Warszawa, 1924-1939. Męskie I Państwowe Liceum i Gimnazjum im. Stefana Batorego przy ul. Myśliwieckiej 6. Lekcja w pracowni robót ręcznych. Widoczni uczniowie pracujący przy obróbce drewna (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)Powstanie warszawskie. Z maturalnej klasy humanistycznej zginie siedmiu, wśród nich Baczyński. Z równoległej matematyczno-fizycznej jedenastu, w tym “Rudy”, “Alek” i “Zośka”. Z przyrodniczej pięciu.
Jest 31 maja 1939 r. W auli Gimnazjum i Liceum im. Stefana Batorego uroczyście odbierają świadectwa dojrzałości. W prezencie każdy dostaje książkę „Gawędy warszawskie” Antoniego Galińskiego z podpisem prezydenta Stefana Starzyńskiego. Są ostatnim – jak się okaże – przedwojennym rocznikiem maturzystów. W murach Batorego – gimnazjum i liceum – spędzają w sumie osiem lat.
Przemawia Zygmunt Rymszewicz z klasy humanistycznej. Wystąpienie kończy proroczymi słowami: „Być może, gdy będziemy opuszczać na zawsze naszą szkołę, kroki nasze staną się odgłosem żołnierzy maszerujących, by bronić Ojczyzny. A wtedy spełnimy radośnie nasz żołnierski obowiązek”.
Rymszewicz zginie w powstaniu. Po wojnie matka rozpozna go na słynnym zdjęciu Eugeniusza Lokajskiego przedstawiającym żołnierzy kompanii „Koszta” odpoczywających w ruinach zdobytej Poczty Głównej przy pl. Napoleona.
Ponadprzeciętni i Krzysztof Kamil Baczyński
„To była najzdolniejsza klasa, jaką miałem w swojej praktyce. Dostawali bodźców do pracy, trzeba się było dostosować do ich poziomu” – wyzna po latach nauczyciel fizyki Czesław Ścisłowski.
A Mieczysław Czyżykowski, matematyk, doda: „Na pewno klasa wybitna, najwięcej zawdzięczają sobie sami, ja byłem może, jak to się w chemii mówi, katalizatorem, który przyspiesza reakcje. Predyspozycje były w nich, a zasługą szkoły to, że potrafiła stworzyć atmosferę wyzwalającą wspólne działanie”.
To opinie o licealnej klasie matematyczno-fizycznej, ale cały rocznik maturzystów jest ponadprzeciętny. Sławę matematycznego geniusza zyskuje Jan Bytnar „Rudy”, niewysoki, piegowaty, z burzą płowych włosów. Obłędnie inteligentny, szkolny prymusl
Mistrzem w sportach jest Maciej Aleksy Dawidowski „Alek”, chudy dryblas nazywany „Glizdą”. Pasjonują go góry, wędrówki tatrzańskimi szlakami. Znakomity narciarz. Zawsze uśmiechnięty, mówi szybko, gestykulując, zaraża optymizmem. „Był nieprawdopodobnie odważny i lepiej go było nie zaczepiać… Nie dyskutował, tylko dobrze umiał przyłożyć… Dopiero podczas wojny niespodziewanie wykaże ogromny talent analizy psychologicznej” – opowie Barbarze Wachowicz Zbigniew Leszek Grzywaczewski, również uczeń klasy matematyczno-fizycznej.
Na lidera wyrasta Tadeusz Zawadzki „Zośka”. Przydomek zawdzięcza dziewczęcej urodzie. Jest charyzmatyczny, ambitny, uparty w dążeniu do celu. „Urodzony organizator” – mówią o nim nauczyciele. „Urodzony przywódca” – twierdzą przełożeni w harcerstwie i obarczają go coraz ważniejszymi funkcjami.
