Aleksander Kwiatkowski
Nowa ksiazka
Zasłużony historyk filmu francuskiego (Nowa fala) i polskiego (Strategie autorskie w polskim filmie fabularnym, Historia kina polskiego, monografie/biografie Konwickiego i Wajdy) profesor UJ Tadeusz Lubelski wkroczył w swej ostatniej książce na grząski teren dobrze udokumentowanych supozycji i pracowitych rekonstrukcji dziejów polskiego kina z okresu PRL na przykładzie filmów, które z różnych powodów (najczęściej cenzuralnych) nie powstały. Były to jednak interesujące twórcze propozycje i nieco inne rozłożenie kart przez rozgrywających mogłoby snadnie doprowadzić do innych wyników. A wtedy ocena liczących się fragmentów polskiej sztuki filmowej, dróg twórczych i karier wybitnych czy tylko ambitnych realizatorów, mogłaby stać się nieco inna.
Ale i te negatywne doświadczenia nie pozostały w niektórych przypadkach bez pewnego wpływu. Bez prób realizacji scenariuszy Hłaski i Kotowskiej do filmu “Jesteśmy sami na świecie” może inny byłby kształt powstałego kilka lat później innego filmu Wajdy o zbliżonej tematyce – “Niewinni czarodzieje”, a gdyby ten pierwszy powstał, może oszczędzono by nam zawodu przy okazji “Panny Nikt”? Z kolei powierzchowny odbiór historii nie-powstania filmu o klerykach “Powołanie” Andrzeja Wajdy mógłby skłaniac do opinii, że własciwszym dla tego tematu reżyserem byłby Krzysztof Zanussi.
Inspiracje wywiódł autor m.in. z książki Stanisława Lema “Doskonała próżnia”, a snadnie mógł tu dodać także “Wielkość urojoną”, bowiem obie te niewielkie rozmiarami książeczki zawierają recenzje (a także wstępy do) nieistniejących pozycji bibliograficznych.
Pomysł krakowskiego historyka nie jest aż tak skrajny. Te filmy nie powstały, ale mogły powstać, a niektóre z nich powstały, choć w innym okresie i w innym wykonaniu realizatorskim i obsadzie aktorskiej. Jednak prześledzenie meandrów twórczych zamysłów i pomysłów, inspiracji a przede wszystkiem reakcji gremiów decydenckich jest pod piórem Lubelskiego i w czytelniczym odbiorze zadaniem fascynującym. Wszystko jest tu drobiazgowo udokumentowane a jedyny w pełni fikcyjny element to zbiór recenzji, które mogłyby być napisane przez zespół 13-tu znanych krytyków filmowych (z dwoma wyjątkami, Jerzego W. i historyka Bożeny K., ‘autorki’ najśmieszniejszego krypto-tekstu w całej książce) starszego i średniego pokolenia (9-ciu z nich już nie żyje).
Oto ich pełna lista:
Jerzy Waldorff, Irena Merz, Jerzy Płażewski, Aleksander Jackiewicz, KTT, Bolesław Michałek, Konrad Eberhardt, Zygmunt Kałużynski, Rafał Marszałek, Krzysztof Mętrak,
Bożena Krzywobłocka, Tadeusz Sobolewski, Bożena Janicka.
Kryją się oni pod maską mniej czy bardziej zręcznie dobranych pseudonimów-anagramów. Autorowi udało się w dużym stopniu wczuć w styl pisarski i zakres zainteresowań czy tematów faworyzowanych przez tych weteranów recenzji filmowej.
W trakcie lektury miałem też (jak się okazało płonną) nadzieję zlapania erudycji autora na jakimś, choćby drobnym potknięciu nie mówiąc już – horribile dictu – o błędzie. Mam od dawna takie łapackie hobby. I szczęście było blisko, już byłem w ogródku i witałem się z gąską. Autor stwierdza zgodnie z prawdą, że debiutem Jerzego Passsendorfera był film “Skarb kapitana Martensa” (prem. 25.5.1957), ale każe z kolei, piórem recenzenta Jacka Aleksandriewicza (tfu, Aleksandra Jackiewicza) uznać nie powstały film “Morze Sargassa” za właściwy debiut reżysera. Scenariusz Aleksandra Scibora-Rylskiego został złożony 6.2.1957 a premiera filmu miała się odbyć w październiku tj 5 miesięcy po autentycznym debiucie rezysera. Coś tu się nie zgadza, lub autora poniosła licentia poetica. Chyba, że można winą obarczyć A. Jackiewicza?
Nieco później jednak odkrywam, że kolejni recenzenci uznaja takie filmy Wajdy jak “Jesteśmy sami na świecie”, “Krzyżacy” (nie Forda) i “Przedwiośnie” (nie Bajona) czy “Różowy horyzont” Kutza za istniejące produkty polskiej kinematografii. I wtedy oświeca mnie, że autor po prostu tworzy – pewnie znów z lemowskiej inspiracji – dwa równolegąe światy. Oba autentyczne i rządzące się własnymi prawami. I jeśli te prawa pozwalają urealnić nie powstałe filmy to mogą także unieważnić już wyprodukowane. W ten sposób Passendorfer debiutuje “Morzem Sargassa” miast “Skarbem kapitana Martensa”. Ale jeśli w tym drugim świecie ofiarą pada również “Danton” Wajdy to nie czas żałować Martensa. W dodatku Wajda nigdy nie współpracował z Andrzejewskim ani nie czytał “Popiołu i diamentu”!
Tadeusz Lubelski: Historia niebyla kina PRL, Krakow 2012 Znak s. 31
Kategorie: Uncategorized