Nadeslala Olga Czarnecka
Nie było w Holandii pogromów, nie było nawet szczególnego antysemityzmu, choć działali miejscowi naziści. Ot, gdy przyszły niemieckie rozporządzenia, na przykład kluby piłkarskie – w niezwykle kulturalny sposób pożegnały się z żydowskimi piłkarzami, działaczami, kibicom-Żydom zakazano wstępu na obiekty (ale tabliczki zakazujące wejścia na stadion były małe, w granicach przywoitości). A po wojnie te same kluby pięknie uhonorowały tych, którzy zginęli.
Gdy czytałem książkę “Futbol w cieniu Holokaustu. Ajax, Holendrzy i wojna” Simona Kupera przypomniały mi się licealne i studenckie wojaże po Europie zachodniej i wschodniej i spotkania z Holendrami. Było tych spotkań sporo, bo to naród, który lubi podróżować. Zastanawiało mnie, że prawie zawsze Holendrzy, gdy dowiadywali się, że rozmawiają z Polakami, w pierwszym lub drugim pytaniu chcieli się dowiedzieć, co sądzimy o Niemcach. To była okazja do rozpoczęcia rozmowy o naszych wspólnych sąsiadach, w której brylowała strona holenderska. Mniej lub bardziej delikatnie, ale nierzadko zupełnie niedelikatnie, czyli wylewając kubeł pomyj i szyderstw na Niemców. Pamiętam, że jeden młody Holender ze zrozumieniem opowiadał, że jego babcia nigdy po wojnie nie stanęła już na niemieckiej ziemi, chociaż do granicy miała blisko.
Zastanawiało mnie to i dziwiło, bo wiedziałem, że niemiecka okupacja Holandii w czasie II wojny światowej, tak jak okupacja innych krajów Europy Zachodniej, była łagodna. Oczywiście, pamiętałem z historii, że Niemcy w 1940 roku zbombardowali Rotterdam i zmusili Holendrów do poddania się, ale czy jedna zbrodnia wojenna to wystarczający powód, żeby taką niechęcią darzyć Niemców? Zwłaszcza, że intensywność antyniemieckich nastrojów wydawała mi się i wydaje w Polsce mniejsza. A przecież gdzie tu porównywać niemieckie zbrodnie w okupowanej Polsce do ataku na Holandię i okupacji Holandii! Nie mówiąc o porzednich latach naszej burzliwej historii.
Wiele wyjaśniła mi właśnie ta książka. Autor to dziennikarz sportowy o skomplikowanych korzeniach. Z rodziny żydowskiej z Republiki Południowej Afryki, która w latach 70. przeprowadziła się do Holandii. Kuper był wtedy dzieckiem. Zaś potem, już jako dojrzały człowiek, osiadł w Wielkiej Brytanii. Pierwsze wydanie jego książki kilkanaście lat temu w Holandii wywołało pewną burzę. Obalił w niej bowiem ostatecznie mity Holendrów na temat swojej postawy podczas II wojny światowej, oczywiście nie jako pierwszy, bo już wcześniej głośno podważono ich wiarygodność.
Państwo holenderskie prowadziło przez pierwsze trzy dekady po wojnie swoistą “politykę historyczną” w kraju i za granicą. Holendrzy i świat wierzyli, że zachowywali się podczas wojny właściwie, działali w ruchu oporu masowo, pomagali Żydom. Od lat 70. historycy zaczęli podważać ten obraz, ale zanim ich debaty zeszły do mas, minęły kolejne lata. Kuper pisze, że na początku XXI wieku w zasadzie nikt w Holandii nie protestował przeciwko jego książce, co poczytuje za dojrzałość tego społeczeństwa.
Autor jako punkt wyjścia wziął temat piłkarski nie tylko z pasji i zainteresowania tym sportem, ale też dlatego, że, jak sam zaznacza, futbol i to, co się wokół niego dzieje, dobrze oddaje prawdę o danej społeczności. Podzielam ten pogląd.
I gdy przyjrzeć się Holandii z tej perspektywy, wyłania się taki oto obraz: lata wojny i okupacji to okres, gdy futbol ostatecznie zajął pozycję sportu numer jeden w Holandii, stał się sportem masowym. Mecze, rozgrywki przyciągały tłumy, do klubów garnęli się młodzi ludzie. Wniosek? Niemiecka okupacja dla przeciętnego Holendra była niemal niezauważalna. Jedyny problem to niedobór żywności i innych towarów oraz groźba zabrania przez Niemców na roboty. Przy czym, zabranie na roboty do Niemiec z okupowanej Holandii oznaczało co innego, niż zabranie na roboty do Niemiec z Polski. Holendrzy, jako dla Niemców ich aryjscy kuzyni, żyli i pracowali w lepszych warunkach. Mieli choćby, pozostając w temacie piłkarskim, swoje rozgrywki, niektórzy grali amatorsko w niemieckich klubach.