„Zośka był to chłopiec o wyjątkowych zdolnościach, wybitnej inteligencji teoretycznej i praktycznej. Wszystkim się interesował i gdziekolwiek zwrócił umysł, czegokolwiek się tknął – towarzyszyły mu szybkie i łatwe osiągnięcia” – napisze Aleksander Kamiński w „Kamieniach na szaniec”. W szkole Zawadzki piastuje najwyższe godności, nosi sztandar, w nauce ustępuje jednak „Rudemu”, jest uczniem czwórkowym. Zwycięża za to w międzyszkolnych zawodach sportowych. Doskonale pływa, strzela, gra w tenisa i świetnie tańczy. Najbliżej przyjaźni się z Janem Wuttkem „Czarnym Jasiem”, synem nauczyciela geografii.
Akademia w męskim I Państwowym Liceum i Gimnazjum im. Stefana Batorego w Warszawie z okazji 100. rocznicy powstania ‘Pana Tadeusza’. Uczestnicy uroczystości zorganizowanej przez Klub Polonistów. W pierwszym rzędzie widoczny m.in. prezes Polskiej Akademii Literatury Wacław Sieroszewski (w pierwszym rzędzie 1. z prawej) z małżonką oraz profesor Leon Rygier (w pierwszym rzędzie 1. z lewej). Widoczne szkolne poczty sztandarowe, 11 marca 1934 r. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Ich kolegą z klasy jest Krzysztof Kamil Baczyński, ale tylko w gimnazjum. W 1937 r., po tzw. małej maturze i przejściu do liceum, ich drogi się rozchodzą. Oni trafiają do klasy matematyczno-fizycznej, on do humanistycznej.
Baczyński nie jest w szkole szczególnie lubiany, sam też za nią nie przepada. Nie uprawia sportu, nie nawiązuje łatwo znajomości, trzyma się na uboczu. Ma problemy z nauką, a słabe oceny dostaje nawet z polskiego.
„Nie miał kontaktu z otoczeniem, był typem samotnika” – powie jego kolega z klasy Kazimierz Sułowski Wiesławowi Budzyńskiemu, badaczowi życia i twórczości Baczyńskiego. „Nie przejmował się rygorami szkolnymi, nie był szkołą sterroryzowany, odnosił się do niej z rezerwą, ale też nie można mówić, że był ze szkołą »na bakier«”.
Baczyński uchodzi za żartownisia, fantastycznie naśladuje nauczycieli. Szkołę portretuje w ironicznym opowiadaniu o Gimnazjum im. Boobalka I. Jest uzdolniony plastycznie, zamierza studiować w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.
Chłopcy z dobrych domów
Gdy przychodzą w 1931 r. do Batorego, mają po 10 lat. „Wraz ze mną do klasy wpakowało się nas 25 jak obszył. Przyglądaliśmy się sobie bacznie i początkowo nieco nieufnie. Przecież czekają nas całe lata wspólnej nauki – opisze pierwsze spotkanie Henryk Wiktor Rostkowski. – Jacy oni są ci moi przyszli koledzy? Szczególną uwagę zwracał średniego wzrostu chłopiec o miłej buzi i rozsądnych oczach, lecz uczesany »na lalę«, z grzywką i tak jakoś bardzo »cherubiańsko«. »Ale Zośka!« – wyrwał się któryś. Tadek Zawadzki musiał się pogodzić z mianem »Zośki«, które przylgnęło do niego na trwałe, że nawet gdy już czesał się na bok i utracił wygląd »cherubiański« – pozostał nadal »Zośką«. Byli i inni. Janek Bytnar, szczupły, żywy jak iskra, niewielki, wysoki jak tyka Alek Dawidowski, porywczy w sądach i nieco narwany Jacek Tabęcki lub nierzucający się w oczy skromny chłopczyna Krzysiek Kamil Baczyński”.
