
Car Rosji przedstawiał się jako Najjaśniejszy, Wszechmogący, Umiłowany, Wielkorządca Absolutny Całej Rosji. Na jego rozkaz zesłano na Syberię pradziadków Grażyny po Powstaniu Styczniowym 1863-1864.
Naszym „carem” był Józef Stalin, zbrodniarz komunistyczny, odpowiedzialny za prześladowania i śmierć milionów ludzi, wśród których były setki tysięcy Polaków. Zmarł 5 marca 1953 r. o godz. 21.50 czasu moskiewskiego.

„Kochaliśmy Go jak Ojca i jak Przyjaciela” – pisał słynny dramaturg Leon Kruczkowski w „Życiu Warszawy”.
Jedna z koleżanek szkolnych Grażyny w Gdyni powiedziała na lekcji o Stalinie: „To są bujdy” i do szkoły już nie wróciła. Śmierć Stalina zastała Grażynę Jankowską w szkole, o której marzyła: Liceum Sztuk Plastycznych w Orłowie. Dotychczas chodziła do szkół, w których były same dziewczynki. Tutaj na sześć dziewczynek było 21 chłopców. W życiu mojej szlachcianki rozpoczął się nowy etap.

Ja w roku 1953 w wieku 16 lat kończyłem w Warszawie Liceum imienia Stefana Batorego, węgierskiego króla Polski (1553-1586). Ta szkoła przedwojennej elity niepodległej Polski zarażona była powojenną „czerwienią”. Bezpartyjny dyrektor Roman Beranek podporządkowany był zarządowi szkolnemu Związku Młodzieży Polskiej, przedsionkowi Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

Jako 13-latek znany byłem z domowych prowokacji, na przykład otwierałem okno i w obecności partyjnego Daneczka – ojczyma, krzyczałem: „Partia śmierdzi”. Ale gdy starsi koledzy z ZMP zaproponowali mi funkcję Przewodniczącego Samorządu Szkolnego, poczułem się zaszczycony. Wstąpiłem do ZMP i zacząłem drukować na powielaczu nasz organ „W marszu”, w którym nawoływaliśmy do „przodownictwa w nauce i pracy społecznej”. Atrakcją stanowiska było to, że zebrania Zarządu Samorządu odbywały się w gabinecie dyrektora szkoły w czasie lekcji. Wybierałem matematykę, fizykę albo chemię; przedmioty, których nienawidziłem. Nie było to jedyne moje dorosłe doświadczenie w szkole. Kiedyś w ZMP-owskich koszulach pojechaliśmy na wycieczkę i po wypiciu „na kreskę” mojej pierwszej butelki wódki wylądowaliśmy na szafie w schronisku młodzieżowym.

Moja kariera polityczna nie była długa. Zarząd ZMP zwolnił mnie za „sodowiarstwo”, skrót od „uderzenia wody sodowej do głowy”, również potocznie zwanego „zarozumialstwem”. Broniąc się mówiłem, że jeżeli zarozumialstwo polega na posługiwaniu się rozumem, to przyjmuje to jako komplement.
Rozśmieszyłem tym Zarząd ZMP, który decyzji nie zmienił, ale posłał mnie do pracy w Zarządzie Dzielnicowym ZMP Warszawa-Śródmieście. Tam mianowano mnie 15-letnim instruktorem „do walki z bikiniarstwem”. To termin ukuty od amerykańskiego atolu Bikini, określający zachodni styl życia, objawiający się w noszeniu „plerezy” (włosów à la Elvis Presley) i butów podbitych grubą podeszwą ze słoniny, zwanych „skokami”. Głównie chodziło jednak o wygibasy w tańcach boogie-woogie. W czasie weekendów nasza grupa antybikiniarska odwiedzała odbywające się w Śródmieściu Warszawy zabawy i w przerwach między tańcami zwracała uwagę tancerzom na niewłaściwe zachowanie.
Po kilku weekendach pozazdrościłem bikiniarzom, ze potrafią tak tańczyć i uznałem moją robotę za idiotyczną.
Tak wyglądała nasza klasa maturalna. W drugim rzędzie od dołu, drugi z prawej jest mój najbliższy kolega Mirek Śmiłowicz, późniejszy wybitny ortopeda, ja na lewo od niego. Poniżej Mirek Śmiłowicz.


Mirek napisał mi o niektórych kolegach i koleżankach szkolnych, prosząc o nieujawnianie nazwisk.
Hanka R. (była prymuską – MM), – mgr inż. rozwiedziona, ma córkę, pracowała na Politechnice. Basia G. – została aktorką grającą drugoplanowe role, niedawno zmarła. Józef K. – skończył SGGW, zrobił doktorat, zmarł przed kilku laty. Janusz K. – dziennikarz sportowy, nie żyje. Jerzy K. – zmarł niedługo po maturze. Alina G. (moja sympatia – MM) – byłem kilkadziesiąt lat temu u jej córeczki, by zbadać stawy biodrowe, nie żyje. Marysia K. – widziałem ją ostatnio na 90-leciu szkoły, poza białymi włosami niewiele się zmieniła. Krysia K. – próbowała dziennikarstwa, zmarła dość dawno. Wiesław B. – był profesorem marksizmu na uniwersytecie w Lublinie, nie żyje. Wojciech C. (był prymusem – MM), – wyrzucony z Politechniki po drugim roku za rozróby po alkoholu, pracował jako kontroler w komunikacji miejskiej, 20 lat temu był pacjentem kardiochirurgii w moim instytucie, robiono mu bypassy, na pewno nie żyje. Andrzej N. – skończył SGGW i był profesorem nadzwyczajnym, chorował na Parkinsona, mieszkał na moim osiedlu, dziwny, kontaktów nie utrzymywał z nikim, zmarł 3 lata temu. Jurek M. – chirurg, profesor, zmarł nagle półtora roku temu. Tomek R. (inny prymus- MM) – skończył Politechnikę, zmarł dawno. Romuald S. – profesor archeologii śródziemnomorskiej, wyjechał do Stanów i chyba tam został. Tadeusz R. – skarżył się na złe relacje z żoną, która jakoby wyrzuciła go z domu, zdradzał wtedy objawy zaburzeń psychicznych, nie wiem czym się zajmował i nie wiem, czy żyje.
Tak wyglądałem na maturze. Wybrałem temat: Jak rozumiem słowa towarzysza Bieruta, że Polska Ludowa nawiązuje do najbardziej postępowych tradycji kultury polskiej. Nie odrywając pióra od papieru, napisałem 50 stron i dostałem piątkę. Maturę zdałem dzięki temu, że lubiący mnie nauczyciel matematyki szeptał mi do ucha rozwiązania zadań.

Grażynie zostanie jeszcze dwa lata do matury w Liceum Plastycznym w Orłowie. Nie będzie dalej rozwijała swojego talentu plastycznego w Akademii Sztuk Pięknych. Ojciec – geodeta przekona ją, że artyści nie zawsze potrafią zarobić na życie. Po korepetycjach z matematyki, jej najsłabszego przedmiotu, zda egzamin wstępny na architekturę w Politechnice Gdańskiej. Ja będę już wtedy studentem dziennikarstwa. W kraju cenzury politycznej – wymysł szatana.

cdn
Poprzednie odcinki
Wszystkie wpisy Mariana
Kategorie: Uncategorized