Uncategorized

HONOR


Zenon Rogala

        Karteczka była tak mała, że mogłaby konkurować z tą sławną , wysłaną w papierosie z więzienia Alcatraz. Na niej, kierowany najlepszymi wzorcami konspiracji, zapisał starannym, drobnym i czytelnym drukiem adres. Zwinąłem ją  w cienką szpileczkę i łatwo wcisnąłem w tytoń jednego z kilku papierosów, i choć nie palę, ten sposób przemytu wydał mi się najpewniejszy.  Pierwsze co zrobiłem po przekroczeniu granicy było sprawdzenie czy jest na swoim miejscu. Była.

        – Na tej bibułce jest jego adres – zniżył konspiracyjnie głos  – jak będziesz w Londynie odwiedź go i przekaz pozdrowienia od jego żołnierza kapitana Siejko. Na pewno mnie pamięta. Gdyby jednak miał kłopoty z pamięcią to przypomnij mu, że to on, jako dowódca pułku gratulował mi największej w pułku zbiórki pieniędzy wśród żołnierzy, na wspomożenie Funduszu Obrony Narodowej. 

      Był kapitanem tego przedwojennego, prawdziwego Wojska Polskiego. Opowiadał mi, jak przebiegał pierwszy dzień wojny, który zastał go o brzasku, w okopie na granicy Państwa.

      – Spokojnie, kapralu, drugiego nie możesz zmarnować – mówił do kaprala Czerskiego, po jego pierwszym, niecelnym strzale z działka przeciwpancernego, do zbliżającego się czołgu z czarnym krzyżem na wieżyczce.

      – Dasz rady – celuj jak na strzelnicy, nie możesz zmarnować naboju, bo mamy jeszcze tylko dwa.

      Teraz, w czasie pożegnania na lotnisku myślę, że podobnie jak wtedy w kaprala Czerskiego, wpatrywał się we mnie żarliwie, swoimi błękitnymi oczami, ale już spod  siwiuteńkiej czupryny, ten sam kapitan Siejko.

      Angielski domek był taki, jak wszystkie po obydwu stronach ulicy. Jak każdy miał dachówki, białe ściany i kwiaty przed domem tuż za niewysokim ogrodzeniem. Numer umieszczony na cienkim filarze domu był identyczny jak na bibułce, ale należało czytać z góry na dół – 233. 

      Gospodarz, widać, że jeszcze jest wysoki, ale widać także, że pochylone plecy dawnego dowódcy pułku, przegrywały w zmaganiach z wiatrem czasu. Najbardziej nie pasowały mi do niego zwykłe domowe kapcie. Wolałbym widzieć go w wysokich, wybłyszczonych, czarnych butach z cholewami na szklankę.

      – Tak, to był wielki orator – siedzieliśmy przy stole, a jego lewa ręka leżała bezczynnie obok filiżanki z herbatą. 

– Kapitan Siejko potrafił porwać swoimi przemówieniami, – mówił półkownik beznamiętnie. 

      – Pamiętam, że w czasie płomiennego przemówienia do wielkiego zgromadzenia żołnierzy, aby dać przykład jakie znaczenie może mieć zbiórka pieniędzy dla obronności kraju, przedstawił wizję – taką możliwą w przyszłości scenę uratowania w czasie wojny, okrętu podwodnego, tylko dzięki zapasowej pompie, na której był napis – „zakupiona ze zbiórki 24 Pułku Kawalerii dowodzonej przez pułkownika Bukojemskiego”. To robiło wrażenie i pomnażało kwoty dla Funduszu. 

       – Przyznam, że zarządzona odgórnie  zbiórka pieniędzy na FON, mimo, że dowodziła ofiarności społeczeństwa, źle wróżyła losom państwa, które zwraca się o pomoc  nawet do żołnierzy, którzy za chwilę oddadzą to, co mają najcenniejszego – życie.

       – Kapitan Siejko – zacząłem powoli – przeżył wojnę. Był nawet całą okupację w konspiracji, byłoby dla niego wielkim zaszczytem, gdyby otrzymał od pana pułkownika jedno zdanie, napisane po latach do swojego podwładnego – moja propozycja była ryzykowna, bo odręczny tekst mógłby być przydatny pracownikom SB do identyfikacji piszącego.

       –  Moja żona – zaczął – miałem tego nie mówić, ale niech tam – otóż, moja żona obawia się, że pana przysłali do mnie  z pewnego Urzędu, a raczej z pewnej Służby – patrzył mi głęboko w oczy, jakby chciał zobaczyć co mam na dnie.