Żeby się do Batorego dostać, muszą zdać egzamin wstępny i dobrze wypaść na rozmowie w gabinecie dyrektora Wiktora Ambroziewicza, z powodu sumiastych wąsów zwanego „Sumem” lub „Foką”. „Niekiedy dyrektor, w myśl najnowszych wówczas metod, podsuwał test. Notatki z takiej pierwszej rozmowy trafiały zwykle do kartoteki, gdzie ręką dyrektora przez lata spisywana była na malutkich karteczkach historia każdego ucznia. We wrześniu 1939 r. zabłąkany niewypał trafił w słynną dyrektorską szafę. Karteluszkowe akta fruwały po podłogach… Podzieliły los całego archiwum szkolnego. Nic się nie uratowało” – napisze prawie 40 lat później Elżbieta Kotarska w reportażu „Klasa Krzysztofa Kamila” („Ty i ja”, nr 8 z 1970 r.).
„Egzamin był superkonkursowy i nawet tych, co zdali, nie przyjmowano wszystkich. »Foka« osobiście dokonywał odsiewów. Nie pomagały najwyższe protekcje, ordery ojców, łzy matek. Pamiętam jakiegoś obwieszonego odznaczeniami pułkownika, który sierdził się, że przyjęto syna dozorcy jego domu, a synalka »Foka« odesłał do innej szkoły… Dobry przyczynek do zarzutu o »elitaryzmie« naszej szkoły. Prawda była taka, że kandydat musiał wykazać się umiejętnością samodzielnego myślenia, inteligencją i szybkością orientacji. Wszystko inne – do bani” – wspomni Rostkowski.
Gimnazjum jest otwarte dla dzieci z różnych środowisk, ale przy takich samych wynikach na egzaminie pierwszeństwo, jak we wszystkich szkołach utrzymywanych przez państwo, mają synowie osób zatrudnionych w instytucjach państwowych. A więc chłopcy z tzw. dobrych domów, w których – jak to ujmie Aleksander Kamiński – „jest pewien poziom kulturalny, umożliwiający udział w przeżyciach całego świata i w dorobku przyszłych pokoleń”.
Warszawa, 1924-1939. Męskie I Państwowe Liceum i Gimnazjum im. Stefana Batorego przy ul. Myśliwieckiej 6. Praktyczna lekcja przyrody w pracowni biologicznej. Widoczni uczniowie 4. klasy z mikroskopami Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
„Większość stanowili synowie urzędników państwowych różnych szczebli – od dyrektora banku po woźnego. Wśród rodziców byli przemysłowcy, lekarze, handlowcy, inżynierowie, nauczyciele, profesorowie, oficerowie WP i Marynarki Wojennej – zapamięta Grzywaczewski. – W innych klasach byli potomkowie sławnych rodzin arystokratycznych (Lubomirski!), bankierów, bogatych kupców, był bratanek prezydenta miasta – Leszek Starzyński, z którym się przyjaźniłem, byli synowie kolejarzy, np. [Stanisław] Krupkowski – najzdolniejszy z naszej klasy B z gimnazjum – został potem znanym lekarzem. Tak więc, mimo opinii o elitarnym charakterze szkoły, przekrój społeczny był bardzo urozmaicony i w pełni demokratyczny!”.
Idealiści niepodległej
Z nauczycielskich rodzin pochodzą Baczyński, Zawadzki, Bytnar i Wuttke. Matka Baczyńskiego – Stefania – gorliwa katoliczka żydowskiego pochodzenia, pisze podręczniki dla dzieci. Ojciec – Stanisław – socjalista, legionista, żołnierz, a w cywilu pisarz i krytyk literacki, jest autorem podręcznika o literaturze pięknej w porozbiorowej Polsce.
Po wydaniu książki „Literatura w ZSRR” spotykają go oskarżenia o propagowanie bolszewizmu, które wysuwa m.in. mało znany wówczas ksiądz Stefan Wyszyński.
Na początku okupacji po Stanisława przychodzi gestapo. Niemcy pamiętają, że podczas III powstania śląskiego prowadził działania dywersyjne i wywiadowcze. Ale ojciec Krzysztofa już od kilku miesięcy nie żyje.