Można powiedzieć, sielanka (zwłaszcza na tle skąpanej we krwi okupowanej Polski czy ZSRS). Ofiar byłoby bardzo mało, gdyby nie to, że niemal po cichu z Holandii zniknęła zdecydowana większość społeczności żydowskiej. Nie było w tym kraju pogromów, nie było nawet szczególnego antysemityzmu, choć działali miejscowi naziści. Ot, gdy przyszły niemieckie rozporządzenia i, weźmy kluby piłkarskie – w niezwykle kulturalny sposób pożegnały się z żydowskimi piłkarzami, działaczami, kibicom-Żydom zakazano wstępu na obiekty (ale tabliczki zakazujące wejścia na stadion były małe, gdy raz jeden pracownik klubu rozwiesił zbyt dużą i rzucającą się w oczy, został otoczony powszechnym ostracyzmem). A po wojnie te same kluby pięknie uhonorowały tych, którzy zginęli.
Na tym tle pewnym wyjątkiem był Ajax Amsterdam. Ludzie związani z klubem pomogli wielu swoim żydowskim członkom ukrywać się przed Niemcami. A jednocześnie,w klubie tym dużo było kolaborantów. Obraz bardzo niejednoznaczny, który Kuper naświetla i wyjaśnia – Ajax to w Holandii cała społeczność, identyfikacja w pewnych aspektach ważniejsza niż narodowa. Mógł ktoś współpracować z Niemcami na przykład w przejmowaniu pożydowskich majątków, w sporządzaniu list do deportacji, ale ziomkowi z Ajaxu był gotów pomóc, a w najlepszym razie go nie zauważyć, kiedy trzeba.
To wszystko, o czym powyżej to były (i są do pewnego stopnia) w Holandii tematy tabu. Wspomniany Ajax niechętny jest, by dziennikarzom i naukowcom pomagać badać historię. Zdaniem Kupera klub, tak jak i większość społeczeństwa, nie chce, by odżyły podziały i emocje, rozliczenia. Nie chwali się ani tymi, którzy pomagali Żydom, ani kolaborantami. Zwłaszcza, że byli i tacy, którzy zachowywali się raz dobrze, raz źle. Po co więc jątrzyć? Przypomina to nieco mi, polskiemu czytelnikowi, “grubą kreskę”.
Pamiętajmy, że wszystko to dotyczy kraju, gdzie niemiecka okupacja nie zawiesiła wielu praw obywatelskich, gdzie za pomoc Żydom nie groziła kara śmierci, tak jak w Polsce (był nawet strajk powszechny w obronie Żydów, który wielu Holendrów uważa za dowód wielkiego heroizmu i solidarności).
Może, paradoksalnie, tu właśnie leży wyjaśnienie, skąd ta szczególna niechęć do Niemców, w tej swoistej łagodności okupacji. Łatwiej chyba wybaczyć zbrodniarzowi i otwartemu wrogowi niż komuś, kto poniżył ciebie w taki sposób, że zmusił właściwie bez użycia wielkiej siły, raczej perswazją i biurokracją niż przemocą, do robienia bardzo złych rzeczy albo przynajmniej utytłania się w moralnym błocie.
Ale “Futbol w cieniu Holokaustu” jest nie tylko o Holandii. To, co wydane zostało teraz w Polsce to rozserzona wersja tamtej książki wydanej w w kraju tulipanów. Rozszerzona o historię futbolu latach 30. i 40. w innych krajach Europy, konkretnie jeszcze w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Włoszech, Norwegii i Francji. Incydentalnie wspomniana jest Polska, to znaczy Górny Ślask i postać Ernesta Wilimowskiego, piłkarza Ruchu Wielkie Hajduki (Chorzów) i reprezentacji Polski, który w czasie wojny podpisał volkslistę i grał dla Niemiec. Potem, po wojnie już nigdy nie mógł wrócić na Śląsk, do Polski. W czasach PRL wymazano go z kronik, następnie pojawił się w nich jako zdrajca. Czy nim był? A może był po prostu, Niemcem? Książka nie daje odpowiedzi na to pytanie, ale na jej kartach w różnych miejscach pojawia się Wilimowski i każdy może sobie wyrobić zdanie.
Generalnie rzecz biorąc, jeśli chodzi o inne wspomniane kraje, to, paradoksalnie, wojna ostatecznie sprawiła, że futbol stał się najpopularniejszy w Europie. Nawet nie wiedziałem przed przeczytaniem, książki, że światowa kariera “kopanej” zaczęła się dopiero w latach 30. (jeśli nie liczyć Wielkiej Brytanii, gdzie był to od dawna najważniejszy sport klasy robotniczej). W czasie wojny rządy i media popierały jej rozwój, bo odkryły, że wzmacnia morale. Choć na przykład Goebbels nie mógł pogodzić się z nieprzewidywalnością futbolu i zakazał meczów reprezentacyjnych. Ale futbol klubowy w Niemczech rozwijał się w najlepsze, tłumy przychodziły na stadiony do samego końca “Tysiącletniej Rzeszy”. Efekt? Rzesza zrujnowana, ale już kilka lat po wojnie Niemcy zachodnie zostały mistrzem świata. A przecież do wojny były europejskim średniakiem.
