Mój nieudany romans z pojazdami jednośladowymi pozostawił mnie z pewną nadwyżką finansową.

Udało mi się mianowicie rozwiązać akt kupna – sprzedaży wspomnianej przeze mnie Wiatki, powołując sie na jej notoryczny brak mobilności (detrimentum solidum).
Otrzymałem zwrot pełnej ceny zakupu, a sprzedawca mógł ponownie wystawić pojazd przed swoim domem z tabliczką: „Skuter w znakomitym stanie, z drobną usterką – na sprzedaż”.
A zatem, skoro nie udało mi się wjechać na skuterze w najwyższe socjalne kręgi mojego roku, nadal będąc anonimowym pasażerem trollejbusu lini 56, musiałem znaleźć alternatywne rozwiązanie na osiągnięcie tego awansu.
Czy jest jakaś inna metoda na ten społeczny updrift, bez narażenia się na etykietę parweniusza, niż posiadanie kożucha? I to nie byle jakiego – ale kożucha á la Olbrychski, Cybulski, Wajda i inne gwiazdy polskiej cinematografi!
To nie ma być ten, nudny bułgarski produkt, o stonowanych kolorach kawy Turek z mlekiem, o, nie… Za mało w nim romantyzmu, za mało zbójeckiego kuligu i powstańczej tradycji naszego narodu!
To ma być długa, zamszowa szuba z masywnym kołnierzem, prawie na cała szerokość ramion, snieżnobiała, wyraźnie kontrastująca z moją ciemną czupryna (owszem, posiadałem takową w tym okresie, a jakże!). Obramowana od dołu pasem widocznego baraniego futra, która tylko zafurkocze, gdy wbiegnę na zajęcia, z lekkim, zaplanowanym spóźnieniem i niedbałym ruchem rzucę ją na oparcie krzesła. A wtedy, po głebokim wdechu zapanuje cisza całej grupy z nazwiskami na A – C, z panią magister włącznie…
Było nadal lato, gdy mój zmotoryzowany kuzyn, jego młodszy braciszek i ja ruszyliśmy jego BMW na obstalunek naszych kożuchów. To co, że to jeszcze sierpień i żniwa w toku, a do pierwszych przymrozków daleko. Czyżbyście całkiem zapomnieli bajkę Ezopa o przezornej mrówce i beztroskim pasikoniku, który miał później duże nieprzyjemności, nie zadbawszy na czas o zimową aprowizację?
W Białej Podlaskiej, mieszkał ten specjalista od krajania baranich skór, futrem w dół, oraz fastrygowania ich w oszałamiąjace, filmowe kreacje. Kiedy zapukaliśmy z ulicy do jego skromnej lepianki, leżącej na skraju PGR-u, ten gwałtownie zatrzasnął nam drzwi przed nosem, twierdząc, że padł on ofiarą jakiegoś pomówienia. Kiedy my ze zwieszoną głową i smutną wizją starej jesionki jako zimowej odzieży, byliśmy już bliscy naszego pojazdu, nasz kreator szub wynurzył sie nagle zza stogu siana. Na migi, z jednym palcem wymownie uplasowanym na ustach, wskazał uchylone drzwi stodoły. Tam bowiem było odpowiednie miejsce do składania tego typu, wymagających najwyższej poufności zamowień.
Zdala od wścibskich oczu księgowego pegeeru, nasz barani kuśnierz odmierzył i zanotował nasze istotne dla obstalunku wymiary cielesne. Umówiliśmy kolor, cenę jak i datę wykonania.
Umowa została zrealizowana na czas i według umówionej ceny, jak i kolorystycznej kombinacji kołnierza i skóry. Już w miesiąc póżniej, na długo przed pierwszymi przymrozkami, wracaliśmy do domów odziani w tę owczą galanterię. Kuba zamówił, jak i jego starszy brat, czerwoną szubę z czarnym kołnierzem. Patrząc na niego z tyłu, trudno bylo rozróżnić, gdzie kończył się kołnierz, a gdzie zaczynała się naturalna fryzura kuzyna.
W jaki sposób nasz kontrahent z Białej Podlaskiej wytłumaczył brak 9 owiec na stanie księgowemu PGR-u, nie mam pojęcia. Ale myślę, ze nie było to wcale trudne.
Bo w końcu, do ilu owiec może doliczyć się, nawet najbardziej doświadczony księgowy, bez zapadnięcia w sen?
