
1941 „Największą sympatią Siaja, jeśli nie liczyć pani dziedziczki, jest Halinka. Ma ona spódniczkę jak parasolka, gdy się zakręci na pięcie i warkoczyki z motylami, które się nazywają kokardy. […] Dereś był białym konikiem z wyjątkiem kilku czarnych plam w najmniej odpowiednich miejscach. Można było odbywać na nim wycieczki, bo miał cztery kółka i uzdę. Za uzdę mógł ciągnąć go każdy, a w ostateczności pchać. Najlepiej, kiedy to robiła Halinka”. („Sielanka Siaj”)
1961 „Lukim zsiadł z motocykla i wszedł na podwórze. Na jego widok zerwały się z grogu dwa bose dzieciaki i aż zapiszczały z radości, że zobaczyły nieznajomego. Lukim przestąpił próg, za którym ogarnął znajomy razowy zapach, brzęczenie much i półmrok. Pomimo przesłoniętych okiem od razu spostrzegł młodą kobietę na zgrabnych bosych nogach. Uśmiechnęła się przyglądając mu się z zaciekawieniem. – Czy ta wieś to Radoszyna – spytał. – Tak. […] – A gdzie mieszka Kurowski?
[…] – Niech Pan sobie przypomni, kto tu z panem mieszkał w czworakach? Stary zastanowił się i zaczął wyliczać: Baran Józek, Piechechlibkowie, ja… […] – A kto oprócz was jest tutaj jeszcze z czworaków? – Została tylko Halinka Baranów. Może ją pamięta?… Jakżeby nie pamiętał, Halinka ze wstążkami w warkoczach, w spódniczce jak parasolka… – A gdzie ją można zobaczyć? – To ta ostatnia chałupa za Strugą. Mijaliście ją chyba… – Coś podobnego, to ona? Toż myśmy ją o drogę pytali. […] Przed chałupą za Strugą stał ich czerwony motocykl. Lukim zajrzał do sieni, ale nikogo nie było. Wsiadali już na motor, kiedy zjawił się zza obejścia gospodarz. – Gdzie gospodyni? – zawołał Lukim przekrzykując warkot silnika. – Poszła z dzieciakami do Traw, w Trawach jest dzisiaj szczepienie”. („Hamlet”)
1966 „- Chciałem pójść na to miejsce, gdzie ojciec leży, ale nie mogłem trafić. – Ja zaprowadzę – powiedział młody chłop z batem. – To blisko. Poszliśmy miedzą wzdłuż zaoranego pola do drogi pociętej koleinami, które były pełne deszczu. – Wszędzie już mają światło – powiedział. – W Makówcu, w Sołkach, nawet w Dropiu, a tylko tu po naszej stronie nie ma. Zimą to trzeba aż do Sołk na telewizję chodzić. Obiecali, znów obiecają… Może pan by tam napisał w Warszawie do gazety… – Ja nie pisuję do gazet. Ale mam w jednym tygodniku kolegę… Zeszliśmy w bok. Zaledwie kilkanaście kroków od drogi. Był to mały czworokąt na porośniętym trawą miejscu po dawnej gliniance, obok zaoranego pola. Czworokąt o trawie wyższej i odmiennego koloru. Na środku tego czworokąta, na samym środku, leżały grube strąki ludzkiego kału. Stałem przemoczony deszczem i drżałem. Z zimna drżałem, nie z czego innego. Wyłącznie z zimna. Chłop stojący obok myślał, że cierpię. A ja tymczasem czułem ulgę. Miałem rozwiązane zadanie”. („Ojczyzna”).
PS Ten młody człowiek z batem to był ten sam gospodarz, który poprzednim razem wyjaśnił, że jego żona poszła z dziećmi na szczepienie do Traw. Za drugim razem przedstawił się: nazywał się Kupiec.
Kategorie: Uncategorized