Nierówności są nieuniknioną konsekwencją dynamicznego postępu technologicznego. Alternatywa – głód i krótkie życie

Z izraelskim ekonomistą Odedem Galorem rozmawia Kasper Kalinowski
Kasper Kalinowski: Przez setki tysięcy lat Homo sapiens żył w ekstremalnej nędzy. A każda poprawa warunków życia wiązała się z pewną pułapką.
Oded Galor: Od powstania Homo sapiens w Afryce jakieś 300 tysięcy lat temu na całym świecie ludzie wegetowali na granicy przetrwania. Każdy postęp powodował wzrost populacji, co wiązało się z dzieleniem zasobów między większą liczbę ludzi. Wzrost populacji cofał więc po jakimś czasie warunki życia do stanu sprzed wprowadzenia innowacji. To tzw. pułapka maltuzjańska.
Kiedy po raz pierwszy wyrwaliśmy się z jej objęć?
– Przez całą historię rozwojem rządziły trzy podstawowe siły. To postęp technologiczny, zmniejszanie rozmiarów ludzkich populacji oraz dostosowanie populacji do środowiska. Pierwotnie rozmiary ludzkich populacji były niewielkie, ale ludzie zostali wyposażeni w mózgi, które sprzyjały innowacji, a ten zwiększał rozmiary populacji. Innowacje technologiczne pozwalały z kolei na przetrwanie większym populacjom i skutkowały przystosowaniem do środowisk ekologicznych i technologicznych. A większe i lepiej przystosowane populacje sprzyjały projektowaniu nowych technologii i uzyskiwaniu jeszcze większej kontroli nad środowiskiem.
Stopniowo tempo zmian stawało się coraz szybsze. Przez tysiące lat stagnacji gospodarczej pod powierzchnią narastał pozornie niewidoczny proces rozwoju, aż w końcu osiągnęliśmy punkt krytyczny. To moment, w którym edukacja stała się niezbędna, aby sprostać zmieniającym się warunkom. I stała się również niezbędna w procesie produkcji.
Takie okoliczności wymusiły na rodzicach inwestowanie w dzieci, które już mieli, zamiast w płodzenie kolejnych. Spadła płodność. Mniejsze rodziny stały się bardziej atrakcyjne. Taki spadek dzietności w połączeniu ze spadkiem umieralności określono przejściem demograficznym. Ono zburzyło jeden z fundamentów pułapki maltuzjańskiej.
W konsekwencji po raz pierwszy w historii poziom życia zaczął wzrastać. Ten moment to początek epoki długotrwałego wzrostu w historii.
Zwraca pan uwagę, że powszechne wyobrażenie o rewolucji przemysłowej, rodem z powieści Dickensa, jest fałszywe. To w tym czasie staliśmy się zdrowsi i bogatsi.
– Rewolucja przemysłowa to wiek postępu i wybuch innowacji. Po raz pierwszy radykalnie wzrosła średnia długość życia, spadła śmiertelność dzieci, a edukacja stała się czymś powszechnym. Mówiąc o rewolucji przemysłowej, powinniśmy przyjąć szerszą perspektywę. To wiek postępu. W następstwie rewolucji przemysłowej wprowadzono regulacje dotyczące pracy dzieci, a w krajach rozwiniętych ich praca została ostatecznie zlikwidowana.
Czy zatem żyjemy w najlepszych czasach w historii?
– Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Jeszcze kilka stuleci temu ludzkie życie przypominało słynne spostrzeżenie Hobbesa z „Lewiatana” – było „samotne, biedne, bez słońca, zwierzęce i krótkie”. Jedna czwarta noworodków umierała, a połowa nie dożywała dojrzałości. Przed 1857 r. podróż z Nowego Jorku do Chicago trwała sześć tygodni. Kolej skróciła ten czas do dwóch dni. Średnia długość życia niemal się podwoiła, średni dochód per capita w skali globu wzrósł czternastokrotnie. Dziś w większości obszarów świata korzystamy z jakiejś formy rozrywek i kultury, dzieci żyją dłużej od swoich rodziców, mamy dostęp do bardziej urozmaiconej diety i pracujemy w mniej niebezpiecznym środowisku.
Tylko że przemysł nie odgrywa już takiej roli.
– Począwszy od ostatnich dekad XX wieku, stała poprawa warunków życia następuje nie dzięki produkcji przemysłowej, ale wbrew niej.
Gdy przyjrzymy się rozwojowi w sensie szerokim, w ostatnich 200 latach jego przyczyną jest postęp technologiczny, a nie sama industrializacja. Uprzemysłowione obszary współcześnie są mniej rozwinięte i gorzej wykształcone. Nie wymagają od mieszkańców zaawansowanych zdolności technologicznych. Dziś sam przemysł to tylko marnowanie ludzkiego kapitału. Przemysł oparty na niskich kwalifikacjach nie zachęca do budowania kapitału ludzkiego i nie sprzyja wzrostowi gospodarczemu, lecz go dławi – jak w przeszłości rolnictwo.