Weteranem I Brygady Legionów jest też Stanisław Bytnar, chłopski syn z podkarpackiej wsi, ojciec „Rudego”. Z Wielkiej Wojny wraca jako inwalida. Już w wolnej Polsce wspólnie z żoną Zdzisławą organizuje wiejskie szkoły na Kielecczyźnie, pracują w spartańskich warunkach – bez tablic, książek i zeszytów. Ich osiągnięcia zwracają uwagę Warszawy. Zostają przeniesieni do stolicy, gdzie kończą Państwowy Instytut Pedagogiki Specjalnej i obejmują kierownictwo szkół dla dzieci niepełnosprawnych. Niemcy aresztują Stanisława Bytnara razem z synem. Wywożą go do Auschwitz, skąd już nie wraca.
Ojciec „Zośki” – prof. Józef Zawadzki – jest prezesem Polskiego Towarzystwa Chemicznego, a od 1935 r. do wojny rektorem Politechniki Warszawskiej. W 1905 r. za udział w strajku studenckim zostaje relegowany z Uniwersytetu Warszawskiego. W strajku tym uczestniczy też jego żona Leona, która organizuje tajne nauczanie w zaborze rosyjskim. W niepodległej Polsce jest nauczycielką i działaczką oświatową.
Rodzice Macieja Aleksego Dawidowskiego są inżynierami. Aleksy Dawidowski w 1929 r. zostaje dyrektorem administracyjnym Państwowej Fabryki Karabinów na warszawskiej Woli. Gdy po zajęciu stolicy przez Niemców odmawia współpracy, zostaje rozstrzelany w Palmirach. Jego żona Janina, chemiczka, pisze o nim do dzieci: „Był wierny ideałom młodości do końca. Nieskazitelnie uczciwy i sprawiedliwy, bronił zawsze krzywdy ludzkiej i poświęcał własne zyski i korzyści interesom swoich podwładnych”. List wysyła z Pawiaka. Niebawem znajdzie się w Ravensbrück. Dotrwa tam do końca wojny.
Gustaw Wuttke, ojciec Jana, nazwanego przez kolegów „Czarnym Jasiem”, uczy w Batorym geografii. Jest jedną z największych osobowości grona pedagogicznego.
Gmach u podnóża skarpy
Szkoła, której uczniowie dumnie noszą tarcze z numerem 1, powstaje tuż przed odzyskaniem niepodległości – 1 września 1918 r. Powołuje ją do życia Antoni Ponikowski, minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego w rządzie Rady Regencyjnej. Parafowany przez niego dokument głosi m.in., że aby „młodzież miała zawsze przed oczyma najwyższy wzór głębokiej myśli państwowej, władnego czynu oraz majestat Państwa Polskiego, nadaję szkole nazwę Królewsko-Polskie Gimnazjum im. Stefana Batorego”.
Maturzyści z 1939 r. nie znają już pierwszego budynku przy ul. Kapucyńskiej. Ani pierwszego dyrektora Zdzisława Rudzkiego, o którego surowych rządach krążą legendy. Rano przy wejściu sprawdza mundurki, buty, odpowiednią długość spodni za kolana. Każe uczniom ponoć codziennie płukać gardła nadmanganianem potasu, żeby nie przynieśli jakiejś zarazy. W kadrze pedagogicznej nie ma miejsca dla kobiet.
W 1918 r. naukę w Gimnazjum Batorego rozpoczynają tylko trzy klasy: wstępna, pierwsza i druga. Wkrótce dochodzą kolejne i ciasny budynek już nie wystarcza. W 1922 r. Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, którym ponownie kieruje Antoni Ponikowski (jednocześnie jest premierem i ministrem kultury), decyduje o wybudowaniu dla gimnazjum reprezentacyjnego gmachu. Powstaje przy ul. Myśliwieckiej u podnóża skarpy wiślanej, zwieńczonej tu sylwetką Zamku Ujazdowskiego. Szkołę projektuje Tadeusz Tołwiński, uznany architekt i urbanista wykształcony w Karlsruhe, wykładowca Politechniki Warszawskiej. Gmach przypomina wczesnobarokowy pałac z epoki Wazów, ma formę czworoboku z wewnętrznym dziedzińcem otoczonym piętrowymi skrzydłami. Elewacje i wnętrza zdobi mnóstwo detali zaczerpniętych z przeszłości.