Byłem calkiem zadowolony z mojego zakupu, a wrażenie, jakie wywarł on w szatni Audytorium Maximum, gdym po wykładach zrewindykował go z rąk szatniarki, było piorunujące i trwało cały tydzień. Zrozumiałem wówczas, skąd pochodzi etymologia słowa „zbaranieć”. Po upływie tygodnia wyszła na jaw pewna niekompatybilność białego kożucha z transportem miejskim na pokładzie trolleybusu lini 56, jak i generalnego ocierania się z innymi przechodniami na Nowym Świecie. Nieskazitelna biel kożucha staczała beznadziejną walkę z połączonymi siłami szarości i czerni, zwłaszcza na trudnych do obrony rubieżach rekawów.
Nastapiły niełatwe czasy. Mnie, moim kuzynom, jak wielu innym nam podobnym, zarzucono nie wystarczające umiłowanie romantyzmu, kuligów zbójeckich i tradycji powstańczych naszego narodu, mimo ostentacyjnego noszenia przez nas garderoby, wskazującej na coś dokładnie przeciwnego.
W domu było coraz mniej mebli, jak i kartek w kalendarzu, dzielących mnie i moja mamę, od daty na bilecie i miejscówce pociągu relacji Moskwa – Warszawa – Berlin Wsch. – Kopenhaga. Starsza siostra już od ponad roku była w Londynie
Ostatni mebel, na czerwono obita otomana, skończyła równie tragicznie, jak fortepian Szopena w elegii Norwida. Wyleciała z balkonu trzeciego piętra, lądując z bolesnym jękiem sprężyn na śniegu, w eksplozji nagromadzonego w niej kurzu. W promieniu metra biel śniegu straciła na walorze, prawie jak mój kożuch po wyjściu z trollejbusu.
Mój sąsiad piętro niżej, wielokrotnie nagabywał mnie o odstąpienie mu kożucha, argumentując, że w kraju kwitnących pomarańczy, gdzie teraz niebawem osiądę, nie będzie mi już on potrzebny. Odmówiłem, twierdząc, że noce na pustyni potrafią być dokuczliwie zimne.
Gdy prom z naszym wagonem docierał wczesnym, lutowym porankiem do południowych wybrzeży Danii, wyszedłem na pokład, by popatrzyć na moją nową ojczyznę. Obok mnie, oparty o reling, stał trochę starszy ode mnie Duńczyk, elegancko ubrany w lekką, stębnowaną ortalionową kurtkę. Z moją baranią szubą i futrzaną czapą z niezidentyfikowanego ssaka, poczułem się raczej siermiężnie.
W Kopenhadze kożuch mój odbijał się od innych, emigracyjnych uniformów. Były to kożuchy z reguły ciemnobrązowe, ze skromnym, beżowym kołnierzem, a na przodzie emigrantów płci pięknej, często wystepowały hafty z utęsknionymi motywami flory kraju naszej ekspulsji. Moi współemigranci byli rozpoznawalni na kilkaset metrów na kopenhaskiej ulicy, tylko w oparciu o te kożuchy, że o reszcie obyczajowości nie wspomnę…
Ja natomiast wkomponowałem się znacznie lepiej w mój nowy, miejski krajobraz, ponieważ młodzi duńscy hippisi często nosili białe, tzw. afgańskie kożuchy. Były one na tyle podobne do mojego, że nie raz, nie dwa byłem indagowany przez nich na ulicy na okoliczność posiadania przeze mnie środków wzbogacających wyobraźnię w drodze żucia lub palenia, oraz ewt. chęci ich odsprzedaży.
Mój niegdyś biały kożuch dożył spokojnej emerytury do chwili, gdy wiele, wiele lat później, mój angielski szwagier, będąc kierownikiem jednej z londyńskich szkół podstawowych, miał stanąć na czele wycieczki szkolnej do Leningradu, jak to miasto się jeszcze wtedy nazywało. Po powrocie kożuch ten wrócił na wieszak, jednak zew krwi, wzywający go spowrotem na wschód Europy okazał się silniejszy.
Któregoś późnego wieczora, gdy wracałem pieszo do domu z pracy, która czasami nakazuje architektowi pozostać na długie, wieczorowe nadgodziny, ujrzałem trochę niecodzienny widok. Na pieszej uliczce centralnej Kopenhagi, nie zważając na lodowaty, jesienny wiatr z nad Morza Północnego, stała trzyosobowa grupa ulicznych rosyjskich młodych muzykantów.