A może obecny wzrost poziomu życia również okaże się przejściową anomalią?
– Bardzo mało prawdopodobne. Towarzyszył mu ogromny wzrost popytu na edukację oraz olbrzymi spadek dzietności. A to nieodwracalne procesy, i pod względem kulturowym, i ekonomicznym.
Tylko że wzrostowi dobrobytu towarzyszy wzrost nierówności.
– Nierówności są nieuniknioną konsekwencją dynamicznego postępu technologicznego. Przed rewolucją przemysłową na całym świecie ludzie żyli na podobnym poziomie. Wynagrodzenie za dzień pracy w Babilonie (3600-3800 lat temu) wynosiło równowartość 7 kg ziarna pszenicy, 5 kg w imperium asyryjskim (3350-3500 lat temu), 4 kg w Egipcie czasów Cesarstwa Rzymskiego. Jeszcze w przededniu rewolucji przemysłowej w krajach Europy Zachodniej płace wynosiły równowartość 10 kg pszenicy w Amsterdamie, 5 kg w Paryżu i 3-4 kg w Madrycie, Neapolu czy innych miastach Włoch i Hiszpanii.
Rozwój technologii zwiększa zapotrzebowanie na edukację, specjalistyczne umiejętności i wiedzę, więc pogłębia nierówności między wykształconymi i wyposażonymi w te umiejętności a resztą. Ale tę konsekwencję można złagodzić. Społeczeństwa powinny sprawić, aby a priori każda osoba miała taką samą szansę skorzystania z postępu technologicznego. I powinny zapewnić bezpieczeństwo tym grupom społecznym, które nie dysponują kluczowymi umiejętnościami.
Taka polityka jest moralnie słuszna i ekonomicznie uzasadniona – długoterminowo sprzyja efektywności i łagodzi wpływ niepokojów społecznych na inwestycje i produktywność.
Jednak powstały już setki programów i akcji charytatywnych, a mimo to nierówności wciąż się utrzymują.
– W książce “Podróż ludzkości: o pochodzeniu bogactwa i nierówności” opisuję te regiony świata, które nie miały szczęścia, jeśli chodzi o odpowiednie położenie geograficzne czy warunki środowiskowe. Zauważmy, że te obszary rozwinęły normy kulturowe, instytucje czy społeczeństwa, które niekoniecznie sprzyjają rozwojowi lub wręcz go ograniczają. W niektórych miejscach przeszłość sprawia, że koła zębate zmian toczą się wolniej. W konsekwencji sam rozwój przebiega wolniej.
Jednak zastrzega pan również, że „los narodów nie jest wykuty w kamieniu”. Czy Afrykę Subsaharyjską czekają nowoczesne szpitale?
– Oczywiście. Historia ma olbrzymie znaczenie, ale nie determinuje w pełni losów zbiorowości. Jeśli znamy historię konkretnego kraju czy regionu, możemy opracować odpowiednią politykę i rozwiązania systemowe, które uwzględniają lokalną specyfikę.
To długotrwały proces, ponieważ warunki początkowe niezwykle trudno jest zmienić. Jeśli chodzi o Afrykę Subsaharyjską, to handel niewolnikami wpłynął do tego stopnia na obniżenie poziomu zaufania, że do dziś odciska się na wzroście gospodarczym. Badanie Afrobarometru wskazuje na znaczną różnicę w poziomie zaufania społecznego między obszarami dotkniętymi handlem niewolnikami i pozostałymi, choć te praktyki ustały już ponad sto lat temu.
Ciężko zmienić instytucje czy normy kulturowe, ale jeśli je zrozumiemy, możemy zaprojektować np. odpowiedni system edukacji.
W Polsce również mówi się o Polsce A i B. W powszechnej opinii przyczyną są rozbiory z XVIII wieku. To dobre wyjaśnienie?
– Jeśli chodzi o ogólną prawidłowość – całkowicie się zgadzam. Spójrzmy na przykład obu Korei. Kulturowo, geograficznie i etnicznie są identyczne. Jednak półwysep został podzielony, jedna część znalazła się pod wpływem Zachodu, druga pod wpływem ZSRR. Współcześnie PKB Korei Południowej jest dwudziestoczterokrotnie wyższe niż u północnych sąsiadów, a oczekiwana długość życia w 2020 roku była o jedenaście lat wyższa. Nie wspominając o innych wskaźnikach jakości życia.
Mimo to podkreśla pan, że pojedyncze wydarzenia historyczne nie są tak istotne, jak się nam wydaje.