Uroczystość odsłonięcia popiersia króla Stefana Batorego na dziedzińcu męskiego I Państwowego Liceum i Gimnazjum jego imienia. Warszawa, 27 września 1933 r. Fot. NAC
W historycznym kostiumie ukryty jest trzykondygnacyjny nowoczesny obiekt. Chcąc uzyskać optymalne oświetlenie wnętrz, sale lekcyjne Tołwiński lokuje w skrzydłach od zachodu i wschodu, pracownie – od północy, zaś aulę – od południa; z jej okien widać park. W suterenie są szatnia, jadalnia, kuchnia i kotłownia oraz basen, o którym inne szkoły mogą tylko marzyć. Kompleks dopełniają dwie bliźniacze oficyny z mieszkaniami nauczycieli. Obok budynku uczniowie mają do dyspozycji boisko i korty tenisowe, a także ogród botaniczny z rabatami, sadzawką, sztucznymi skałami i pasieką.
Lekcje w nowym gmachu rozpoczynają się 15 września 1924 r.
Endecy, ludowcy, socjaliści…
„Pochodem idziemy uczniowska gromada,
Świat wielki się oczom naszym rozkłada,
Łamiemy razem wciąż nowe zapory,
Więc naprzód i naprzód, bo znak nasz Batory”.
Hymn szkoły ze słowami nauczyciela języka polskiego Stanisława Młodożeńca i muzyką byłego ucznia Witolda Lutosławskiego rozbrzmiewa na początku każdego apelu, który podobnie jak 20-minutowa gimnastyka należy do codziennego rytuału. Poprzedza go hejnał grany przez jednego z chłopców na melodię „Bogurodzicy”.
Dyrektor Ambroziewicz przywiązuje wagę do celebry, ale luzuje srogie zakazy swojego poprzednika. Zatrudnia nauczycielki. Uczniom, którzy nadal muszą nosić pumpy, zezwala na galowe występy wkładać długie spodnie. Jest zwolennikiem eksperymentów pedagogicznych. Wprowadza np. wolne czwartki przeznaczone na wycieczki, przygotowywanie wystaw i zajęcia praktyczne. Nauczycieli ocenia po wynikach w pracy, a nie poglądach politycznych. Jest synem działacza Proletariatu, ale w kadrze ma endeków, ludowców, piłsudczyków i komunizujących socjalistów.
Matematyki uczy Mieczysław Czyżykowski zwany „Czyżykiem”, jest tak wymagający, że żaden z jego wychowanków nie będzie miał trudności z tym przedmiotem na studiach. Po wojnie zostanie wykładowcą na Politechnice Warszawskiej.
Polskiego uczą admirator literatury staropolskiej Mieczysław Rybarski, zwolennik endecji, i wspomniany Stanisław Młodożeniec, poeta-futurysta, ludowiec.
„Mój ojciec do dziś orze ziemię w Sandomierskiem, a ja będę orał w waszych pustych głowach” – przedstawia się chłopcom.
„Nie tylko orał, ale dobre ziarna zasiewał! Wymagał od nas samodzielnych ocen w formie recenzji, obok wielkiej klasyki polskiej poznawaliśmy współczesną poezję europejską, czytaliśmy wiersze Verlaine’a, Rimbauda, dowiadywaliśmy się o prądach futurystycznych, czytał nam swoje wiersze…” – napisze we wspomnieniach Kazimierz Sułowski.
Lewicowych poglądów nie ukrywa nauczyciel francuskiego Edmund Semil, weteran I wojny światowej oraz rewolucji w Rosji i na Węgrzech. Zasiada we władzach Związku Nauczycielstwa Polskiego, uczestniczy w strajkach nauczycielskich. W PRL znajdzie się na placówce w Kanadzie, gdzie odegra ważną rolę w odzyskaniu przez Polskę wywiezionych tam wawelskich arrasów.