Jeden z nich, w wyszarganym sweterku, dzielnie szarpał za struny bałałajkę gigantycznej wielkości. Reszta grupy muzyczno-wokalnej, w tym jedna dziewczyna, byli cieplej odziani. Tęskne strofy ”Kalinki” nie znajdowały specjalnego oddźwięku u przechodzących Duńczyków, i przed muzykami leżała tylko niewielka ilość duńskich monet. Wsparłem ich symbolicznym, pierwszym banknotem. zresztą o niespecjalnie wysokim nominale. Pół godziny później, gdy przybyłem tam znowu, stali na tam nadal. „Eh daroga” nie okazał się większym hitem niż ”Kalinka”.
Podałem kompletnie zaskoczonemu operatorowi bałałajki mój polski, emigracyjny kożuch.
– Nu szto wy?! Kak eto? Poczemu?
– Bieri, bieri, drużok – skazał ja.
Pamiętałem, jak mama opowiadała o Rosjanach, których w czasie wojny spotkała w czasie swojej ucieczki z tatą przed Hitlerem. Byli oni biedni, głodni i sterroryzowani przez Stalina. Jak i często gotowi zdjąć ostatnią koszulę z grzbietu, by dzielić się z ”bieżeńcami”.
To nie była przecież ani moja ostatnia koszula, ani ostatni kożuch.
Od tego czasu miałem ich wiele, w tym elegancki, włoski, cieniutki kożuszek, który mam do dzisiaj.
Ale już nigdy żaden z nich nie wywołał tak piorunującego wrażenie, jak ten z Polski.
Zwłaszcza w okresie, gdy był on jeszcze tak biały, jak ta Podlaska, z której się wywodził.
Kategorie: Uncategorized
Krzysztof, twoje opowiadanie o kożuchu wzruszyło mnie i potwierdziło wiarę w człowieka!🌷🙏
Dodam, że też przyjechałam, do Szwecji, w brązowym kożuchu, który mi ojciec kupił.
Nie podobał mi się ten kożuch. Wolałam kożuch siostry w stylu góralskim, ale ojciec decydował!
Nie używałam go, a o jego losie przemilczę!😉
Brawo Krzysztof.
”Wiara i wina ” Do i od komunizmu.Jacek Kuron wydana 1990.Chyba najlepsze wspomnienia jakie czytalem!
Minelo 30 lat i dostalem ” Na podwojnym expresso ” Adam Ringer. wydana 2020.Po prostu swietna i interesujaca ksiazka .
Jestem zachwycony i goraca wszystkim polecam.Wielkie brawa dla Adama.
Serdecznosci
Gabrys
A ja napiszę o Kożuchu którego nie miałem. Mianowicie pracowałem jako student na wakacjach w PZU na wsiach. I zarobiłem. Starczyło, jednak jedynie na telewizor marki Topaz i …sztuczne brązowe futerko, słowem plastyk za 2000 zł. A w Domu Handlowym widziałem kożuch, ale taki elegancki dla starszych bogatych panów. Kosztował 4200 zł. Nie miałem tyle i stąd to plastykowe futerko. Jak już pracowałem to kupiłem kożuch w PRL ale niezbyt wygodny, skóra twarda. Jak przyjechałem do USA to sobie odbiłem i kupiłem wygodny kożuszek używany. Niestety nie było potrzeby go nosić bo w aucie ciepło. USA To nie PRL. Wiszą te dwa kożuchy w szafie na wszelki wypadek. Jak w USA zapanuje komunizm to kożuchy będą jak znalazł! Najwyżej przekaże się dzieciom i wnukom. Strzeżonego Pan Bóg strzeże.
Jak zwykle super, brawo Krzysiek !
To ciekawe, jak zywa reakcje temat ”kozuch” wywoluje. Dostalem zadziwiajaca ilosc opisow tego typu garderoby od blizszych i dalszych znajomych, i mniej czy bardziej dramatycznych wspomnien z ta odzieza zwiazanych.
Ja tez przezylam przygode z kozuchem, a mianowicie na poczatku lat 90-ych udalam sie ze znajomym do Turcji do Istamulu. Polacy jezdzili tam gromadnie po zloto i kozuchy. Kozuch kozuchowi nie ròwny i wiele osòb dalo sie nabrac na niskie ceny …i zla jakosc. Opowiadano mi, ze niektòre wymarzone kozuchy pekaly juz podczas przymiarki.