Tuż po wojnie, za namową kolegi, wyjechałem do Argentyny, ale stamtąd jest tak daleko do Polski, że po roku powróciłem do Anglii. Wtedy i teraz zwyciężyła ciekawość stron rodzinnych i dlatego zgodziłem się na spotkanie z panem. Jestem już pogodzony ze swym losem i nawet napiszę panu kilka słów do kogoś z dalekiej przeszłości, żeby pan miał dowód, że był pan u mnie. I nawet nie obchodzi mnie komu odda pan tę kartkę. 

        – A oto co zostało z tych czasów – wskazał na ołtarzyk na  centralnej ścianie salonu – widział, że zwróciłem uwagę na nagromadzenie w jednym miejscu symboli religijno – wojskowych – wezmę je ze sobą do grobu, to jedno co na prawdę jest moje i najcenniejsze w tym życiu.

       – W  kraju jednak pozostała również trwała pamięć o Was – powiedziałem z naciskiem.

       – A honor – uniósł głowę i patrzył na mnie badawczo – przede wszystkim   honor nasz został podeptany…

      Żona pana pułkownika unikała mego wzroku. Co chwilę wygładzała tę część obrusa, która była w zasięgu jej ręki i strącała z niej nie istniejące pyłki…

      Błękitne  oczy kapitana Siejki odzyskały dawny blask. Ciekawość mojej relacji z przebiegu życiowej misji na Zachód, wprowadziły jego ręce w drżenie. Oczy stały się rozbiegane i wilgotne. Z trudem ukrywał podniecenie, ciekaw wieści z Wolnego Świata. Na wszelki wypadek ukrywał w dłoni śnieżnobiałą chusteczkę.

       – Najważniejsze, że mnie zapamiętał – nie krył wzruszenia – ale kartkę musisz mi przeczytać, bo okulary znów gdzieś się zawieruszyły.

       – „ Przesyłam pozdrowienia  panu kapitanowi Siejce, wspaniałemu żołnierzowi i patriocie”  –  zacząłem powoli i ukradkiem zerkałem w jego stronę. Oczy miał zamknięte.

       –  …Wspaniałemu żołnierzowi… no… no…wspaniałemu… – gładził ogoloną brodę, oczy przenosiły go w dawne czasy…

       – … I patriocie…no… no… patriocie… – nagle zaczął przecierać oczy.

Oblizywał wargi jakby smakował  najsmaczniejszy deser. Czuł się wyraźnie zakłopotany, ale tylko przez chwilę. Nagle spoważniał i dotknął mojej dłoni: 

       – Nie mówił ci ile ma emerytury. Taki oficer musi mieć chyba odpowiednią dla swojej rangi stawkę – oczy mu pojaśniały.

       – Po wojnie, naprawiał odkurzacze, pralki, żelazka i takie tam… – obecnie jest na emeryturze, ale nie wojskowej, taka według władz brytyjskich mu nie przysługuje. Polaków po wojnie potraktowano w Anglii haniebnie, nawet nie zaproszono ich do udziału w paradzie zwycięstwa,  ale ile ta emerytura  wynosi nie wiem. Mieszka w ładnym domu na przedmieściu Londynu. Ma bardzo czystą żonę i dorosłego syna. Tyle, co mi powiedział. A na ścianie jak w każdym polskim, londyńskim domu  –  orzeł w koronie, Matka Boska Częstochowska, flaga biało czerwona i pełno medali. 

       – Wezmę je ze sobą do grobu –  powiedział pułkownik o medalach – to jedno co naprawdę jest moje i co mi się należy  – tak powiedział  kiedy już wychodziłem z jego domu.

       –  Och… byłbym zapomniał  – starałem się zrozumieć zainteresowanie kapitana wysokością emerytury swego dowódcy  –  prosił jeszcze przekazać panu tę symboliczną kwotę –  nie chciał pana urazić.

          Trochę nieskładnie próbowałem uprawdopodobnić fakty. Sięgnąłem do portfela, gdzie akurat miałem przy sobie portret królowej angielskiej na banknocie o wartości dziesięciu funtów.

          Kapitan powstał. Stał już chwilę i nie wiem, czy przeliczał wartość tych funtów według aktualnego kursu złotówki, czy zbierał siły. Widać, że podejmował ważką decyzję. Podniósł wreszcie głowę i smutnym głosem powiedział:

        – Nie potrzebuję jałmużny… zostało mi jeszcze dużo honoru.


Wszystkie wpisy Zenona TUTAJ

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.