– Rozwój ludzkości kierowany jest przez wspomniane fundamentalne siły – rozwój technologiczny, rozmiar populacji i adaptacje do tych zmian. To proces, który doprowadził do powstania bardziej sprawnych i sprzyjających rozwojowi instytucji. W takiej perspektywie pojedyncze wydarzenia zazwyczaj nie zawracały ludzkości rozumianej jako całość z jej podroży.
W książce podkreśla pan, że do tej pory ludzkość podnosiła się po każdej katastrofie. Czy poradzimy sobie i ze zmianami klimatu?
– Mam chyba więcej nadziei niż większość naukowców, ale to nie znaczy, że jestem naiwny. To największy kryzys, z jakim mierzy się ludzkość. Jednak nadzieję na jego przetrwanie dają trzy trendy wpisane w proces rozwoju. Rozwój oznacza przecież gwałtowny spadek populacji, olbrzymi wzrost innowacyjności oraz wzrost roli edukacji.
A więc w miarę rozwoju spada liczba osób, które wytwarzają zanieczyszczenia. To może dać naukowcom odrobinę czasu na opracowanie nowych technologii. No i wykształcone społeczeństwa lepiej rozumieją istotę zagrożenia, w większym stopniu dbają o środowisko czy stosują ekologiczne rozwiązania oraz wymuszają również na rządach np. standardy emisji czy odpowiednie regulacje prawne. Te trzy czynniki łącznie mogą kupić nam trzy lub cztery dekady, w których mamy szansę zawrócić z obecnego kursu.
Do tej pory żadna z dotychczasowych gróźb wymarcia się nie sprawdzała. Stąd moja nadzieja, że utrzymamy obecne tempo rozwoju gospodarczego przy jednoczesnym zachowaniu planety.
Jednak czy nie odnosi się to wyłącznie do bogatego Zachodu? Te czynniki mają jakiekolwiek przełożenie na sytuację w Afryce czy biednych regionach Azji?
– Zachód jako jedyny ma możliwość zapobieżenia nadchodzącej katastrofie. Wiele obszarów świata pozostaje zbyt biednych. Zachód powinien wspierać te narody i upewnić się, że podejmują działania, które są korzystne dla planety. Stać nas na wspieranie biednych i wszyscy na tym zyskamy.
Poprzednie katastrofy odbywały się w innych warunkach – rynki nie były tak powiązane. Współczesne kryzysy, jak wojna w Ukrainie, nie zahamują rozwoju?
– Wojna to przerwa w rozwoju, jednak jest niezwykle mało prawdopodobne, aby efekt był długotrwały. W tej chwili można odnieść wrażenie, że obecny kryzys jest niezwykle destrukcyjny i cofa proces globalizacji, ale to wyłącznie chwilowa przerwa. Z obecnego kryzysu możemy wyciągnąć optymistyczną lekcję – pragnienie wolności w społeczeństwach na całym świecie rośnie, a to sprzyja globalizacji. Nie jutro ani w nadchodzących latach, ale w najbliższych dekadach będziemy to obserwować.
Podkreśla pan istotną rolę różnorodności. Jak mawia znany popularyzator nauki i inwestor Matt Ridley, postęp technologiczny ma miejsce wtedy, kiedy „idee uprawiają ze sobą seks”.
– Wpływ różnorodności na rozwój jest niezwykle złożony. Różnorodność generuje bowiem dwie przeciwstawne siły. Z jednej strony pobudza przenikanie kultur, zwiększa kreatywność i inspiruje, choćby poprzez większą otwartość na nowe idee. Tym samym sprzyja postępowi technologicznemu. Z drugiej strony zmniejsza zaufanie, rodzi konflikty, przez co zmniejsza spójność społeczną. A więc produktywności sprzyja umiarkowany poziom różnorodności.
Jednak poziom różnorodności będzie wzrastał – i sprzyjał dobrobytowi, bo współczesny system edukacji ma zdolność kształtowania tolerancji, a tym samym do zmniejszania negatywnych skutków, jakie różnorodność niosła dla spójności społecznej w przeszłości. Jesteśmy w stanie wyedukować ludzi, by byli bardziej tolerancyjni czy szanowali mniejszości. Dlatego kluczami do rozwoju naszego gatunku w nadchodzących dekadach są edukacja, tolerancja i równość płci.
Teorie w ekonomii koncentrują się na pojedynczych czynnikach. W swojej zunifikowanej teorii wzrostu odrzuca pan takie podejście.
– Znaczna część nierówności między narodami została zdeterminowana w odległej przeszłości, a zatem tylko jednolita teoria może rozwiązać najbardziej fundamentalne tajemnice procesu wzrostu. Jeśli zrozumiemy, jak garstka osobników, które wyemigrowały z Afryki po tysiącach lat stagnacji, dotarła do etapu zamożnego i bezpiecznego życia, będziemy wiedzieli, jak przezwyciężać, choćby z naszej perspektywy, dziejowe, lecz w istocie przejściowe fluktuacje.