Okładka książki też nawiązuje do fałszywych stereotypów i zakłamywania historii. To zdjęcie z meczu towarzyskiego Niemcy-Anglia w Berlinie w 14 maja 1938 roku. Ekipa niemiecka, jak i angielska na tym zdjęciu “hajlują”. Angielscy uczestnicy wydarzeń po latach twierdzili, że federacja angielska, żeby uśmierzyć gniew rozwydrzonych, oszalałych z nienawiści, niemieckich kibiców zmusiła ich do wykonania pozdrowienia. Ale źródła mówią co innego. W roku 1938 stosunki angielsko-niemieckie nie były jeszcze takie złe, a do tego piłka nożna nie budziła aż takich emocji wśród Niemców.Wykonanie tzw. “rzymskiego pozdrowienia” to była czysta kurtuazja wobec gospodarzy, nic osobistego i ważnego z perspektywy tamtych ludzi. Europa, zwłaszcza zachodnia, wówczas jeszcze, mimo “nocy kryształowej”, nie uważała Hitlera i hitleryzmu za zło wcielone, co najwyżej za dziwactwo.
Podobnych ciekawostek i “dekonstrukcji” oficjalnej historii piłkarskiej i wojennej jest mnóstwo. Ciekawi są rozmówcy Kupera, ich wspomnienia, zabawne, ciekawe, irytujące, czy wstrząsające (te zwłaszcza ocaleńców z Holokaustu). Dlatego książkę warto przeczytać. Ale ma jeden słaby punkt: wojna jakby ograniczała się ledwie do paru wspomnianych wyżej krajów. Wiele wskazuje na to, że autor o historii Polski, czy generalnie, Europy Środkowo-Wschodniej w czasie wojny, nie ma zielonego pojęcia. Pewnie nie wie nawet, że w Polsce Niemcy zakazali Polakom uprawniania sportu, rozgrywania meczów, a wielu piłkarzy i innych ludzi sportu zostało zamordowanych. Inni walczyli i ginęli na wojnie. Choć oczywiście, jak to w Polsce, działała podziemna liga. Były też postaci dwuznaczne, takie jak wspomniany Ernest Wilimowski czy Fryderyk Scherfke. To równie, jeśli nie bardziej, fascynująca historia.
Kuper zastanawia się więc, nie mając pojęcia o realiach, w przedmowie do polskiego czytelnika, jak to jest, że jest w Polsce taki antysemityzm wśród kibiców i nienawiść, oglądał przecież w telewizji. Wyraźnie projektuje tu na Polskę opisywane w książce różne ekscesy rasistowskie ze stadionów w Holandii, których rzeczywiście jest sporo. Niezłe faux pas, choć zastrzega, że nie twierdzi, że oznacza to, że będą pogromy jak w latach 1944-45 (?), tylko że za tym, jak w Holandii musi kryć się pewna prawda o życiu społecznym. Takich faux pas wobec polskiego czytelnika jest więcej. Polegających w innych miejscach głównie na przemilczeniach wynikających z niewiedzy. Na przykład gdy wymienia kraje, gdzie ratowano Żydów. Nie ma wśród nich Polski. Wydawca jednak stara się jak może – w wielu miejscach są przypisy uzupełniające o wątki polskie, prostujące nieścisłości albo przypominające, jak z podobną sprawą było w Polsce.
Marcin Herman
Simion Kuper, Futbol w cieniu Holokaustu. Ajax, Holendrzy i wojna, Wydawnictwo Wiatr od Morza, 2013
Kategorie: Uncategorized
Ciekawy artykul, jeden z nielicznych oceniajacy role Holandii w czasie okupacji niemieckiej. Pozatym oslepieni ksiazka Anny Frank myslelismy, ze Holendrzy byli tak szlachetni jak ci, ktorzy ukrywali te nieliczna grupa Zydow narazajac zycie. Zapomnielismy, ze pierwsi nasladowcy hitleryzmu byli wlasnie w Holandii i tam sie uratowala znikoma ilosc Zydow holenderskich.Uwazam, ze ksiazka Anny Frank zrobila sporo szkod, bo dzieci zydowskie w tym samym czasie, ale w innych krajach, byly zaglodzone na smierc albo juz zagazowane. Ona jeszcze mogla pisac o gwiazdach filmowych i uwazac, ze ” ludzie mimo wszystko sa dobrzy.” Poprostu nie byla typowa dziecieca ofiara hitleryzmu, gdy ten pamietnik pisala. Dopiero w obozach koncentracyjnych zaczela sie jej tragedia. Nie mam cieplych uczuc dla Holendrow, gdy czytam o ich zachowaniu w czasie wojny, ale przeciez nie mozna dzwigac w sobie tyle niecheci wobec innych narodow europejskich za wyjatkiem Danji, Bulgarii i wielu Polakow, ktorzy nas ratowali. Ja nie chce do tego tematu stale powracac i polecam amnezje historyczna.