Przypadkowo – ale nic tam nie bylo przypadkiem natknelismy sie na naganiacza, ktòry zaprowadzil nas do pracowni futer. Ja kupilam sobie dlugie futro z szakala, zamòwilam plaszcz ze skòry dla meza , a znajomy wybral kozuch. Poniewaz nie byl wysoki no i na poludniu Wloch klimat jest lagodny dlugi kozuch tam na wiele by mu sie zdal. Ale uparl sie i kupil go ja radzilam mu wybrac kròtki. Klopoty zaczely sie juz na granicy greckiej, gdy musielismy wysiasc z autobusu i wyrzucic zawartosc naszych toreb na specjalne, dlugie stoly. W mojej torbie byl mòj plaszcz w ktòrym przyjechalam z plastyku choc celnik usilowal wmòwic mi, ze jest on ze skòry i plaszcz kupiony dla meza.
Zaznaczam zaplacilismy za wszystko duzo, bo juz same trzy wyroby kosztowaly sporo a dodatkowo naganiacz po transakcji zaprosil nas na obiad niby gratis, ale musielismy za niego zaplacic no i jeszcze trzeba bylo dac mu – jak to sie wtedy po polsku nazywalo w lape. Na nasze obiekcje, ze to mialo byc gratis , a jego dole przekazalismy juz w pracowni- odpowiedzial, ze przeciez byl naszym przewodnikiem! Restauracja lezala w azjatyckiej czesci Stambulu.
Celnik pytal mnie czy futro kupilam w Turcji odpowiedzialam, ze nie, ale mòj znajomy odpowiedzial, ze kozuch kupil w Turcji. Celnik poprosil o nasze paszporty i tam zaczal cos w nich pisac, tekst byl po grecku nie rozumielismy ani slowa. Ale to co nas martwilo to suma 2-òch tys dolaròw wpisana.do mego paszportu i tysiaca do paszportu osoby towarzyszacej. Wracalismy do Wloch strasznie zdenerwowani, bo pytalismy Grekòw jadacych z nami w autobusie co to znaczy, ale po wlosku czy angielsku nikt nie umial. Wreszcie jedna pani powiedziala nam, ze tam jest napisane opuszczajac Grecje musimy zaplacic clo 2000 tys dolaròw. a mòj znajomy 1000!
No i tu tragedia bo tyle pieniedzy nie mielismy, zlapala nas biegunka musielismy zrezygnowac z szybkiego autobusu i dalej odbywac podròz koleja, a w Grecji podròz koleja to byla makabra, tam byl jeden tor, ale za to z ubikacji moglismy korzystac ile nam sie chcialo.
Tak z przerwami dojechalismy do miasta Igumenitsa skad promem mielismy udac sie do Wloch. Tu w wynajetym hotelu pobieglam do ubikacji i nagle klop zaczal sie podemna ruszac .. nie wiedzialam co to bylo.
.Wpadlam do pokoju znajomego a ten mi powiedzial- wiesz co to bylo? Trzesienie ziemi! No tak dla mnie to byla nowosc . Wieczorem wybralismy sie do pizzeri , skladniki pizzy byly stare i zaczela sie na nowo biegunka, ale wlasciciel mòwil po wlosku i przetlumaczyl co w paszportach napisal celnik grecki- wlasciciel paszportu posiada futro i plaszcz skòrzany , musi go wywiezc z Grecji, jesli nie bedzie go mial musi oplacic wartosc tych wyrobòw 2 tys $ USA..Dodal jeszcze, ze w pomiedzy Grecja a Turcja stosunki nie sa dobre , wyroby skòrzane w Turcji kosztuja mniej a Grekom chodzi o to, by wyrobòw tureckich nie sprzedawac u nich. Ucalowalismy chlopa z radosci i wybaczylismy mu wszystko nawet to, ze przyczynil sie do nastepnej biegunki przez te pizze….moje futro jest do dzis w dobrym stanie, ale poradzono mi by nie mòwic , ze jest z szakala to brzydkie zwierze…lepiej mòwic, ze to wilk anatolijski. A znajomy ? Nigdy tego kozucha nie zalozyl, bo dlugich kozuchòw u nas sie nie nosilo ..obecnie .ten kozuch wisi w szafie podjadany przez mole, a jego wlasciciel juz 6 lat nie zyje.
Swietne opowiadanie! Losy kozucha… Moj, rudy z jeszcze bardzej rudym kolnierzem odbyl troche inna droge. Zdobyty på kilku trudnych jazdach do Sokolowa porzez zaspy sniezne wyladowal w Lund gdzie dotychczas stanowi obicie jednego krzeselka. No i stal sie wspomnieniem.
Krysiu! Dzięki za fantastyczne opowiadania, które odczuwam jak własne . Mam nadzieje, ze powstała nowa tradycja👏😁