Na rozwój cywilizacji składa się ogromna liczba czynników. Które są najważniejsze?
– Nie ma jednej siły, która by odpowiadała za rozwój. W jednych regionach świata obserwujemy większy wpływ instytucji, w innych religii i norm kulturowych, a w jeszcze innych geografii lub różnorodności. Dlatego konieczne jest podejście całościowe. Pokazanie, jak interakcja między postępem technicznym a wielkością populacji i jej adaptacją do środowiska technologicznego zazębiała się z kulturą, geografią, zróżnicowaniem populacji. I jak dopiero to wszystko zebrane do kupy wypychało społeczeństwa na odrębne trajektorie historyczne i bogactwa narodów.
Czy możemy przewidzieć, co będzie decydować o dobrobycie w przyszłości?
– Już wspomniałem o różnorodności i edukacji. Kapitał ludzki odgrywa kluczową rolę od końca XIX wieku. W XXI wieku najważniejsza będzie wpływająca nań zdolność do adaptacji, przystosowania się do stale zmieniających się warunków. A więc odpowiednia, elastyczna edukacja. Taka, która umożliwi jednostce przyswajanie stale rosnącej ilości informacji. Nowe technologie będą generowały ich coraz więcej i więcej, a jednocześnie zmienią proces kształcenia. Przewiduję wielką transformację kognitywną. Być może będzie to jakiś rodzaj fizycznej interakcji pomiędzy technologią a mózgiem?
No i bardzo ważne będzie tzw. myślenie przyszłościowe, zwane również nastawieniem na przyszłość. To jedna z cech najbardziej ułatwiających adaptację do zmieniającego się świata.
Kasper Kalinowski
Oded Galor – ur. w 1953 r., ekonomista, profesor na Brown University, twórca zunifikowanej teorii wzrostu. Zaliczany do pionierów badania wpływu czynników ewolucyjnych, zróżnicowania populacji i nierówności na proces rozwoju gospodarczego.
Ekonomista Oded Galor: Żyjemy w najlepszych czasach w historii
Kategorie: Uncategorized
MEF ma rację. Tu niema miejsca na poszerzenie tematu.
Czy aby te najlepsze czasy nie zawdzięczamy upustowi krwi w XX wieku? Czy nie czeka nas to samo w XXI wieku? Mylę się, znacznie gorsze. Obecnie mamy przynajmniej dwa kraje, które grożą bombą atomową i sądząc po ich ideologii nie cofną się przed jej użyciem. MEF ma rację.
…Tylko że wzrostowi dobrobytu towarzyszy wzrost nierówności.
– Nierówności są nieuniknioną konsekwencją dynamicznego postępu technologicznego. Przed rewolucją przemysłową na całym świecie ludzie żyli na podobnym poziomie.,, ( cytat z tekstu).
Uwagi:
1. Głupie pytanie oparte na fałszywym założeniu i odpowiedź godna marksisty, Fałszywa, bo też oparta na fałszywych przesłankach.
2. Nierówność jest motorem postępu ludzkości, ale nie tylko postępu; nierówność jest warunkiem funkcjonowania społeczeństwa. Łatwo to pokazać bo mamy jednoznaczne wyniki prób ”wyrównywania” ludzi w Rosji sowieckiej i jeszcze w kilku państwach w 20 i 21 wieku. Nierówności nie są wynikiem postępu technologicznego ale są nieoddzielną częścią świadomości ludzkiej. Nierówności są różne i przeróżne i zależą od kontraktu społecznego. Tak w prehistorii i tak dzisiaj. Ale jak to wytłumaczyć marksiście?
3. Społeczeństwo funkcjonujące na kompletnej równości jest sprzecznością logiczną. Albo nie jest społeczeństwem ludzkim, albo nie funkcjonuje. Z doświadczenia wiemy że nie funkcjonuje. Widzieliśmy to w zeszłym wieku i widzimy to dzisiaj. NIe mam też wątpliwości że ci szaleńcy z kampusów też nie chcą żyć w równości do której zachęcają innych.
4. Jeszcze jeden marksista na uniwersytecie amerykańskim. Dodatkowa słomka na grzbiecie amerykańskiego wielbłąda, aż wielbłąd albo zbuntuje się albo wyciągnie kopyta.
5. Mam nadzieję że rozsądek zwycięży głupotę. Nadzieja to najtrwalsze uczucie ludzkie. Wbrew rozsądkowi i wbrew faktom. Miejmy nadzieję że republika USA przetrzyma i ten kryzys ideologiczny.