Dawid Warszawski
Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan podczas posiedzenia gabinetu. Stambuł, 11 maja 2020 (Fot. AP)Turcja coraz bardziej się zbliża do roli pariasa Bliskiego Wschodu.
„Chcemy lepszych stosunków z Izraelem” – oznajmił jak gdyby nigdy nic tydzień temu turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan. Jakby nie było między tymi niegdyś niemal sojuszniczymi państwami kilkunastu lat zimnej wojny, która momentami mogła się stać gorąca.
Dziesięć lat temu, gdy izraelscy komandosi zatrzymali usiłujący sforsować blokadę Gazy turecki statek „Mavi Marmara”, a w starciach na jego pokładzie zginęło dziesięciu Turków, Erdogan zapowiedział, że nowy konwój, którego w końcu nie było, popłynie w eskorcie tureckiej marynarki wojennej. Turcja oficjalnie gościła poszukiwanych przez UE i USA szefów Hamasu i pozwalała im na swoim terytorium planować terror w Izraelu, a dwa lata temu wydaliła izraelskiego ambasadora. Według Erdogana Izrael jest jak hitlerowskie Niemcy, choć turecki prezydent podobnie mówił też o Niemczech współczesnych czy o Holandii.
Izrael z kolei publicznie poparł hasło kurdyjskiej niepodległości, będące dla Ankary niemal casus belli. Gdy Emiraty nawiązały stosunki z Izraelem, Erdogan grzmiał o „zdradzie” i „wyroku historii”, a niedawno głosił, że „Jerozolima jest nasza”. A teraz „lepsze stosunki” – z zastrzeżeniem jedynie, że Ankara nie odstąpi od swego potępienia izraelskiej polityki wobec Palestyńczyków i krytyki „niektórych ludzi na górze w Izraelu”. To niewiele, podobnie mówi wszak izraelska opozycja.
Iranowi Turcja właśnie dała do zrozumienia, że mogłaby poprzeć irańskich Azerów przeciw Teheranowi. Egipt i kraje Zatoki za śmiertelnego wroga uznają Bractwo Muzułmańskie, które Turcja i Katar wspierają. Z Grecją Turcja jest na skraju wojny o wody terytorialne, przy czym Ateny mają poparcie Paryża i Emiratów.
Gdy popatrzeć na mapę, to się okaże, że stosunki z Izraelem wcale nie są takie złe, a w kwestii Karabachu oba kraje, i tylko one, znalazły się po tej samej, azerskiej linii frontu.
Jasne jest, że wnet Biden zwinie roztoczony nad Erdoganem przez Trumpa parasol ochronny, a wówczas Turcja rozpaczliwie potrzebować będzie w Waszyngtonie jakiegoś skutecznego rzecznika. Zanim się okaże, że u Bidena, inaczej niż u Trumpa, Netanjahu niewiele załatwi, Izrael mógłby odegrać tę rolę.
Stąd tureckie umizgi. Wznowienie stosunków między Izraelem a Marokiem nie wzbudziło już protestów Ankary, do której może wrócić izraelski ambasador. Turcja oferuje Jerozolimie takie rozgraniczenie ekonomicznych wód terytorialnych, jakie zawarła z urzędującym w Trypolisie jednym z dwóch rządów libijskich: obustronnie korzystne, kosztem Grecji i Cypru (który pozbawia kilku pól gazonośnych), i wbrew prawu międzynarodowemu. Przez te wody mógłby pójść planowany izraelski gazociąg do Europy, taniej i łatwiej niż przez wody cypryjskie i greckie. Wspólne poparcie dla Azerbejdżanu jest groźne dla wroga Izraela – Iranu, który pomagał znienawidzonej przez Turcję Armenii. Z poparcia dla Hamasu Ankara mogłaby chyba zrezygnować w zamian za wycofanie przez Izrael poparcia dla Kurdów. A z czasem można by powrócić i do ścisłej współpracy wojskowej i bezpieczeństwa sprzed lat dwudziestu, kiedy Ankara była dla Izraela jedynym bliskowschodnim partnerem, i do obrony wspólnych interesów w Waszyngtonie.
Tyle tylko, że – inaczej właśnie niż Ankara – Jerozolima ma teraz sojuszników, z którymi musi się konsultować. Izolacja daje swobodę dyplomatycznych wolt, jak ta Erdogana, ale Netanjahu musi się liczyć z polityczną ceną jej odwzajemnienia. Grecja i Cypr, wspierające dziś Izrael w UE, uznałyby turecki romans za zdradę. Egipt, partner w walce z Hamasem, podobnie. Emiraty za wyciągniętą właśnie rękę dostałyby figę, co zraziłoby innych chętnych do nawiązania stosunków. Nie warto.
Choć Izraelowi zależy na zbliżeniu z Turcją, to rachunek byłby zbyt wysoki. Izrael wie, że interesy sojuszników należy traktować poważnie, bo przestaną być sojusznikami. Zaś Turcja coraz bardziej się zbliża do roli, z której Izraelowi udało się wyzwolić: pariasa Bliskiego Wschodu.
Kategorie: Uncategorized
„ Ateny mają poparcie Paryża” ….biedna Grecja ….z takim sojusznikiem „potrzeba” wroga ptaktycznie znika!
Izraelowi nie zależy na zbliżeniu do Turcji Erdogana. Jak autora sam zauważył, sojusze sprzed 20 lat nie mają sensu dzisiaj.
Wtedy Izrael szukał sojuszników nie-arabskich, bo stał wobec wspólnego frontu arabskiego. Dzisiaj ma sojuszników arabskich i nawet chrześcijańskich, nie mówiąc o kilku państwach muzułmańskich.
Erdogana najlepiej przeczekać i wtedy wrócić do normalnych stosunków z Turcją.
Handel i turystyka i tak są ożywione, nie trzeba na to stosunków dyplomatycznych.