Uncategorized

Szkoła Kieślowskiego (6)

Marian Marzynski

Moje elektroniczne wejście do klasy w szkole filmowej Kieślowskiego, Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach pozbawione było jakiejkolwiek emocji. Spojrzałem na lekko wystraszone twarze w kwadracikach. Tylko Ślązaczka Aga i Rosjanka z Kazania Maria miały uśmiechy na twarzy. Z liczby tych obrazków wynikało, że spośród 18 zgłoszonych studentów dwie trzecie zdezerterowało już przed rozpoczęciem klasy.

Całe szczęście, bo tylko 6-8 twarzy bez konieczności spłaszczania ich jak naleśników mieści się na ekranie. Szkoda mi jednak tych nieobecnych, które napisały do mnie, zanim miałem szanse mrugnąć do nich okiem na ekranie. Jedna z nich ma 22 lata, urodzona na wsi pod Krakowem, córka rolnika, matka dorabia za granicą, ma dwóch braci, jeden gra na trąbce tak jak ich ojciec. Studiowała dziennikarstwo. Interesowała ją fotografia, reportaż i film dokumentalny. Przeniosła się do łódzkiej szkoły filmowej. Chciałaby zrobić dokument o ojcu – muzyku. Ale jeszcze co innego chodzi jej po głowie: film o wiejskich przesądach na temat śmierci. Gdzie się podziałaś, Małgosiu?

Druga nieobecna ma 25 lat i pochodzi z małego miasteczka śląskiego. W szkole średniej interesowała się fotografią, a nawet trochę na niej zarabiała. Po skończeniu studiów zarządzania na Uniwersytecie Jagiellońskim wyjechała w podróż po Australii, południowej Azji i Ameryce. Teraz studiuje Creative Management in New Media, bo chciałaby robić w życiu coś, co wymaga wyobraźni i podróży.

Trzecia uciekinierka z mojej klasy też jest ze Śląska. Mówi po hiszpańsku i trochę po niemiecku. Mama jest emerytowaną nauczycielką, tata emerytowanym górnikiem. Starszy brat, IT manager, żonaty. Siostra robi doktorat na Politechnice Gliwickiej. Moja niedoszła studentka ma już Master’ of Economics. Pracowała trochę w korporacji, ale postanowiła zmienić zawód. Organizowała ewenty kulturalne dla młodzieży. Potem pojechała do Stanów i zrobiła tam MBA ze specjalizacją w organizacjach społecznych. Po powrocie do Polski przez jakiś czas była reporterem lokalnego radia w temacie innowacji, uczyła się marketingu i zaczęła pomagać młodym ludziom w ich start-up companies. Ma własny biznes konsultacyjny w innowacjach i nowych technologiach Zapisała się na Creative Management, żeby poznać kontent i proces twórczy w nowych mediach. Napisała kilka scenariuszy for ads/promos/campaigns.. Szczerze mówiąc, najbardziej interesują ją filmy dokumentalne (to dlaczego cię tu nie ma?), ale ma też zaawansowany projekt filmu fabularnego. Wygląda tak, że na tym etapie jej kariery zawodowej moja z nią współpraca nie jest na czasie.

Moje zajęcia w języku angielskim będą trwały 60 godzin lekcyjnych, podzielonych na 20 spotkań internetowych. Jako projekt finansowany przez Unię Europejską nie będzie to normalna klasa akademicka ze stawianiem stopni (świetnie, bo zawsze walczyłem z tym w szkole artystycznej), a więc wyobrażam sobie, że wystarczy się zapisać, żeby pochwalić się udziałem w tym międzynarodowym projekcie.

Nie będę tu tłumaczył z angielskiego planu moich zajęć, ale spróbuję streścić po polsku przynajmniej początkowe.

Zacznę od przedstawienia się: moje dzieciństwo w warszawskim getcie, potem kariera radiowa, telewizyjna i filmowa pod cenzurą PRL-u, emigracja marcowa w 1969, produkcje filmowe najpierw w Danii, a od 40 lat w Stanach i kilkanaście lat uczenia filmu w Providence i Chicago.

Po tym wstępie poproszę studentów o ich przedstawienie się: z jakich rodzin się wywodzą , co ich interesowało w szkole, a co teraz, czy chcieliby zrobić film dokumentalny, a jeżeli tak, to o czym.

Wrócę do swoich pierwszych polskich dokumentów, które mieli zobaczyć na lifeonmarz.com/ i powiem im, że wszystko powinno się zacząć od tematycznej obsesji , w moim przypadku było to zobaczenie transatlantyku „Batory”, który w czasie zimnej wojny przywiózł do Gdyni wycieczki polskich emigrantów w Ameryce.

Powstał o tym najpierw reportaż radiowy, potem telewizyjny „na żywo”, a na końcu dokument „Powrót statku” (1963) – debiut , który przyniósł mi podwójne Grand Prix na Festiwalu Filmowym w Krakowie, krajowe i międzynarodowe.

Na następnym spotkaniu przeniosę moich studentów ze Szkoły Kieślowskiego do Rhode Island School of Design, gdzie w roku 1972, opierając się na polskich doświadczeniach filmowych, zacząłem uczyć amerykańskich studentów robienia filmów. Na tym zdjęciu jednej z pierwszych klas amerykańskich, wiszą na ścianie powiększone klatki z mojego filmu „Być”, o treningu polskich cyrkowców w Państwowym Ośrodku Szkoleniowym w Julinku pod Warszawą.

Sensacją było to, że rząd komunistyczny zajmował się szkoleniem cyrkowców. Pomału moi amerykańscy studenci dowiadywali się, że w Polsce rząd zajmował się wszystkim.

Analiza filmów moich amerykańskich studentów zajmie nam trzecie zajęcia. Dzisiejszych moich studentów dzieli od tamtych prawie pół wieku, ale problemy twórcze z tamtych lat nie straciły na aktualności.


Szkoła Kieślowskiego

DCN

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.