Zenon Rogala
Już od pierwszych dni wojny wszystko wyglądało inaczej. Mama zanim wyszła z domu uważnie rozglądała się, a to w górę drogi, żeby sprawdzić czy jakiś pędzący pojazd wojskowy nie jedzie do miasta, to w dół drogi, żeby sprawdzić, czy nie idą od strony miasta ci w skórzanych płaszczach z pałkami w rękach. Z początku nikt nie wiedział o co ta cała awantura, dopiero kiedy nasi otrzymywali od skórzanych, ciężkie lanie, dopiero wtedy było jasne, że chodzi o to, aby weszli na pobocze drogi. Dopiero kiedy nasi weszli na pobocze, było im darowane naruszanie dotąd nieznanych u nas przepisów drogowych. Niemcy zganiali pałkami na pobocza, wszystkich idących środkiem jezdni.
Okazało się to nawet potrzebne i słuszne, bo drogą często pędziły samochody z żołnierzami, duże pojazdy z żelaza, a nawet czołgi z lufami odwróconymi do tyłu jazdy. Droga ma być dla pojazdów, chodniki i pobocza, dla pieszych.
Ludzie mówili, że za kaplicą przy skrzyżowaniu, czołg przejechał Stefka od Malawów, bo nie zdążył uciec na zakręcie. Może to dlatego tak nas zganiali z drogi. Mama umiała po niemiecku i czasami słyszałem jak o coś pytała, albo odpowiadała komuś w tym nieznanym mi języku. Dzisiaj idziemy z praniem. Oddać pranie. Mama dostała pracę i prała jakieś niemieckie koszule. Ojciec poszedł na wojnę i żadnej wieści od niego nie było. Utrzymanie domu, nakarmienie dzieci, wszystko spadło na wątłe plecy mamy. Kiedy więc jadący drogą oficer, zobaczył wiszące w ogrodzie pieluchy i wielkie pranie z czwórki dzieci, zapytał czy mama zgodzi się prać jego bieliznę, koszule i inną osobistą garderobę. Mama co tydzień zanosiła gotowe pranie do tego budynku, w którym pracował. Za to dostawała codziennie do bańki na mleko, zupę dla całej rodziny.
Dzisiaj idziemy z praniem. Mama z dużą paczką, zawiązaną w kraciasty koc, a ja z pustą bańką, wiadomo po co.
Ale nagle zmiana trasy, bo wchodzimy przez otwartą bramę na obszerny dziedziniec, gdzie na środku leży wielka sterta papierowych śmieci. Ale nie tylko, są też całkiem duże, wielkie arkusze szarego papieru, w który mama będzie pakować wszystkie przyszłe paczki z wyprasowanymi koszulami. Ja trzymam paczkę z praniem, a mama wybiera co większe arkusze. Nagle mama rzuca na ziemię wybrane, najlepsze arkusze i biegnie do mnie, obłapia i przytula do siebie. Wokół nas stoi wianuszek zielonych mundurów, jak w czasie zabawy – chodzi lis wkoło drogi, – ale w rękach nie mają jak w piosence pytki do bicia, ale prawdziwe karabiny. I już zaczynają nas spychać do ciemnych drzwi budynku, gdy słyszę drżący, ale stanowczy głos mamy. Nic nie rozumiem co mówi, ale nagle opuszczają swoje karabiny, a ich dowódca, do którego mama mówiła podniesionym głosem, podchodzi, salutuje mamie i pokazuje drogę wyjścia.
– Powiedziałam mu, że gdyby mięli porządek, to na bramie byłby napis „Nur fur Deutsche”, jak w tramwajach, ponieważ napisu nie było, mogliśmy tam wejść, przyznał mi rację i przeprosił.
– Po niemiecku – ordnung, po polsku – porządek, zapamiętaj – powiedziała i pocałowała mnie w czoło. Byłeś dzielny – dodała.
Wszystkie wpisy Zenka TUTAJ
Kategorie: Uncategorized