał kapcie na nogach. Niedaleko leżała moja siostra Grunia, jej mąż, ich dwie dziewczynki i moja córeczka, Maja. Nie trzeba było długo kopać. Byli ledwie przykryci ziemią.
Poprzednie odcinki
Wszystkie wpisy Mariana
Dcn
Kategorie: wspomnienia