
Ulmowie nie uczynili z ukrywanych Żydów więźniów swojego strychu, lecz pozwolili im dzielić ze sobą codzienność. „Te Żydy to jak rodzina z Ulmami żyły” – mówiła przed laty Stanisława Kuźniar.
Fragment książki „Ulmowie. Sprawiedliwi i błogosławieni”, która wkrótce ukaże się nakładem Wydawnictwa Esprit. Śródtytuły pochodzą od redakcji
Gdy Józef Ulma miał czternaście lat, a jego przyszła żona dwa, w Markowej społeczność żydowska była już zadomowiona. Rodziny nie mieszkały w jednym miejscu, ich domy były rozrzucone po wsi, choć szczególnie dwa obszary wybierały chętniej, w nie wrastały, tworząc tam swoje małe centra. W zachodniej części wsi, zwanej Górną, była to „kolonia”, a w Dolnej, położonej na wschód od kościoła św. Doroty, po południowej stronie rzeki – markowski Kazimierz. […]
Życie religijne we wsi toczyło się dla jednych wokół kościoła św. Doroty, dla drugich wokół domów modlitwy. Kościół był jeden, domy modlitwy były trzy – w zachodniej części Markowej, na krzyżówce i na Kazimierzu, w domu Beniamina Müllera. Gdy wypadało większe święto, żydowskie rodziny wybierały się do Łańcuta, do synagogi. Tej samej, która przy placu Jana III Sobieskiego, w pobliżu zamku Lubomirskich i Potockich, stoi do dziś, choć Niemcy próbowali ją zniszczyć. Podpalili budynek i całkowitemu zniszczeniu uległo jego drewniane wnętrze. Mury zostały.

To próg tej bożnicy przekraczali pewnie niejeden raz członkowie rodziny Goldmanów, nazywanych Szallami, oraz Grünfeldów i Didnerów, których Józef i Wiktoria przyjęli na swój mały, ciasny strych. […]
Z chwilą wybuchu drugiej wojny światowej wszystko się zmieniło. […] Markowa miała podlegać posterunkowi w Przeworsku, a następnie w Łańcucie, którym od 1941 roku kierował porucznik Eilert Dieken. We wsi zorganizowano posterunek granatowej policji. Jego komendantem był Konstanty Kindler, folksdojcz z Wielkopolski, znany z brutalności i gorliwości w wykonywaniu niemieckich poleceń. Był postrachem Markowej. Według relacji Eugeniusza Szylara [inna rodzina Sprawiedliwych wśród Narodów Świata z Markowej – red.] Kindler mawiał, że „jak przed śniadaniem kogoś nie zastrzeli, to mu nie smakuje śniadanie”. […]
Barbarzyńskie decyzje niemieckich okupantów przeraziły społeczność markowskich Żydów. Kilkadziesiąt osób otrzymało wyrok śmierci. Odroczony, ale wiszący nad głową jak gilotyna. „Rodzice musieli przekazywać Niemcom swój dom na kwaterunek, oddać futra, koce i kosztowności. Bez żadnego wynagrodzenia, wyżywienia i transportu musieli w zimie udawać się pieszo dziesięć kilometrów do Łańcuta i odśnieżać drogi” – wspominał uratowany w Markowej Joseph Riesenbach. […]
Polowanie na Żydów
Większość markowskich Żydów została we wsi, nie chciała uciekać. Wśród sąsiadów, których znali od urodzenia, czuli się bezpiecznie. Jednak Niemcy nie byli zadowoleni, że nie udało im się zantagonizować wiejskiej społeczności.
Od lata aż do późnej jesieni 1942 roku trwało w Markowej polowanie na Żydów. Odnalezionych – idących ulicą albo stojących przed domem – rozstrzeliwano na miejscu, bez ostrzeżenia. Tych, którzy próbowali się ukrywać, wywlekano z ziemianek, ze stodół i dołów wykopanych w polu. Zabijano starców i dzieci, kobiety i mężczyzn. Polowano na ludzi w dzień i w nocy.
Jeśli nie rozstrzelano Żydów na miejscu, to po złapaniu przetrzymywano ich w piwnicy jednego z markowskich domów, który zresztą stoi do dziś. Mieszka w nim siostrzeniec Wiktorii Ulmy, syn Anieli Kluz z domu Niemczak i rodzony brat Romana Kluza, pan Zbigniew. Na ścianach ciemnej betonowej piwnicy widoczne są jeszcze napisy wyryte przez więzionych tam ludzi. W pamięć tych, którzy przeżyli wojnę, wryły się też śpiewane w nocy psalmy złapanych, czekających na pewną śmierć Żydów.