Kult Józefa Piłsudskiego wyznaje nauczyciel historii i życia społecznego Józef Targowski, pochodzący z rodziny żydowskiej oficer w wojnie polsko-bolszewickiej. Pod jego kierunkiem uczniowie rozgrywają bitwy powstania listopadowego, ale wymaga od nich także znajomości kursu złotówki i notowań giełdowych. Słynie z elegancji. Gdy w czasie okupacji będzie zarabiał, rozładowując węgiel, na tajne komplety zawsze przyjdzie odświeżony, w muszce pod szyją. Jako porucznik AK weźmie udział w powstaniu. Zginie na Starówce.
Prof. Gustaw Wuttke urządza w Batorym pracownię geograficzną pełną map, globusów, modeli. „Wykładałem nie tyle geografię, co geopolitykę” – powie później Elżbiecie Kotarskiej.
„…Na wycieczkach uczył nas patrzeć na teren, poznawać jego przeszłość i przyszłość, dostrzegać rolę człowieka w kształtowaniu krajobrazu. Nikt nie mógł być bierny. (…) Prowadziliśmy dzienniki. Obserwacje księżyca i gwiazd. Zmiany w świecie roślinnym. Zachowanie się zwierząt. (…) Bodaj pomysłem profesora Wuttke było poświęcenie każdego roku jednemu regionowi Polski. Pomorze. Wybrzeże. Śląsk. Wileńszczyzna. Tatry. Ziemia lwowska. Zwiedzanie, fotografowanie, spisywanie refleksji. Na koniec roku – plonem naszych prac była wielka wystawa, którą odwiedzali koledzy z całej Warszawy…” – opowie Jerzy Hryniewiecki, maturzysta z 1926 r., po wojnie wybitny architekt.
Męskie I Państwowe Liceum i Gimnazjum im. Stefana Batorego przy ul. Myśliwieckiej 6 w Warszawie Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Tuż przed wojną Wuttke opracowuje podręcznik do geografii pisany przez dzieci. Rozsyła do szkół na całym świecie zestaw pytań o własny kraj. Dostaje kilka skrzyń odpowiedzi. Przeżyje okupację, ale straci w powstaniu dwóch synów – Jana i Tadeusza. Po wojnie będzie wykładał na UW metodykę nauczania.
Przyrody uczy Mieczysław Radwański, który w 1936 r. przejmuje po „Foce” stanowisko dyrektora. Uwielbiany przez uczniów, życzliwy i wyrozumiały. W pracowni ma akwaria i terraria, w których trzyma nawet małego krokodyla. Obok szkoły tworzy wspaniały ogród. W czasie okupacji Radwański będzie kierował tajnym Gimnazjum im. Batorego. Zginie w powstaniu.
Stefan Wysocki przybliża uczniom utwory Mozarta, Chopina, Szymanowskiego. Zakłada chór i orkiestrę szkolną. Witold Lutosławski przyzna, że to właśnie on odkrył u niego słuch absolutny.
Prace ręczne prowadzą Aleksander Ligaszewski i Wojciech Guzek. Zajęcia odbywają się w sali „drewnianej” i „metalowej” oraz kilku mniejszych. Chłopcy uczą się introligatorstwa, obróbki drewna i metalu. Budują modele samolotów, ale też prawdziwe szybowce i kajaki. Te umiejętności przydadzą im się w czasie okupacji, gdy będą zarabiać jako szklarze, mechanicy i szewcy.
„Profesorowie byli na tym poziomie, iż nie obawiali się poluzować cugli uczniowskiej wyobraźni. Dyskusje, kontrowersje, ogromnie śmiałe referaty – to wszystko gimnastykowało nasze szare komórki, dając im – tym komórkom – świadomość własnego istnienia” – powie jeden z absolwentów na uroczystości 50-lecia szkoły.
Złośliwy Baczyński widzi to inaczej. W opowiadaniu o Gimnazjum im. Boobalka I pisze: „O uczniu nowo wstępującym a potem absolwencie wyraziłby się poeta metaforycznie: wpuszczony drzwiami parterowymi grzeczny chłopiec w białym kołnierzyku po wielu latach wyskakuje najwyższym oknem gmachu szkolnego jako istota obdarta w każdym tego słowa znaczeniu, niezdolna nauczyć się czegoś inaczej niż kując (…). O profesorze gimnazjum wyraziłby się tenże poeta metaforycznie: wchodził wygniecionym, zagłodzonym młodzieńcem, wpływając przez najwyższe okno gimnazjum, a wypełzał jako zdziecinniały staruszek”.
Chuligani narodowi i trockiści
Uczniowie szkół średnich nie mogą należeć do organizacji politycznych, ale chłopcy z wyższych klas Batorego nawiązują z nimi nielegalne kontakty. Łatwo trafiają do nich hasła radykalne. Zafascynowani nacjonalizmem wszczynają ekscesy, szykanują uczniów żydowskiego pochodzenia. „Obóz narodowy, tzw. chuligani endeccy, z naszego rocznika to: Kindler, Guttakowski, Krupkowski, Karczewski, Bytnar, Rejnowicz, Gruszka, chyba Barcz, Szlenkier, no i ja. Sympatyzowaliśmy, a później należeliśmy do grup młodzieżowych ONR-ABC” – wyjawi Wiesławowi Budzyńskiemu Kazimierz Sułowski. „Nasze przemyślenia i »akcje« nie sprowadzały się do antysemityzmu.
Demonstracje antypiłsudczykowskie miały nieraz charakter bardziej śmiały, np. Andrzej Kindler, jak się zdaje, demonstracyjnie opuścił szeregi szkolne w czasie defilady przed trumną Józefa Piłsudskiego. Wyleciał za to ze szkoły. Zginął potem w powstaniu”.
Zaliczenie Jana Bytnara do „chuliganów endeckich” będzie po latach przedmiotem sporu. Członkostwu „Rudego” w Grupach Szkolnych ONR stanowczo zaprzeczy m.in. jego przyjaciółka Danuta Rossman, łączniczka z Szarych Szeregów.
Baczyński w czasach szkolnych wiąże się z działającym w konspiracji skrajnie lewicowym Związkiem Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej „Spartakus”. Koledze z gimnazjalnej klasy Konstantemu Aleksandrowi Jeleńskiemu, przyszłemu eseiście i publicyście paryskiej „Kultury”, daje do czytania pisma Trockiego.
„[Baczyński], tak samo jak ja, wybrał stronę całkowitych antynacjonalistów. Dlatego złości mnie przywłaszczanie Baczyńskiego przez tradycję narodowopolską, robienie z niego Polaka katolika. Katolikiem to on w ogóle nie był. Nienawidził endeków, był zresztą wtedy trockistą. Dzięki jego wpływowi i wpływom kilku kolegów ja też wyobrażałem sobie, że jestem trockistą” – przyzna po latach Jeleński.
Wiarę w komunizm Baczyński zacznie tracić na wieść o tzw. procesach moskiewskich z lat 1936-38, gdy Stalin kazał zgładzić dawnych przywódców bolszewickich.
Pomarańczarnia
Niezależnie od poglądów chłopcy wstępują do harcerstwa. Przy szkole działa 23. Warszawska Drużyna Harcerzy im. Bolesława Chrobrego, od koloru chust nazywana „Pomarańczarnią”. Staje się kuźnią przyszłych bohaterów Szarych Szeregów. Wyrabia w nich poczucie braterstwa, uczy współpracy, odpowiedzialności za innych, radzenia sobie w trudnych sytuacjach.
Jeżdżą na obozy, uczestniczą w zlotach, zawodach i grach terenowych. W rocznice powstania listopadowego przemierzają szlak spiskowców z 1830 r., inscenizują atak na Belweder i zdobycie Arsenału. Chłopców z rocznika Baczyńskiego przyjmuje do „Pomarańczarni” jej drużynowy harcmistrz Władysław Olędzki „Papa”, wuefista w Batorym, pasjonat sportów wodnych. Owiany jest legendą bohatera, który jedenaście razy uratował tonących. W jego domu na Mokotowie harcerze budują kajaki, którymi pływają potem rzekami Polski.