Egzekucje wykonywano na tak zwanym okopie, wykorzystywanym jako miejsce do grzebania zwierząt. To o tym właśnie polu opowiadał mi pan Jan Szpytma, gdy prowadził mnie po śladach rodziny Ulmów.
Markowa pod zarządem Niemców zamieniła się w piekło. Żydzi nie mieli prawa żyć – taki był niemiecki plan i rozkazy. Polacy, przerażeni i zagrożeni eskalacją niemieckiej nienawiści, mogli co najwyżej zamknąć oczy i płakać w ukryciu. Mogli próbować pomóc, ale zapłaciliby za to własnym życiem, gdyby Niemcy się dowiedzieli. Trudno było być człowiekiem w tych nieludzkich czasach.
„Bo był człowiekiem”
A jednak Józef i Wiktoria spróbowali. Po raz pierwszy pomogli Żydom latem 1942 roku, gdy Niemcy zaczęli polowanie. Józef, narażając życie, pomógł zbudować schron w polnych zaroślach kobiecie o imieniu Ryfka, jej dwóm córkom i wnuczce.
Mateusz Szpytma, który bada tę sprawę, uważa, że mężczyźni z tej rodziny prawdopodobnie zostali przez Niemców zamordowani już wcześniej i kobiety były zdane na siebie. Według jego ustaleń Józef Ulma pomógł czterem ukrywającym się Żydówkom zbudować w lesie ziemiankę, a później, systematycznie, jego żona Wiktoria przynosiła im żywność i wodę. Niestety trzy kobiety i roczna dziewczynka zostały odnalezione i rozstrzelane 14 grudnia 1942 roku w wyniku obławy.
– Zastrzelił je najprawdopodobniej Konstanty Kindler, folksdojcz z Wielkopolski, który najpierw służył w granatowej policji, a następnie w żandarmerii niemieckiej. Ten sam, który był komendantem posterunku w Markowej – mówi mi historyk.

Zachowało się zdjęcie zrobione przez Józefa, na którym widać dwie kobiety siedzące na trawie, a między nimi malutką dziewczynkę. Kobiety ubrane w sukienki mają na ramionach opaski z gwiazdą Dawida i ciemne włosy splecione w grube warkocze. Prawdopodobnie nazywały się Tencer, a jedna z nich miała na imię Fredzia. Mieszkańcy wsi zapamiętali, że fotografia przedstawia dwie córki Ryfki; zapewne są to właśnie te kobiety, którym Józef pomagał się ukryć w polu.
24 marca 1944 roku, gdy Niemcy mordowali rodzinę Ulmów i rodziny żydowskie, to zdjęcie leżało na wierzchu – może nawet na stole w kuchni – i spadły na nie krople krwi Żydów zastrzelonych na strychu. Przez kilkadziesiąt lat tę fotografię przechowywała pani Helena Bar, córka Teofila Kielara, który w 1944 roku sprawował we wsi funkcję sołtysa. Pani Helena zapamiętała, że kiedy Niemcy wreszcie znaleźli kryjówkę kobiet zbudowaną przez Józefa Ulmę, najpierw zastrzelili dziewczyny, a babci, z wnuczką na ręku, dwa razy kazali wychodzić z dołu. Wyglądało to tak, jakby nie mogli się zdobyć na zastrzelenie dziecka; zrobili to dopiero za trzecim razem. Ciała zakopali w miejscu nazywanym okopem.
Tym, które pokazał mi pan Jan Szpytma. Tym, które Wiktoria i Józef widzieli ze swojego ogrodu, z okien swojego domu. Skąd słyszeli salwy śmiercionośnych wystrzałów.
Dlaczego Józef zdecydował się pomagać Żydom, mimo że ściągał na siebie śmiertelne niebezpieczeństwo? Władysław Ulma, najmłodszy brat Józefa, odpowiedział przed laty na to pytanie bardzo krótko: „Bo był człowiekiem”.
Wspólnie garbowali skóry
Pod koniec 1942 roku, możliwe, że już po 13 grudnia, po obławie urządzonej przez Niemców i wykonanej egzekucji, Józef i Wiktoria przyjęli pod swój dach ośmioro Żydów. Byli to: Saul Goldman z Łańcuta z czterema dorosłymi synami nazywanymi Szallami – Baruchem, Mechelem, Joachimem i Mojżeszem – oraz dwie córki i wnuczka Chaima Goldmana z Markowej: Layka (Lea) Didner z córką Reszlą oraz jej siostra, Gołda Grünfeld.