Największy wpływ na chłopców ma następca „Papy” – podharcmistrz Lechosław Zieliński, wychowanek Batorego. „Nie toleruje rozlazłości, wymaga pracy i gotowości do ofiar. To bodaj najbardziej zasłużony wychowawca pokolenia »Kamieni na szaniec«” – oceni w monografii szkoły Stanisław Werner.
Ostatni przed wojną komendant „Pomarańczarni” – harcmistrz Lechosław Domański „Zeus” – obejmuje tę funkcję w 1938 r. Ma 25 lat, doświadczenie harcerskie zdobył w słynnej wileńskiej „Czarnej Trzynastce” i podczas wyprawy instruktorskiej do USA. Ci z maturalnego rocznika 1939 r. są u niego drużynowymi i przybocznymi. „Co mnie w Was uderzyło? Co było dla mnie miłą niespodzianką? Wasze duże wyrobienie osobiste harcerskie Wasza chęć stawania się z każdym dniem lepszym, Wasz głęboki samokrytycyzm, Wasza chęć pracy nad samym sobą – pisze w odezwie do harcerzy z 23. WDH. – Na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o harcerskie sprawy, stawiam dobro Związku i honor idei, której służymy pod znakiem lilii i krzyża harcerskiego. Dalej chorągiew – hufiec – drużynę – zastęp, a dopiero na końcu stoisz Ty i Twoje drobne wobec tego wszystkiego sprawy”.
Tuż przed wojną Domański zostaje p.o. naczelnika ZHP. W czasie okupacji wejdzie w skład kierownictwa Szarych Szeregów. W marcu 1940 r. wyruszy do Wilna, by poznać sytuację tamtejszego harcerstwa. Zostanie aresztowany przez NKWD, skazany na śmierć i rozstrzelany prawdopodobnie w maju 1941 r.
Wróćmy jednak do wakacji 1939 r. „Zeus” z harcerzami wędruje po Beskidzie Śląskim. W wyprawie uczestniczą „Zośka”, „Rudy”, „Alek” i inni. „Diabelnie dużo zrobiło się w ciągu tych 20 lat niepodległości. Ot, choćby porównać rozbudowę miast, Gdynię, Centralny Okręg Przemysłowy, powstanie nowej warstwy społecznej wykwalifikowanych robotników, rozbudowę ubezpieczeń społecznych, ogromny spadek śmiertelności – wymienia Domański. – Ale… na Boga miłego, iluż tu trzeba jeszcze pierwszorzędnych inżynierów, pierwszorzędnych wychowawców, pierwszorzędnych rolników, pierwszorzędnych rzemieślników”.
Ktoś pyta: czy będzie wojna? „Pięć razy pan Hitler się obejrzy, nim na nas, na Francuzów i na Anglików skoczy. A jak skoczy, to dostanie w zęby fest” – odpowiada „Zeus”.
Korzystałem z artykułu Elżbiety Kotarskiej „Klasa Krzysztofa Kamila” („Ty i ja”, nr 8 z 1970 r.) oraz książek: „Pochodem idziemy… Dzieje i legenda Szkoły im. Stefana Batorego w Warszawie” pod redakcją Edmunda Kujawskiego i Witolda Grabskiego (wyd. Stowarzyszenie Wychowanków Gimnazjum i Liceum im. Stefana Batorego w Warszawie, Warszawa 2003), Wiesława Budzyńskiego „Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila” (wyd. Słowo, Warszawa 1992), Aleksandra Kamińskiego „Kamienie na szaniec” (wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1999) i Barbary Wachowicz „Rudy, Alek, Zośka. Gawęda o bohaterach »Kamieni na szaniec«” (wyd. Oficyna Wydawnicza RYTM, Warszawa 2003)
Zdolni, pracowici, wybitni. Umarła klasa Krzysztofa Kamila Baczyńskiego
Kategorie: Uncategorized