Dzięki ustaleniom historyków wiadomo, że przed 1939 rokiem Saul Goldman miał około sześćdziesięciu lat, handlował bydłem i często bywał w Markowej w interesach, a jeden z jego synów brał udział w obronie ojczyzny we wrześniu 1939 roku. Layka i Gołda pochodziły ze średnio zamożnej rodziny. Ich rodzice, Chaim i Estera Goldmanowie, jako jedni z nielicznych Żydów byli i rolnikami, i handlarzami, a w Markowej prowadzili sklep.
Jak długo tych ośmioro znało Józefa i Wiktorię?
Czy zjawili się jednocześnie?
Kto był pierwszy?
A może pukali wcześniej do innych drzwi?
Może próbowali prosić o pomoc kogoś innego i pomocy nie otrzymali?
Nie znamy odpowiedzi na te pytania. Wiemy natomiast, że Ulmowie otworzyli im drzwi swojego domu i zaprosili ich do swojego życia. Wiemy też z relacji świadków, których przez lata dopytywał Mateusz Szpytma, że Ulmowie nie uczynili z Żydów więźniów swojego strychu, ale pozwolili im dzielić ze sobą codzienność.

Józef z synami Goldmana garbował skóry; było to zajęcie przez Niemców zakazane, jednak przynosiło bardzo konkretne zyski i pozwalało przeżyć licznej rodzinie. Zachowało się zrobione przez Józefa zdjęcie, na którym młodzi mężczyźni stoją przed domem i patrzą w obiektyw. Są oderwani od pracy, którą razem wykonują – tną drewno na opał. Nie wyglądają na przerażonych, raczej skupionych na zadaniu.
Nie tylko schronienie
„Ulmy to tam sąsiadów nie miały. Nikogo nie było dookoła, tylko te pola. Ale lubiani byli bardzo, dobre ludzie. Żyły ze sobą w zgodzie i innym pomagały. Te Żydy to jak rodzina z Ulmami żyły” – mówiła przed laty Stanisława Kuźniar.
Według relacji ks. Witolda Burdy, 93-letni dziś Eugeniusz Szylar wspominał, że spotkał Józefa Ulmę „w styczniu 1944 roku, kiedy pojechał ze swoim ojcem do młyna po mąkę. Wszystko działo się w konspiracji. Józef Ulma poprosił ojca pana Eugeniusza, by zawiózł mu do domu trochę mąki, bo sam nie miał wozu. Ojciec oddelegował do tego syna. Gdy młody Szylar zajechał z mąką do domu Ulmów, zobaczył dorosłych Żydów i później z przejęciem opowiadał ojcu, że u Ulmów ukrywają się Żydzi”.
Zapewne mogli zakazać im opuszczania strychu. Mogli nie angażować ich do wspólnej pracy. Mogli kazać im wegetować w ciszy i w strachu. A jednak Ulmowie nie tylko dali im schronienie, ale przez zapraszanie ich do wspólnych zadań, prac zarobkowych pozwolili prześladowanym i poszukiwanym choć na chwilę poczuć się ludźmi. Nie zwierzyną, na którą ktoś poluje, ale człowiekiem, który ma prawo oddychać, modlić się, jeść, spać, pracować i kochać. Ma prawo nie drżeć o własne życie.
Nie wiemy, czy Józefowi i Wiktorii przez tę ich serdeczną gościnność udało się dać żydowskim rodzinom chociaż namiastkę spokoju dawnego życia. Wydaje się jednak, że to właśnie próbowali robić. Traktowali Żydów jak członków rodziny, a nie więźniów, którzy ściągają na głowę problemy, zagrożenie i niebezpieczeństwo. Rozumieli, że to nie Żydzi im zagrażają, ale prześladujący Żydów Niemcy. Udało im się pod jednym dachem połączyć domowy kościół i synagogę w modlitewnym wołaniu, by Najwyższy zechciał ocalić mieszkańców. […]
I sprawiedliwi, i błogosławieni
Błogosławionymi zostaną ogłoszeni ludzie wierzący w Chrystusa, którzy najpierw zostali uznani za sprawiedliwych przez swych starszych braci w wierze.
Według Żydów Ulmowie wypełnili jedną z najważniejszych nauk zawartych w Talmudzie – „Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat”.
Według katolików wypełnili jedno z najważniejszych i najtrudniejszych przykazań, jakie zostawił swoim uczniom Jezus – „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13).
Żydzi u Ulmów, czyli rodzina poszerzona
Kategorie: Uncategorized